Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Marka, Wiktoryny, Zenona , 29 marca 2024

Smutne wieści dotarły z Warszawy, smutne…

2017-04-26, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Nie mogłam uwierzyć w to, co przeczytałam. Długo nie mogłam uwierzyć. Światek muzyczny miasta pogrążył się w smutku.

Był późny wieczór, kiedy dotarła do mnie wiadomość, że Krzysiek Kwiatkowski „Kwiatek” nie żyje. Było zbyt późno, żeby zadzwonić do tego, kto na pewno wiedziałby coś o tej tragedii. Zadzwoniłam rano i niestety, wieść okazała się prawdziwa. Krzyś Kwiatkowski, kolorowy człowiek z miasta, który zdążył się zadomowić w stolicy, nie żyje. Miał tylko 31 lat. Stał się nieszczęśliwy wypadek. Wypadek. Nie celowe działanie. Bo to jednak ważne zastrzeżenie.

Krzysia poznałam wiele lat temu, oczywiście w jazzowej piwnicy, bo niby gdzie indziej. Krzysiek najpierw nosił bębny, a potem zaczął na nich grać. I robił to coraz lepiej. Uczył się tej sztuki w szkołach, ale i od największych wirtuozów tego instrumentu. Był jednym z najlepiej zapowiadających się muzyków. Współpracował między innymi z Andrzejem Rosiewiczem i zespołem Jarzębina, który wylansował przebój „Koko Koko Euro Spoko”. Kwiatkowski zagrała z nimi na koncercie i wykonał ten przebój. Prowadził również szkołę nauki gry na perkusji, a także pracował w Teatrze Dramatycznym przy przedstawieniu „Lulu na moście” i „Piosenki w Starym Kinie”. Był stałym członkiem zespołu Acoustic Praise.

Ja go pamiętam jako fantastycznego chłopaka, pełnego entuzjazmu do wszystkiego, co robił. Oczywiście miał za sobą okresy buntu i takich tam różnych. Miał jednak szczęście, że był jednym z tych, których na muzyczne ścieżki wprowadzał Prezes. I Dziekański zawsze w jakiś tam sposób był obecny w jego życiu. Kiedy Krzyś odnosił sukcesy, zawsze informował o tym Prezesa. Ale jak coś było nie tak, zawsze Prezes o tym wiedział. Także i o tym, że Krzysiek nie żyje, wiedział jako jeden z pierwszych w mieście. Kiedy z nim rozmawiałam, słychać było smutek w głosie.

Zresztą całe młode środowisko jazzowo-offowe miasta pogrążyło się w smutku. Bo odszedł na Niebieskie Łąki ich kolega. Fanom też się smutno na duszy zrobiło. Bo w niedługim czasie to kolejny młody muzyk, który się pożegnał z tym nienajlepszym może, ale jedynym nam znanym światem. Dość niedawno bowiem odszedł Grzegorz Grisza Bałdych, brat słynnego skrzypka jazzowego Adama.

Smutne doprawdy to jest, że odchodzą tacy młodzi. Krzysia, ale i Griszkę będę pamiętać, tak samo zresztą jak i innych, z którymi dane mi było osobiście się zetknąć. Smutna to była wiadomość.

