Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Marka, Wiktoryny, Zenona , 29 marca 2024

Turyści już do nas nie zaglądają

2016-07-28, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Albo zagląda ich tak mało, że trudno ich zauważyć. Co raczej nie jest dziwne, bo atrakcji ci u nas tyle, co kot napłakał. Ponoć.

Nie trzeba być szczególnym znawcą problemu, aby zauważyć, że miasto wcale turystyczne nie jest. Nie ma tu nic, co byłoby atrakcyjne dla turystów. Przynajmniej tak się na oko wydaje. Oczywiście jest to nieprawda, bo w każdym miejscu na ziemi można coś ciekawego znaleźć. Trzeba tylko chcieć i wiedzieć jak.

O malejącej liczbie turystów mówi Agnieszka Pośpieszna szefująca Punktowi Informacji Turystycznej w wojewódzkiej książnicy. To do niej trafiają ci, co zaglądają do miasta. I Agnieszka tak naprawdę ma niewiele do zaoferowania. Trochę rzeczy z regionu, a z miasta nad trzema rzekami po prawdzie nic, albo malusią ociupinkę. Bo takie materiały promocyjne dostaje.

Jak można wypromować miasto? Sposobów jest wiele. Pierwszy i najważniejszy, to Punkt Informacji Turystycznej, który będzie dostępny w centrum miasta i w dużo dłuższym czasie pracy, aniżeli ten w bibliotece.

Nie umniejszam nic Agnieszce i książnicy, ale to nie jest dobre miejsce właśnie za sprawą takich a nie innych godzin pracy instytucji. Wiem, jak czynne są punkty informacji w innych miastach, bo sama z nich podczas swoich szwendaczek korzystam. I w każdym mieście, któremu zależy na promocji takowe działają świątek, piątek i niedzielę w długich naprawdę godzinach. Tak się dzieje w małych relatywnie miastach jak Stargard, Słubice-Frankfurt nad Odrą czy w dużych i już wypromowanych, jak Drezno lub Berlin. O Złotej Pradze czy Budapeszcie nie wspomnę, bo tam to też standard jest.

Druga rzecz ‒ informacja w Necie. Tego to już zupełnie miasto nad trzema rzekami nie ma. Bo miejska strona to pożal się Boże jakieś amatorstwo.

Trzecia rzecz – materiały promocyjne, różne, bardzo różne. No i tu jest ostateczny dramat. Bo miejskie rzeczy promocyjne owszem są, ale poupychane gdzieś po kątach jakichś sklepików, albo w ulubionych moich księgarniach. A chodzi o to, aby były w jednym – właśnie punkcie, aby była duża oferta zarówno darmowych informacji, jak i tych za żywy pieniądz. Jak to się robi? Można pojechać i popytać w Barlinku czy Frankfurcie, bo oni to mają i to z sukcesami. No można też ryznąć do Saksonii, Saksonii Anhalt czy do Czech lub Słowacji. Wszędzie dość niedaleko jest. Można. Trzeba tylko chcieć.

No i kolejna rzecz. Miasto powinno sfederować się z okolicznymi gminami, stworzyć wspólną politykę promocji regionu, a to już całkiem inny wymiar i dawaj do przodu. Ja zwyczajnie wiem, że tak się może udać. Trzeba tylko kogoś, kto zechce wziąć problem na warsztat, pomyśleć przez chwilkę, a potem opracować scenariusz działania. Oczywiście konieczne są pieniądze. Może więc lepiej wydać te tysiące i setki, które idą na wątpliwej jakości koncerty, tak zwane igrzyska, na rzetelną promocję. Bo choć jak napisałam, atrakcji ci u nas tyle, co to kot napłacze, ale w gruncie rzeczy są. Tylko trzeba je dość ciekawie zapromować. Wyjściem może być szlak figur metalowych, który już ma dobrą opinię u krajoznawców, a który został zupełnie zapomniany przez władze (ukłony dla sprawców tego niezwykłego szlaku, czyli mecenasa i przedsiębiorcy et consortes). Jeszcze do niedawna byłam święcie przekonana, że fotografować na siodełku z Eddym lubią się jedynie dzieci. Otóż nie. Byłam świadkiem kilka dni temu, jak młoda kobieta udrapowała się za figurą legendy polskiego żużla i instruowała swoją mamę, jak ma komórką zrobić jej zdjęcie. A zabawy przy tym miała, że hej. Mama mniej, bo córka wymagająca była.

