Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Jarosława, Marka, Wiki , 25 kwietnia 2024

Czas zadumy i zniczy

2013-10-31, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Zbliżają się dwa wyjątkowe dni w roku, dni, w które przemierzamy nawet setki kilometrów, aby zapalić znicze na grobach bliskich i przyjaciół i aby pogrążyć się w zadumie nad przemijaniem tego świata.

Pamiętam jeszcze te czasy, kiedy nie miałam bliskich na cmentarzu jednym czy drugim i jako dziecko chodziłam z rodziną na nekropolię, aby popatrzeć. Zwykle był to wieczór i cmentarz widać już było z daleka, łuna od lampek była wyraźna. A im bliżej cmentarza, tym bardziej intensywny stawał się zapach stearyny. To były czasy, kiedy znicze nie były zamykane wieczkami, może z innego materiału je wykonywano, bo dziś już tego nie ma. A na samym cmentarzu można było wyczuć gorzką nutę chryzantem, moich ulubionych kwiatów. A jeszcze jak nad nekropolią rozsnuła się delikatna mgła, w której kontury miękły, nabierały innych kształtów, to doświadczenie było niepowtarzalne.

A potem czas przyspieszył, posypały się lata i zaczęło przybywać grobów bliskich i przyjaciół. I już wizyty na cmentarzach nabrały innego sensu. Bo to już były odwiedziny grobu ukochanych dziadków, potem kochanych cioć, szanowanych i lubianych przyjaciół. Niesie się zniczek niewielki, mały kwiatek, coś na kształt pamięci. Czasem przy szczególnym grobie popłynie łezka wzruszenia na wspomnienie chwil czarownych spędzonych z ludźmi, po których zostały zdjęcia, nagrobne płyty i miejsce osobne w sercu i mózgu, bo pamięć to jedyne, co tak naprawdę w takim przypadku zostaje. Czytałam ostatnio wiele razy wiersz Wisławy Szymborskiej „Kot w pustym mieszkaniu”. Tak to idzie

Umrzeć - tego się nie robi kotu.

Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.

Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.

Coś się tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.

Do wszystkich szaf się zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.

Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
I żadnych skoków pisków na początek.

I myślę sobie, że każdy z nas po stracie kogoś bliskiego, bliskiego z krwi czy też bliskiego z ducha czuje się jak ów tytułowy kot. Słówko wyjaśnienia się należy. Kot należał do Kornela Filipowicza, wieloletniego towarzysza życia polskiej noblistki i którym ona po jego śmierci się opiekowała. I myślę sobie, że ten wiersz jest najlepszy na te dni zadumy i znicza, bo niepatetycznie i niebarokowo pokazuje straszliwą pustkę, jaka może ogarnąć po śmierci tego kogoś.

Ja tak mam, że ze śmiercią wielu ludzi się jeszcze nie pogodziłam, a najbardziej chyba ze śmiercią Kazimierza Furmana, który był moim przyjacielem, cierpkim i wymagającym, ale zawsze. Od tych kilku lat, co nie żyje, za każdym razem, kiedy wchodzę do Jazz Clubu, a wchodzę często, mam nadzieję, że go tam zobaczę, na jego zwykłym miejscu i znów po jakimś czasie usłyszę – Rencia, idziemy do domu. Bo ja mieszkam, po trasie do jego ostatniego mieszkania i często razem sobie szliśmy w kierunku naszych domów. Tak samo jest z Alikiem Maciejewskim. Zawsze jak jestem w teatrze, to mam nadzieję, że znów go spotkam i się urwiemy na piwo z jakiegoś nieudanego koncertu wybitnej aktorki, a w chwili zacietrzewionej dyskusji usłyszę – Ren, ale poczekaj, nie zaperzaj się, daj sobie szansę. Zwyczajnie brakuje mi Hieronim Świerczyńskiego, pana Mieczysława Rzeszewskiego i ich słynnych kłótni. Przysiadywałam się do nich w Lamusie (kiedy już mogłam, ot tak z marszu) tylko po to, aby posłuchać jak po raz tysięczny wadzą się o rzeczy ważne i nieważne. Myślę też, że będzie mi brakowała Sylwka Kuczyńskiego, którego zupełnie niedawno odprowadziliśmy na Wieczną Wartę i jego – Noo Renaata. Tak, tak, brakuje mi coraz więcej ludzi, którzy przeszli przez smugę cienia. I o nich, a także i o innych będę myślała w czasie tych dwu niezwykłych dni.

I choć w tradycji żydowskiej tego nie ma, bo się nie odwiedza kirkutów, to ja jednak pójdę na skwierzyński kirkut po to, aby na jednej i drugiej macewie kamyczek niewielki położyć.

Bo to rzeczywiście są dwa jedyne takie dni w roku, kiedy jest czas na zadumę i znicze, oraz kwiatki niewielkie.

P.S. A tak Poetka sama czyta ten wiersz http://www.youtube.com/watch?v=HtzS8_63cRM, posłuchajcie.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x