Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Sergiusza, Teofila, Zyty , 27 kwietnia 2024

Cenne zbiory trafiły do Muzeum Lubuskiego, ot i dobrze

2017-02-27, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Od dość dawna Muzeum Lubuskie im. Jana Dekerta dostaje różne ciekawe przedmioty do swojej kolekcji. Tym razem prezent jest niezwykły i cenny.

Od wielu lat Muzeum Lubuskie im. Jana Dekerta ma wręcz modelowe stosunki z rodziną byłych właścicieli willi, dziś głównej siedziby palcówki, mam na myśli wnuki Gustawa Schroedera. Pani Carla Muller jest tam niemal na co dzień, jej brat Matthias Lehman bywa tak często, jak może być. Oboje są wnukami oświeconego fabrykanta, jednego zresztą z wielu oświeconych landsberskich fabrykantów, Gustawa Schroedera, który wybudował dla siebie i swojej rodziny śliczną willę przy dzisiejszej Warszawskiej.

Wnukowie, jak pierwszy raz zawitali do miasta na siedmiu wzgórzach, byli zaskoczeni, że dom, który pamiętają z wczesnego dzieciństwa, tak dobrze jest zachowany. Złożyło się na to wiele kwestii, ale prawda taka jest, że kolejne dyrekcje muzeum dbały, nawet bardzo, żeby willa nie straciła na urodzie. Świadectwem tych modelowych stosunków jest choćby stała galeria poświęcona rodzinie, gdzie obok pamiątkowych zdjęć z familijnego albumu można zobaczyć pęk autentycznych kluczy do willowych zamków, z których część pasuje do dziś. Ale w tej galerii można zobaczyć też i mocno wzruszające przedmioty, jak choćby słynną zabawkę, kotka, z którym mały wówczas Matthias wyjeżdżał zimą 1945 roku z Landsbergu. Ta zabawka pomogła mu w pewien sposób przeżyć traumę nagłego wyjazdu. Ta zabawka, malusi przedmiot była swego czasu jednym z najważniejszych przedmiotów na bardzo ważnej, nostalgicznej wystawie w Spichlerzu, kiedy skonfrontowano ze sobą to, co pojechało w wielkiej ucieczce na zachód z tym, co zostało przywiezione w wielkim strachu przed nowym ze wschodu. Sama sobie poszłam kilka razy na tę wystawę, do dziś mam katalog i do dziś to wydarzenie wspominam.

Minęły lata. A rodzeństwo Lehmann właśnie przekazało Muzeum Lubuskiemu kolekcję przedmiotów, jakie kolekcjonowało. To ponad 80 różnych rzeczy – ceramiki, w tej klasie wiele bardzo cennych okazów, mebli, obrazów. Będzie osobna wystawa, część z przedmiotów trafi do stałej ekspozycji. Uzupełni się wiedza o rodzinie. I tylko się cieszyć, że tak się stało. Bo straszną stratą byłoby, gdyby te eklektyczna, bo taką ona w istocie jest, kolekcja różnych cennych przedmiotów zaginęła lub trafiła do domów aukcyjnych w Europie. Mogłaby, a jednak przyjechała do miasta i ubogaci w znaczący sposób zbiory placówki.

Wedle mnie właśnie ze względu na sentymentalny charakter ma ona takie znaczenie. Sentyment w moim rozumieniu polega na tym, że z rąk wnuków Gustawa Schroedera przechodzi ona do muzeum, które stało się miejscem pielęgnowania pamięci o tej rodzinie i właścicielu pięknej willi. Taki sentyment lubię i taki chwalić będę. Inne łzawe i zakłamane jakoś mnie nie biorą ani też nie wzruszają.

No i dodam, że czekam na prezentację.