Powtarzam, promocja turystycznych walorów to ciężka praca. Ale wcale nie niemożliwa. Trzeba tylko chcieć. A ja mam nieodparte wrażenie, że w mieście nikomu się nie chce wziąć tej żaby i ją przekuć na sukces. Bo prościej gadać jakieś hasełka, niż faktycznie i rzetelnie ugryźć problem.

Podam jeszcze jeden przykład. Kto wie, gdzie leżą Siemiatycze? Zakładam, że w mieście na siedmiu wzgórzach kilka osób się znajdzie. Ale kilka. Otóż owe Siemiatycze się spięły, zajęły promocją, przygotowały atrakcyjną ofertę, naprawdę atrakcyjną. Pojechały na kilka targów. Rozdały setki płytek CD z pięknie zrobionymi informacjami, ale i papierowych informatorów o mieście i okolicy i co? I dziś, dokładnie w tym roku mają już efekty. Choć tam jest kościół, cerkiew i niewiele więcej, ale w okolicy trochę pięknych zakątków, to i turyści zaczęli zaglądać. I nawet sobie chwalą, czego ja nie rozumiem, choć Siemiatycze i okolice znam. Ale im zwyczajnie zazdroszczę, Siemiatyczom znaczy, tego, że zdobyli się na taki gest. Wydali kasę i efekty są.

Naprawdę warto to robić.

No i z drugiego kątka. Też turystycznego będzie. Otóż Małopolska z okazji Światowych Dni Młodzieży przygotowała filmiki promujące Małopolskę właśnie. Choć między Bogiem a prawdą akurat Małopolska, jak i parę innych miejsc w tym kraju, specjalnej promocji nie potrzebuje. Filmiki są w kilku różnych wersjach językowych. No i tu pojawia się nasz lokalny wątek. Otóż tłumaczem włoskiej wersji tego filmu, a powiem, że ciekawy bardzo, jest nadwarciański italianista Wojciech Wyszogrodzki. Zresztą to nie pierwsze jego spotkanie z filmem i tłumaczeniami. Wojtek, bo znam go od zawsze i się z nim przyjaźnię od lat, ma na swoim koncie różne ciekawe doświadczenia. Między innymi był prywatnym tłumaczem Arturo Mari, papieskiego fotografa, kiedy ten bywał w kraju naszym. Poza tym pracował przy filmie o JPII i tak dalej, i tak dalej. No i od lat wozi swoich studentów do Italii. Po prawdzie uprzykrza im życie, bo robi kartkówki w samolocie, zmusza do myślenia i dbałości o język. No zwariowany Italofil z niego jest.

Tak więc obok pielgrzymów, którzy na ŚDM pojechali, mamy trwały gorzowski trop w tym, co po dniach zostanie. Filmiki zostaną…. Wojtek, gratulacje.

Ps. A teraz informacja dla tych, którzy interesują się tym, co porabia pani doktor, która nam namieszała w gorzowskiej kulturze, a która w końcówce czerwca została członkinią Rady Nadzorczej szpitala, co to niektórych bardzo zdziwiło. Taką informację z marszałkostwa dostałam wczoraj: „Pani Ewa Pawlak nie zasiada już w Radzie nadzorczej w WSzW w Gorzowie Wielkopolskim Sp. z o.o. Formalnie mogłaby nadal zasiadać w Radzie Nadzorczej Spółki, niemniej jednak Pani Ewa Pawlak złożyła w Sądzie Rejonowym w Gorzowie Wlkp. powództwo o zapłatę zadośćuczynienia za szkodę doznaną w wyniku błędu medycznego, które wygrała. Wyrok jest nieprawomocny. Obecnie Szpital złożył wniosek o sporządzenie uzasadnienia wyroku celem wniesienia apelacji. W związku z powyższym zaistniała sytuacja może powodować, przynajmniej potencjalnie, konflikt interesów, tym bardziej że członkowie Rady Nadzorczej mają wgląd do dokumentów wewnętrznych Spółki, których ta z uwagi na taktykę procesową, może nie chcieć ujawniać”.

Nie komentuję.

Ps. 2 https://www.youtube.com/watch?v=7b4SXVLYu9s tu macie ten filmik po polsku, ten którego listę na włoski przełożył Wojtek Wyszogrodzki.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x