Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Jarosława, Marka, Wiki , 25 kwietnia 2024

Obsztorcowali mnie znajomi

2013-09-25, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

A dokładnie rzecz ujmując, jedna, ale za to bardzo przemiła. Usłyszałam, że żyję w dużym mieście, ech tam dużym, w wielkim i pięknym, a nie w grajdole z jedną ulicą. I mam się tego trzymać.

OK., połajankę, zresztą bardzo przyjacielską, przyjęłam z pokorą, głowę popiołem posypałam – symbolicznie oczywiście. I muszę przyznać, że co racja, to racja. Zgrajdolała ostatnio moja pisanina.

Ale było tak. Otóż poszłam ci ja sobie na wykład nowomarchijski o megalitach i innych menhirach, tudzież jeszcze innych konstrukcjach z okropecznie starych kamulców wielkich jak nieszczęście. Wykład w bibliotece wojewódzkiej był, no bo gdzie indziej miał być? No a po wykładzie usłyszałam od przemiłej znajomej, że będzie mi głowę zmywać, bo piszę o mieście na siedmiu wzgórzach z perspektywy własnej ulicy i jeszcze dwóch innych, jakie pokonuję w drodze do pracy i w powrocie do domu. A poszło o mój zdaje się nie całkiem stary tekst o przenosinach wydziału majątku miasta do Szkieletora, tfu, naturalnie do Watrala. I przemiła znajoma wyjaśniła mi, że z kilku przystanków, zresztą niedaleko domu mego osobistego i mojej osobistej ulicy, autobusy tam jeżdżą w miarę często i nieprawdą jest, że dojazd tam jest uciążliwy. No i ja tę połajankę przyjęłam z całą pokorą. A potem się zastanowiłam.

No i z tej oto zadumy wyszło mnie, że rzeczywiście, przemiła znajoma ma rację. A ja myślę jak, nie przymierzając, mieszkanka jakiejś dziury. Fakt, Mahattan to największe chyba teraz osiedle. Jak pomyśleć, to dojdzie się do łatwego wniosku, że dojechać tam prosto, bo autobusem, a jak się kto uprze i na własnych nogach kawałek pokona, to i tramwajem można też. Więc moje poprzednie labidzenie chyba nie miało za bardzo sensu, ani też w istocie za bardzo prawdziwe nie było. Ale pewno wynikało z tego, że ja spieszony człowiek jestem i wszędzie się staram chodzić na osobistych nogach, więc stąd mnie się to marudzenie wzięło. Tak więc magistrat powienien być w jednym kawałku, więc może miasto powinno przenieść do Szkieletora, tfu, do Watrala wszystkie wydziały i będzie charaszo, jak mawiają nasi wschodni sąsiedzi. Niech tak będzie.

A teraz z innej mańki. Otóż szłam sobie dziś dużą ulicą, no niestety, blisko mego domu także i gapiłam się w niemym zachwycie na odnowioną elewację byłej biblioteki naukowej przy ul. Kosynierów Gdyńskich lub też Wybickiego. Bo po prawdzie przy samym rondzie – najstarszym w mieście, gdzie te ulice się zbiegają, ta budowla stoi. No i jakie to szczęście, że w mieście nad Wartą, Kłodawką i Srebrną oraz nad kilkoma stawami są oświeceni i światli mieszkańcy. Bo właściciel tej kamienicy, zresztą pofabrykanckiej willi, pieczołowicie ją remontuje i małymi kroczkami naprawia to, co komuna zepsuła. Fronton zachwyca. Mam tylko nadzieję, że debile ze sprejami w rękach odrobineczkę oleju dostali – no tego głowowego i nie spaskudzą. I tylko zastanowiło mnie jedno, gdzie się podziała tablica z historyczną informacją o tym, że tu przez jakiś czas mieścił się sztab marszałka Georgija Żukowa, dowódcy 1 Frontu Białoruskiego, przed i w trakcie operacji berlińskiej, no wiecie, tym wielkim szturmie na stolicę gadziego państwa, w jakie od 1933 do 1945 r. zamienił Niemcy i Berlin obłąkany szatan w ludzkiej skórze Adolf Hitler. Mam nadzieję, że tablica ma się dobrze, choć spękana była, i znajdzie swoje miejsce, jeśli nie na frontonie budynku, to w muzeum. Bo choć są siły w tym nie najpiękniejszym z krajów takie, co wniwecz i na zatracenie chcą historię obrócić, to jednak tej nauki okłamać się nie da, zresztą jak i innych też. Bo zawsze, za jakiś czas, za chwileńkę niewielką, lub też całkiem długą, prawda i tak, jak ta przysłowiowa oliwa na wierzch wypłynie i choćby nawet powołano i sto IPN-ów, zakłamać jej się nie da. Taka to już dziejowa sprawiedliwość jest.