Ale życie nie znosi próżni. Złe i smutne wieści przeplatają się z dobrymi. Taką dobrą jest ta, że pisarka Iwona Małgorzata Żytkowiak, która na stałe mieszka i pracuje w mieście z pięknym jeziorem i pięknym parkiem im. Emanuela Laskera, no dobra, w Barlinku, będzie gościem Warszawskich Targów Książki. Jakoś nie bardzo kojarzę, aby jakiś inny pisarz z miasta i okolic był tam gościem, ale wszystkiego nie wiem i mogę się mylić. W każdym razie to sukces wielki. A związki Iwony, choć na okładkach własnych książek figuruje jako Małgorzata, z miastem nad trzema rzekami są dość mocne. Bo miasto pojawia się na stronach jej książek, bywa na wydarzeniach literackich i nie tylko, ma tu wielu przyjaciół i znajomych, znajduje czas, aby spotkać się z czytelnikami, choć dość mocno zapracowaną kobietą jest. Mam ten zaszczyt i przyjemność bycia jedną ze znajomych. Ale też jestem czytelniczką jej książek, na które zawsze czekam. Moją najbardziej ulubiona jest „Kobiety z sąsiedztwa”, ale równie mocno podoba mnie się „Świat Ruty”. Zresztą wszystkie Iwony książki lubię. Jest pierwszą pisarką z regionu, której książki wydaje prestiżowe wydawnictwo Prószyński i S-ka. Zresztą pisałam już kiedyś o tym, bo dla mnie w dobie komercjalizacji rynku książki takie wydawnictwo to sukces. Owszem, byli pisarze z regionu, którzy w dawnych czasach, znaczy przed przełomem demokratycznym, wydawali książki w dużych oficynach. Wystarczy przypomnieć powieść Zdzisława Morawskiego „Nie słuchajcie Alojzego Kotwy” wydaną przez Państwowy Instytut Wydawniczy w 1979 roku. Gniot jakich mało, choć z ciekawym i czytelnym tylko dla starszych wiekiem tutejszych passusem. Ale gniot. Czytać się nie da. Również Bronisław Słomka, pisarz z Barlinka także, miał kilka książek wydanych przez duże wydawnictwa, ale to też w innych czasach było.

A Iwona pisze, wydaje i cieszy się powodzeniem. No i właśnie to ona sama 19 maja na bardzo ważnych, tych warszawskich targach książki spotka się z czytelnikami. Będzie tam na stoisku 76/D13. Jak kto w Wawie w tym czasie będzie i około 16.00 nie będzie wiedział, co ze sobą zrobić, to hajda w te dyrdy na targi lecieć trzeba, żeby pisarkę spotkać. Ja nie mogę pojechać, bo akurat tego dnia do późna pracuję tu, ale wiele bym dała, aby tam być. Bo Iwonę zwyczajnie lubię, lubię jej książki i bardzo się cieszę, że ona tam będzie. Tak więc – dawaj w te dyrdy do Wawy….

Ps. Jak ten czas płynie dziwnie szybko i jak czasami człowiek potyka się o datę, to sobie myśli, szlag jaśnisty i wszystkie plagi egipsko-różne razem z tym szlagiem, czemu to się już wydarzyło. Bo dziś 65. urodziny, zaledwie 65., obchodziłby Krzysztof Hołyński. Człowiek-legenda, król życia, speaker żużlowy, ale i także innych zawodów sportowych. Uwielbiałam Krzyśka słuchać na stadionie przy Śląskiej. Uwielbiałam jego pomyłki i lapsusy, uwielbiałam słuchać komentarzy kibicowskiej braci, kiedy Krzyś znów coś palnął. Najpiękniejszy komentarz, jaki od ludzi Stali usłyszałam po jakimś meczu, brzmiał tak – No i co, no i znów Hołyński się pomylił, ale i co z tego, nikt tak pięknie nie komentuje jak on. Niech sobie tam jakichś słynnych zatrudniają, ale jak Krzyśka nie ma, nie ma meczu, choć był.

A drugi piękny i wzruszający mocno, to już nie komentarz, ale wpis w Internecie, kiedy Krzyś doznał wylewu był taki – Wujek, wracaj na stadion, dość tego leżenia w szpitalu. Bez ciebie meczu nie ma.

A potem wiele razy sama wstawałam i klaskałam, kiedy Krzyś, już po wylewie, po rehabilitacji szedł ciężko o lasce przez płytę od parkingu do lóż VIP. Bo miał ten przywilej. Wstawali wszyscy i klaskali. I mówili – nasz Krzysiek idzie. Chyba nie trzeba lepszej opinii, lepszego świadectwa tego, że właśnie Krzysztofa Hołyńskiego kibice kochali. No a jak się dołoży do tego jeszcze fakt, że był poetą, to mamy pełnię. Panie i panowie oraz ty dziatwo szkolna wiedzcie, dziś Krzysztof Hołyński skończyłby tylko 65. lat. Krzyś zmarł 20 listopada 2016 roku. Pochowany został w rodzinnym Sulechowie. 

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x