Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Józefa, Lubomira, Ramony , 1 maja 2024

O poboczach przede wszystkim

2013-09-18, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

No tak, dziś będzie o sprawach różnych, ale więcej  obok miasta na siedmiu wzgórzach. No cóż, czasami więcej się dzieje tuż za miedzą.

Już panowie Kargul i Pawlak, albo też Pawlak i Kargul wyznaczyli wzorzec metra, jeśli chodzi o miedzę. Dla mieszczuchów przypomnę, to ten niewielki, skromniutki pasek ziemi, który dzielił pola. Taki maleńki nieużytek, który był granicą, wygodną drogą i świętą ziemią, z której nie wolno było uszczknąć ani milimetra, że o centymetrach nie wspomnę. A jak się skończyła historia Karguli i Pawlaków o miedzę, to do filmu odsyłam. No wiecie, do „Samych swoich” i następnych odsłon dwóch. A piszę o miedzy, bo mnie dziś zauroczyła historia wsi Wojcieszyce. Właśnie za miedzą miasta na siedmiu wzgórzach. Otóż wieś Wojcieszyce szykuje sobie herb. Tak, tak, herb, który jak to drzewiej bywało, prawo mieć mieli tylko mieszczanie i to miast lokowanych na prawach już sprawdzonych.  Ale cywilizacja idzie do przodu, czasy się zmieniają, więc i wieś Wojcieszyce, gdzie przemili znajomi mieszkają (tak, tak, bardzo przemili – o muzealnikach myślę i pani wójt oraz jej mężu) postanowiła, że herb mieć będzie. Miastu i światu rzecz całą obwieścił Teleekspress, czyli super fajna audycja TVP 1, którą rzadko mam okazję oglądać, ale wczoraj się dało. I choć herb dla wsi to trochę kuriozum jest, to trzymam kciuki za mieszkańców i panią Reginę

Koronę, że się uda. I będzie super fajna sprawa, na skalę naszego niekoniecznie najfajniejszego ze krajów.

A teraz z innego kątka. Bardzo odległego od miasta na siedmiu wzgórzach. Wczoraj odbył się pogrzeb Sławomira Mrożka, w Krakowie, bo gdzieżby miał być. Było cicho, Zygmunt nie bił, bo pisarz sobie nie życzył. Patrzyłam w telewizji na panią Susanę Osorio-Mrożek, jak szła za tym konduktem i odprowadzała męża tam, gdzie już zostanie. Żal mi jej było wielki, żal, że będzie się musiała zmierzyć z różnymi, często głupawymi tekstami, jakie jeszcze przeczyta o swoim mężu, moim zdaniem jednym z najwybitniejszych polskich dramaturgów nowych czasów. I tak sobie myślałam o moich spotkaniach ze Sławomirem Mrożkiem. Nie, Boże broń, osobiście, tylko teatralnie. Za sprawą Sceny na Piętrze w Poznaniu, Teatru  Osterwy w Gorzowie, Teatru Kwadrat w Warszawie, teatrzykami różnymi i oczywiście lekturą obowiązkową – odpytaną i zdaną na dobrą ocenę na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. A wśród tych przygód z tekstami pana Sławomira Mrożka nie zapomnę jednej – „Na pełnym morzu” w wykonaniu Des Lachens Theater z Frankfurtu. Przyjechali aktorzy i mówili tylko po niemiecku. Ja tego języka nie znam, ale magia teatru, siła aktorskich była taka, że ja jedyna w tym towarzystwie bez znajomości języka rozumiałam, co oni nam mówią. Sławek Szenwald, germanista zresztą przyprowadził swoich studentów i oni rozumieli słowo. Ja rozumiałam sytuację teatralną i było tak, jak na operach włoskich, też słowa się nie rozumie, bo jak nie ma obok Wojtka Wyszogrodzkiego, italianisty, to trochę trudno jest. Ale jak dobry zespół teatralny, to wszyscy rozumieją. Bo teatr, podobnie jak muzyka, jest uniwersalny.

Byłam wdzięczna naszej nacji, że pana Sławomira Mrożka bez żadnej kociej muzyki odprowadzili na miejsce spoczynku. A że sąsiada będzie miał księdza Piotra Skargę, no cóż trudno. Tak widać musi być. Będą sobie panowie dwaj na Niebieskich Łąkach prowadzili dysput o polską rację stanu. A niech im będzie.

