Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Agnieszki, Amalii, Czecha , 20 kwietnia 2024

Ogórki powoli się kończą

2016-08-30, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Wakacyjne ogórki, bo te prawdziwe w tym roku jakoś nie obrodziły. Kultura budzi się do życia po wakacjach i no bardzo dobrze.

Właśnie w Piwnicy jazzowej trwa międzynarodowy projekt muzyczny pod dyktando oczywiście Adama Bałdycha. No i super. Tak o projekcie pisze Prezes: „W klubie powstaje nowy, wielokulturowy projekt Adama Bałdycha. Przy fortepianie znakomity szwedzki pianista Jan Lundgren, Kinan Azmeh - klarnet (Syria), Dima Orsho - wokal (Syria). Próbom, realizowanym od 28 do 31 sierpnia, towarzyszy Rene Hess (Szwajcaria) pomysłodawca projektu, europejski agent Adama. Muzyka to połączenie jazzu europejskiego z muzyką orientalną. Muzykę Lundgrena znam z koncertów i płyt (polecam), gości z Syrii nie. Jest okazja posłuchania wibracji innej kultury”.

W jazzowej Piwnicy przez lata naprawdę wiele się wydarzyło. Bo i Jazz Na Gruzach był. Bo i nagli a niespodziewani goście się pojawiali. Jak dla przykładu genialny perkusista Billy Cobham, członek legendarnej The Mahavishnu Orchestra, i osobisty przyjaciel oraz muzyk Milesa Davisa, który przyjechał jako zwykły muzyk indonezyjskiej skrzypaczki. Nie dość, że o wizycie gwiazdy, tak, tak gwiazdy i to wielkiej światowego jazzu, nikt nie wiedział wcześniej, bo awizowany był jakiś włoski bębniarz, a gwiazda jako nagłe zastępstwo owego Włocha się zjawiła. To jeszcze sobie owa gwiazda sama bębny do Piwnicy targała. A jak się polski światek jazzowy dowiedział, kto tu u nas zagościł, to się niemal na śmierć na Prezesa obraził, że takie wydarzenia tai. A sam Prezes wówczas oczy ze zdziwienia przecierał, że wielki muzyk mu się nagle objawił niczym Deus ex machina. Bo jak sam po wydarzeniu i po ochłonięciu z szoku mówił, w snach sobie nie wyobrażał, że Billy Cobhama może gościć. Ale się zdarzyło.

A to nagle Jan Ptaszyn Wróblewski zwany Ptakiem nagle zajechał, bo jakoś z Berlina do miasta z syrenką po drodze mu było, więc czemu nie zajrzeć do zaprzyjaźnionego Piwnicznego światka. Zagrał wówczas razem z Szakalem – śp. Tomaszem Szukalskim. Obaj zagrali tak, że ja do końca życia pamiętać to będę. W Teatrze Osterwy to było, ale potem i chwila w Piwnicy też się zadarzyła.

No jednym słowem, cuda się tam panie zdarzają. A teraz to. Nic, tylko się cieszyć i ręce do oklasków składać, że mamy taką Piwnicę, co to chwały miastu temu raczej niekolorowemu przysparza. I pomyśleć, że była taka pani, co to chciała jazz do FG przenieść, bo ponoć wielki może więcej. Jak widać w tym przypadku, nie zawsze tak jest. I jak jest małe coś, ale wielkie i sławne, to dbać o to należy, chuchać i dmuchać, a nie wcielać na siłę głupkowate pomysły. Szczęściem, ta historia zaprzeszła już jest.

No jednym słowem, już się dziać w Piwnicy zaczyna i bardzo dobrze, bom spragniona muzyki na żywo bardzo jestem. Owszem, mam sporą płytotekę, ale co na żywo, to na żywo.

