Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Agnieszki, Amalii, Czecha , 20 kwietnia 2024

Kolejka po książki

2013-10-23, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Tak, tak, właśnie stoję w kolejce po to, aby sobie wypożyczyć książkę w wojewódzkiej książnicy. Ktoś by powiedział – powód do zmartwień. Ja powiem jedno – radość, że znów żyję w normalnych czasach.

A było tak. Ze względów zawodowych ostatnio dużo się naczytałam o kotach w różnych aspektach i nie powiem, lektura wielce ciekawa była. Był kot Schroedingera, koty u Władysława Kopalińskiego i parę innych Mruczków ciekawych też. Ale nagle pojawiły się koty i Kociary w powieści Joanny Bator „Ciemno, prawie noc”. I w tym samym momencie pisarka, którą cenię za książki o Japonii, właśnie za opowieść z Wałbrzycha, czyli „Ciemno, prawie noc” dostała Nike, najważniejszą polską nagrodę dla pisarzy. Inna sprawa, że zaskok był ogromny, bo wszak wszystkie ptaki na niebie ćwierkały, że na pewno czarnym koniem do nagrody jest Wiesław Myśliwski ze swoją najnowszą książką „Ostanie rozdanie”. Wybitny polski pisarz jest zresztą laureatem Nike za „Traktat o łuskaniu fasoli (2007) – świetna powieść, monodram rozpisany w tonacji moll, z lekkimi durowymi przebłyskami. A że pisze rzadko i jak już coś wyda, to klękajcie narody (innym takim jest Eustachy Rylski – też cierpki, też smakowity, no i Andrzej Bart, którego wielbię). A tu nie, Nike poszła w ręce znakomitej pisarki wczesnośredniego pokolenia.

 

Ale o kotach miało być i kolejce. No więc pomyślałam sobie, że sobie poczytam. A jako że w końcu po długich i ciężkich bojach zrozumiałam, to znaczy wytłumaczyłam sobie, że wszystkich książek świata i okolic i tak nie kupię i nie przeczytam oraz na półkach nie ustawię, bo dom to nie Biblioteka Aleksandryjska lub też Britisch Library albo Biblioteka Amerykańskiego Kongresu – bo tam jest wszystko, więc dawaj do biblioteki. Najpierw w internetowym katalogu popatrzyłam – zamówione. No ale o co chodzi? Czyżby ludek do czytania się rzucił? No nie, raczej nie – pomyślałam. Ale skoro ja trochę inteligentna inaczej jestem, czegoś nie rozumiem, więc jednak dawaj do książnicy. Poszłam więc do zaprzyjaźnionej instytucji, za jaką od zawsze mam biblioteki, tę właśnie w szczególe od kiedy tu mieszkam, i usłyszałam – Pani Renatko kolejka. No to się do niej zapisałam i jestem aktualnie na szóstej pozycji, czyli coś w okolicach grudnia lub stycznia nawet książkę przeczytam.

 

Przemiłe panie bibliotekarki sumitowały się, że ogon i przyjdzie poczekać, ale też i nie było za co. Przecież wszyscy mają prawo czytać dobrą polską prozę, więc pokornie stanęłam w kolejce (przy pomocy przemiłych bibliotekarek zresztą, bo sama jakoś w tym ogonie się nie umiałam postawić). I kiedy w domu na kanapie usiadłam, to tak mnie się błogo zrobiło, że w tych szalonych czasach, w jakich przyszło nam żyć, znów jest normalnie. Bo na dobro wyższe się czeka, dobru wyższemu, za jakie mam dobre pisarstwo, szacunek się należy. To coś, co jest wyczekiwane, wytęsknione, coś, co ma być zarówno przygodą intelektualną, jak i wielką przyjemnością. I tak ma być. A że naród czytający rzucił się do lektury po Nike, to tym bardziej wspaniale. Bo ludzie, jak się okazuje, w tym gąszczu wydarzeń różnych, potrzebują też wskaźników. I jak ten sprawdzony wskaźnik , znaczy Nike, mówi – Joanna Bator i jej „Ciemno, prawie noc”, to lecą do książnicy i jest. No prawie, bo kolejka. I trzeba czekać.