No i o innych obocznościach będzie. Nie udało się w mieście na siedmiu wzgórzach świętować 330 rocznicy Victorii Wiedeńskiej, dokładnie ona była 12 września. Nikt w Polsce o tym nie pamiętał. Szkoda wielka. Ja pamiętałam, być może za sprawą mojej wizyty w Żółkwi, pierwszej, ale nie ostatniej. Czekałam na jakieś sygnały i się nie doczekałam. A gdzie husaria polska, a gdzie wojsko pod Stanisławem Żółkiewskim? Otóż nigdzie.

Królowi Janowi III Sobieskiemu pokłon wielki i uznanie. Domowa świeczka się paliła. A w Żółkwi i Olesku też się zapali. I dla pradziadka też. Za rok. W czerwcu.

A teraz o wycieczce. Co by za długo nie gadać, oto macie.

Wycieczka do Kostrzyna

22 września – niedziela

Zapraszam chętnych na nietypową wycieczkę Naszej Chaty, czyli tego kawałka klubu, co to nie jedzie na weekend do Bledzewa. Niezrzeszeni też są serdecznie widziani i oczekiwani.

Wyjeżdżamy pociągiem z Gorzowa do Kostrzyna nad Odrą – około 9.30 spotykamy się na dworcu PKP, aby kupić zbiorowe bilety, bo zawsze taniej (modus operandi od tego będzie Marcin Wasilewski, który mnie wspomaga i za co mu już dziękuję. Ja liczyć nie bardzo umiem). Zaczynamy zwiedzanie w Dąbroszynie – kościół, ogród pałacowy, a jak się uda

to i sam pałac. Potem wałem pieszo do Kostrzyna. Tu dworzec PKP – jeden z dwóch w Polsce piętrowych. Pogapimy się też troszkę na Bombardiery jeżdżące do Berlina, bo śliczne one są, niestety ładniejsze od naszych lokalnych szynobusów, potem rzut oka na budynki dworcowe, dziś już mające inne przeznaczenie. Potem idziemy do Twierdzy Jana z Kostrzyna. Po drodze rzut oka na dom kultury i amfiteatr i chwilka na opowiastki.

Do Twierdzy wchodzimy od tego okropnego miejsca, gdzie są markety. Ale za moment otwiera się przestrzeń. I tu dłuższa chwila na zwiedzanie, opowieści, anegdoty i legendy o tym czarownym miejscu. Trzeba liczyć około 2 godzin..

Bonusy:

- jak się uda, to może po twierdzy oprowadzi nas Józef Piątkowski, autor przewodników po Kostrzynie, jak Józio nie będzie mógł, to ja się go postaram się zastąpić, nie będzie to takie super jak z Józiem, ale zawsze.

- legendy i opowieści o Fryderyku II Wielkim, ukochanym władcy Renaty Ochwat, o wojnach kartoflowych, wojnach przeciwko cesarzowej Marii Habsburg i trochę o regulacji Warty i tu Franz Balthasar Schoenberg von Brenkenchof się kłania, też opowieści będą.

- miejsce, gdzie Jurek Owsiak od lat robi Przystanek Woodstock też zobaczymy – może.

- a jak Renata za długo gadać będzie, to wystarczy powiedzieć – Renatko dość już gadania, popatrzymy na rzeczywistość.

- po drodze w pociągu kilka innych historii o tych miejscach, przez które będziemy jechali, też opowiem. Wspomaga mnie na trasie Marcin Wasilewski – co już zaznaczyłam. Zapraszam.

Trzeba ze sobą wziąć:

- pieniądze na bilety kolejowe z Gorzowa do Dąbroszyna i z Kostrzyna do Gorzowa oraz ewentualnie grosik na piwo w Kostrzynie, bo tradycją Naszej Chaty jest ów szlachetny napitek na końcu trasy. Upierać się nie będę, jak nie piwo, to herbata lub też kawa czy też sok jakiś. Do wyboru, przymusu nie ma.

Renata Ochwat

Ps. A jak ktoś zechce mnie poinformować, że jedzie, będę wdzięczna. Adres: roch4@interia.pl. Oczywiście obowiązku nie ma, ale miło mi będzie wiedzieć, kto ewentualnie mi zaufa i zechce się wybrać. Tak więc do zobaczenia na szlaku.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x