Rusza do życia też Miejskie Centrum Kultury, bo i nabór do pracowni Zbyszka Siwka się zaczyna, bo i klub Jedynka już ogłasza, że coś tam się będzie działo. Po przerwie Mała Galeria GTF zaprasza na wystawę. No i w kopertce przyleciało zaproszenie do Teatru Osterwy na prapremierę… Także FG już zaprasza na pierwsze koncerty, choć dymi się niezasłużenie ciągle wokół niej. O bibliotece nie wspomnę, bo książnica przez całe lato tyrała i wakacji prawie nie miała. A teraz już i spotkania naukowe się szykuję, wystawy i inne konwentykle. Za chwilkę niewielką, bo za dni zdaje się trzy rusza Festiwal Podróżniczy sprokurowany przez dwie szalone, kolorowe kobiety, które same podróżują, ale mają misję dzielenia się swoją pasją. Dziewczyny uwielbiam, dodam tylko. Tak więc widać, że ogórki kulturalne się kończą. No i nareszcie, no i w końcu.

A skoro przy ogórkach jestem, to ponoć w tym roku nie było na nie, te zielone z krzaka, urodzaju. Moja osobista mama też narzekała, że nie ma, oj nie ma ogórków, więc macie się rodzino, w tym i ja, pożegnać z wizją zimowych sobotnich obiadków z kiszonymi. Wlazłam ostatnio nieopatrznie do piwnicy rodzicielskiego domu, a tam… A tam armia słoików z ogórkami właśnie. – No wiesz, jakoś tak wyszło, że się tak ze sto słoików zrobiło – bąknęła rodzicielka. No więc jak z tymi ogórkami było, to nie wiem. Wiem natomiast, że na obiadki będą. No i super, bo to moje ulubione warzywo jest.

No i teraz z innego kątka. Otóż jednak miejski szalet będzie w centrum. Właśnie ruszyły przy nim prace. Wczoraj widziałam robotników, jak w zapale ryli w gruncie i burzyli kawałek fajnego murku przy przystanku węzłowym Arsenał. Murek zawsze mi służył do siadania. Teraz już sobie tam nie siądę, bo koło szaletu jakoś nie bardzo chcę. A tak swoją drogą, to jednak uważam, że takie posadowienie akurat tego przybytku to błąd. Nie znam się na urbanistyce, bom nie kształcona w tej sztuce żadną miarą. Ale mam w domu kilka ciekawych książek o tej materii, jak i o architekturze. I tam można przeczytać, co powinno się znajdować w centrum miast myślących o sobie, że wielkie i piękne są, a nie…. No nie, nie napiszę, bo nie uchodzi. Jakoś sobie nie wyobrażam, że nagle w takiej dla przykładu Bydgoszczy ktoś postawi miejski sraczyk w środku Wyspy Młyńskiej, bo ponoć jest taka potrzeba. Podobnie, jak nie wyobrażam sobie, aby ktoś podobny przybytek ustawił na rynku w Kazimierzu nad Wisłą, bo choć miasteczko malutkie, kompaktowe, bardzo, bardzo urokliwe, ale turystów ma od imentu oraz więcej i oni też potrzebują takiego miejsca. No cóż. Za to miasto nasze będzie miało. I wcale się nie zdziwię, kiedy w najbliższej przyszłości ktoś urządzi ranking zaściankowości, to my, znaczy miasto nasze za sprawą owego szaletu zajmie tam eksponowane miejsce. No cóż. Taki mamy klimat.

Ps. A już za niedługo w stolicy kraju naszego dziwnego odbędzie się Uroczysty Kongres Polonistów i Bibliotekarzy. Imprezę firmuje prof. Jerzy Bralczyk, ale mnie zachwyciło, że w szpicy są moi poznańscy wykładowcy, czyli prof. Halina Zgółkowa i prof. Tadeusz Zgółka. Na wykładach profesora Tadeusza Zgółki dostawałam oczopląsu, bo pan profesor miał i ma zwyczaj wykładać, chodząc. No i my studencka wówczas brać nie nadążaliśmy z patrzeniem na profesora, notowaniem w kajetach i próbą zrozumienia. Z reguły kończyło się to tak: notowaliśmy, potem siadaliśmy razem i rozmawialiśmy o wykładzie. Egzamin zdaliśmy, znaczy perypatetycka metoda profesora się sprawdzała. Do dziś mnie tak zostało, że jak mam problem, to idę sobie połazić. Myśli jakoś tak natychmiast się w głowie prostują. A Kongres śledzić będę, bo nie mam niestety możliwości pojechać. I tego mi naprawdę żal. Spotkania polonistów i bibliotekarzy. No i spotkania z mistrzami słowa i ortografii. Naprawdę żal.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x