 

Ktoś mógłby powiedzieć, ale to jest nienormalne, żeby w wielkiej bibliotece były tylko dwa czy trzy nagrodzone egzemplarze. No i byłby, ech tam, byłby, jest w wielkim błędzie. Nikt nie jest prorokiem i nie wie, że akurat los szczęścia Baltazara sprawi, że akurat książka między innymi o kotach i Kociarach dostanie ten zaszczy i uszlachcona Nike będzie. Powieści, dramatów, tomików wierszy, wspomnień, laudacji, prac naukowych… i wymieniać gatunki i rodzaje długo jeszcze można, wychodzi obecnie na tony. Dobrze więc, że choć jest i tylko trochę poczekać w kolejce potrzeba. Czyli znów, choć na chwilkę niewielką zrobiło się tak, jak za moich studenckich czasów. Książki były dobrem wysokim i się na nie polowało, czekało, marudziło znajomym – no pożycz, w noc przeczytam i oddam. To mój casus kilku tytułów wyżebranych w zaprzyjaźnionych instytucjach czy u uprzejmych wykładowców – vide „Doktor Żiwago” Borysa Pasternaka od obecnego prof. Bogusława Bakuły, za co wdzięczna mu będę do końca mojego życia. Dziś mam własny egzemplarz i czasami wracam do fragmentów, zresztą tak jak do „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa. A tu wdzięczna jestem prof. Ewie Wiegandt, że powiedziała na wykładzie magiczne słówko o tej książce właśnie.

 

Tak więc, panowie i panie, do kolejki, do czekania, a potem do delektowania się lekturą.

A teraz z innej mańki (pan profesor wybaczy, ale tym razem knajacki język jest jak najbardziej na miejscu) słówko o wyborach w lokalnej Platformie Obywatelskiej. Chociem sobie dawno temu obiecała – ręce i myśli precz od polityki (idąc za marszałkiem Carlem von Clausewitzem). Żal mi, że tak się ułożyło rozdanie. Nie mam złudzeń, co do polityków i ich interesów innych, niż partyjne i własne. Ale dla mnie postacią o wiele bardziej czytelną, z jasnym programem rozpisanym na całe województwo, podkreślam, na całe województwo, był obecny wiceminister Marcin Jabłoński. Że powtórzę, pamiętam pana ministra (bo tak się do pana Jabłońskiego należy zwracać w oficjalnym protokole), jeszcze jako wiceburmistrza Słubic, potem marszałka województwa, zresztą w skandaliczny sposób wysadzonego w kosmos przez obecnych u władzy; a później jako wojewodę. Zawsze miał na uwadze dwie części tego dziwnego tworu, jakim jest nasze województwo. Ułożyło się, jak się ułożyło. I wcale mnie nie dziwi, że coraz więcej ludzi mówi, wszyscy, ale nie PO. Szkoda...

 

A domowe jaskółki, które właśnie słuchają ze mną, bo któżby im płytkę odpalił, III Symfonii Pieśni Żałosnych wraz z trzema utworami w dawnym stylu Henryka Mikołaja Góreckiego w wykonaniu Wielkiej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia pod Antonim Witem z Zofią Kilanowicz – sopran, jako solistką, szczebioczą – Rencia, daj spokój. Wszak to brudy są, skoncentruj się na muzyce. I tak właśnie zrobię. Posłucham muzyki. To tak przed piątkowym koncertem w FG, choć inna muza tegoż kompozytora będzie.

 

P.S. I pro domo sua.

10.00, Teatr Osterwy, „Calineczka” według Hansa Christiana Andersena, wczoraj zagrana przez nasz teatr na żywo, przez Internet. Trzeba i warto obejrzeć na żywo.

18.00, Kino 60 Krzeseł, Miejski Ośrodek Sztuki, ul. Pomorska, XII Objazdowy Festiwal Watch Docs. Prawa człowieka.

Cały dzień, kino Helios, filmy z repertuaru, który dostępny jest na stronie Heliosa.

P.S.2. W kwestii literatury – za jakiś czas, już niedługo tomy z opowiadaniami tegorocznej noblistki Alice Munro też będą w książnicy. I też to przyjemność wielka będzie dla tych, co nie znają.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x