A teraz z innego kątka będzie. Otóż zawiało mnie do miasteczka w widłach dwóch rzek z wielkim poligonem i armią amerykańską tam teraz stacjonującą. Tajemnicą żadną nie jest, że jeżdżę tam często i nawet bardzo często. Ale to był pierwszy raz od czasu, kiedy US Army tam zamustrowała i okrzepła. No i się dowiedziałam, że w moim maleńkim miasteczku prosperita się dzieje. Bo nagle pojawiły się nowe pizzerie. Nowe pizzerie…. W mieścince, która z trudem dawała się wyżywić jednej pizzerii. A tu masz, no nie babo placek, ale fakt. Jak mnie objaśnili osobnicy rodzinni na stałe w mieścince mieszkający, wszystko to pod US Army się dzieje. I jak się okazuje, soldiers z US Army tam bywają. Co więcej Amerykanie są widywani nie tylko w knajpkach, ale i na szlakach biegowych. Miasteczko patrzy, miasteczko się dostosowuje, miasteczko się cieszy. Co więcej, miasteczko zaczęło się nawet narzecza Szekspira uczyć, co prawda z brooklyńskim akcentem, ale zawsze. Ups., no nie, nie z brooklyńskim akcentem, bo kto by z Nowego Jorku do armii szedł. Raczej z jakimś takim z Iowa czy Kentucky, ale zawsze…

No i proszę, co to się porobiło. Amerykańska armia odkryła malusie miasteczko nad dolną Wartą i jakoś daje radę. Może im lepiej w takiej dziurce nad Wartą aniżeli w Afganistanie, Iraku, kilku miejscach w Afryce….

Pamiętam, jak Rosjanie w mieścince mojej stacjonowali, to nikt oficjalnie nic o tym fakcie nie wiedział oraz bojców Krasnej Armii na ulicach, o knajpkach nie mówię, nie widział. A stacjonowali długo. Teraz inna barwa, inne twarze. Zobaczymy, jak długo zagoszczą. Tubylcy mają nadzieję, że długo.

Ps. Dziś mija 60 lat od ukazania się pierwszego numeru tygodnika „Polityka”. Żadnego związku z dziejami bezpośrednimi miasta nad trzema rzekami ten fakt nie ma, poza jednym. Wielu ludzi w mieście zaczęło ten tygodnik czytać i czyta do dziś. Ja sama, jak już nie tylko składnie literki w całość umiałam pozbierać i w miarę składnie jakieś komunikaty przeczytać, a było to tak dawno, że nie pamiętam, bo czytać umiem od zawsze, to też „Politykę” czytałam. Pamiętam z domu własnego wielkie płachcisko zadrukowanej gazety z charakterystyczną czerwoną winietą. Fakt, trochę wody w Warcie upłynęło, nim pojęłam o czym oni, ci wielcy piszą do mnie. I czytam do dziś. Wiele razy w swoich tekstach powoływałam się na „Politykę” i myślę, że wiele razy to się jeszcze zdarzy. Na pewno. Obok „Tygodnika Powszechnego” „Polityka” jest dla mnie obowiązkową lekturą tygodników społeczno-politycznych. Wiem na pewno, że nie tylko dla mnie. Słowem, serdeczne gratulacje.

Ps. 2. Dziś mija 35 lat od śmierci Marii Kownackiej. Za moich dziecinnych czasów wszyscy czytali „Plastusiowy pamiętnik”, co więcej, wszyscy chcieli mieć taki piórnik z Plastusiem. Wszyscy wzruszali się Kajtkowymi przygodami, śledzili losy dzieci z Leszczynowej Górki. Oraz wszyscy wzruszali się losem Rogasia z Doliny Roztoki. Do dziś w bibliotekach dla dzieci w mieście nad trzema rzekami bibliotekarki, fantastyczna ludzia – moim zdaniem, polecają Plastusia, Kajtka, Rogasia do czytania. To taka trochę nasza Tove Jansson albo Astrid Anna Emilia Lindgren, bo nie Hans Christian Andersen. Dlatego o tej ważnej dacie wspominam. Maria Kownacka. Jak kto ma dziecko, wnuka, wnuczkę, to może sięgnąć do Plastusia, Rogasia, Kajtusia. Przygoda dla wnuka, ale i dla dziadków… Naprawdę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x