A tak swoją drogą, odkryłam niedawno, bo ze dwa dni to będzie temu, zresztą przy pomocy rozmowy z przemiłym znajomym (odbyła się ona w trakcie wycieczki do Kostrzyna, kiedy w żarcie rzucił, że – Renatko, ty nam o Koperniku lub innym wielkim Polaku opowiadaj, a nie o Fryderyku II Wielkim – moim ukochanym władcy), że mam dziwną skłonność do straceńców historii, których dzieje są mocno pokomplikowane, ich życiorysów nie da się w jednym krótkim zdaniu opowiedzieć i podsumować, a biografie są na tyle pokrętne i niejednoznaczne, że wymagają zastanowienia i trochę czasu na zrozumienie motywów ich działań potrzebują. I nagle się dochodzi do wniosku, że choć ich czyny i słowa nie muszą być nam, Polakom na rękę, to jednak są na tyle fascynujące, że warto poświęcać im czas. No cóż, taka mózgowa przypadłość i tyle. Inna rzecz, że jak Kostrzyn to Fryderyk II Wielki albo św. Klemens Maria Hofbauer, albo dziwaczny szarlatan – zresztą, jak pisałam już wcześniej, o Kostrzynie to w innym tekście.

No i dla porządku domu. Dziś o 17.00 w Muzeum im. Jana Dekerta spotkanie z Andrzejem Moskalukiem, jednym z ciekawszych artystów z naszych okolic (mieszkał w Gorzowie, dziś w Deszcznie i ma na koncie całkiem sporo różnych realizacji – odsyłam do mego tekstu – przewodnika na naszym portalu w zakładce Na Szlaku po metalowych figurach, rzeźbach niezwykłych mieszkańców naszego nie najpiękniejszego z miast nad Wartą, Kłodawką i Srebrną). Także o 17.00 w Szkole Muzycznej I stopnia przy ul. Teatralnej dyrektor Leszek Sepina otwiera klasę im. Mariana Klausa, gorzowskiego klezmera (w najbardziej z pozytywnych znaczeń tego słowa). Będzie wstęga, potem koncert. No i tam się wybieram, choć Andrzeja Moskaluka oraz jego żonę Agnieszkę Kopaczyńską-Moskaluk zaliczam do przemiłych znajomych. A może wydarzy się tak, że otwarcie klasy potrwa chwileńkę niewielką i zdążę do muzeum. Owszem, jasna cholera, spóźnię się, czego nienawidzę najbardziej na świecie, ale będę choć przez moment i Andrzeja posłucham. A tak swoją drogą – jak znam artystów, a znam ich trochę, to oni zwykle gadać o sztuce nie lubią. No cóż, wolny kraj, wolna wola, wolni artyści…

P.S. Bo bez P.S. się nie liczy, to dziękuję w tym miejscu memu prze, przemiłemu znajomemu za ratunek w kwestii Jeleniej Góry i okolic. Dzięki bardzo wielkie.

P.S. 2. Gratuluję memu fantastycznemu znajomemu, bo on w kategoriach przemiły znajomy się nie mieści, a nie wiem, czy chciałby inne określenia, Piotrowi Steblinowi-Kamińskiemu jego tekstu, w którym przywołał do odpowiedzi całą gorzowską bohemę, która niestety zmarła już, a tworzyła kulturę gorzowską. Gratuluję frazy, pomysłu i pointy. Odsyłam do lektury na naszym portalu w zakładce Blogi. Piotrek, ubawiłeś mnie do łez. I nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciała znów usiąść w Lamusie i posłuchać, jak się swarzyli Mieczysław Rzeszewski i Hieronim Świerczyński o byle co, o drobnostkę, jak bardzo mi brakuje Kazimierza Furman, jak tęsknię za tym, co już było i jest nieodwracalne. Szkoda, szkoda bardzo, bo choć się mówi, że nie ma ludzi niezastąpionych, to chyba jednak są… Ja wiem, są…

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x