Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Agnieszki, Amalii, Czecha , 20 kwietnia 2024

A jednak można znaleźć ładne kawałki miasta

2017-09-19, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Zawiało mnie na Podmiejską-Boczną. No i się zachwyciłam, bo zapomniałam, że to taka ładna uliczka…

Ale tak po prawdzie, to zachwyciło mnie coś innego aniżeli ładne domy i bardzo ciekawa architektura jednego studia urody. Zachwyciły mnie kwiatki, jakie ktoś posadził w miejscu, które chyba nie jest jego, a miasta. Mam na myśli wąskie skraweczki ziemi, które raczej nie należą do prywatnych właścicieli, a właśnie oni obsadzili je kwiatkami. Nie na całej ulicy, na fragmencie, ale jednak. Jednak komuś się chciało. Nie znam się na zielsku, znaczy rozróżniam pojedyncze rośliny, o kwiatach wiem jedno, są mniej i więcej pachnące. Te mniej toleruję w bliskiej obecności, to bardziej kompletnie nie, bo nos mi wykręca i kicham ponad przeciętną miarę. Ale generalnie lubię, jak rosną, bo zwykle ładne to jest. Nie wiem, co za kwiatki zamieszały na Podmiejskiej-Bocznej, ale upiększają bardzo tę krętą uliczkę. I ludziom, którym chciało się kasę na nie wyłożyć, tylko wyrazy podzięki. Znakiem tego do ładnych kawałków miasta dopisuję tę uliczkę.

A skoro przy ładnych kawałkach miasta jestem, to spieszę poinformować, że Schody Donikąd, już właściwie zamknięte od zawsze, bo najstarsi górale nie pamiętają, kiedy je zamknięto, też zachwycająco wyglądają. Obrośnięte winobluszczem, zasypane zielenią stanowią zagadkę dla tych, którzy nie wiedzą, co ten winobluszcz kryje. Dla miastowych są piękną zasłoną wstydu, że w centrum miasta stoją schody wiodące na jeden z ciekawszych punktów widokowych i nikt nie ma pomysłu, co tu panie Dziejku z tym fantem zrobić. Mój prywatny dżin z czarnego imbryka do herbaty, który właśnie stamtąd wrócił, lata po domu i mędzi – Napisz, że zamknięte, ale i tak tam wszyscy łażą, młodzi spotykają się na piwku, bezdomni przemieszkiwali całe lato, a ten śmieszny płotek, to jakaś ściema.

OK. Masz dżinie, piszę. I co z tego? Ano nic, bo nikt nie ma pomysłu, jak animować ten skrawek miasta a, moim zdaniem, czas to już najwyższy, żeby zrobić z tym porządek.

A teraz z innego kątka. Otóż poinformowano mnie, że sezon grzewczy się zaczyna. Moim skromnym zdaniem, z lekka za wcześnie. Inna rzecz, że ja zimnego chowu personą jestem. Znaczy lubię, jak jest chłodno. Jesień to moja ulubiona pora roku. Lubię chłodne, krystaliczne poranki. Zresztą listopad i grudzień też lubię. Oj, ale miało być o ogrzewaniu, a nie o ulubieństwach Ochwat. Otóż uważam, że nie jest na tyle chłodno, żeby uruchamiać miejskie ciepło. Nie trzeba mieć otwartych okien, słońce jeszcze na tyle wysoko jest, żeby nagrzać domy. Można sięgnąć po pled i herbatę z sokiem malinowym. Szkoda pary w gwizdek. Ten gwizdek polega na tym, że jak się za ciepło nagle zrobi, a zrobi, to trzeba to ciepło z domu wypuścić. A jak się pomyśli i o tym, że październik zwykle bywa bardzo ciepły i bardzo przyjazny ludziom, to tym bardziej należy się wstrzymać z puszczaniem pary w rury i kaloryfery. Owszem wiem, że są ludzie, którzy mają małe dzieci albo ciężko chorych w domach. Dla nich ciepło jest istotną sprawą. Jednak mimo wszystko, aż tak zimno nie jest, aby uruchamiać. I wcale nie jest tak, że wystarczy zamknąć ogrzewanie w domu. Skomplikowana technologia jednak powoduje, że się na tym traci. W sensie finansowym się traci. Wrzesień nie jest dobrym miesiącem do uruchomiania miejskiego ciepła dla wszystkich.

I z kolejnego kątka, tym razem kulturalnego. Otóż dziś w książnicy wojewódzkiej cymes dla wszystkich, którzy lubią historię, lokalną dodam. W cyklu „Nowa Marchia - prowincja zapomniana - Ziemia Lubuska - wspólne wysokości zadania i zorganizowała spotkanie poświęcone najważniejszemu gorzowskiemu zabytkowi tak fatalnie okaleczałemu podczas pożaru 1 lipca. Wielu z nas, kiedy myśli o tym dniu, ma łzy w oczach. Zainteresowani regionalną historią i kulturą posłuchają bowiem trzech prelegentów. I tak ks. dr Dariusz Gronowski opowie o bp. Wilhelmie Plucie i gorzowskiej katedrze. Znany regionalista i gorzovianista Robert Piotrowski zajmie się tematem „Mariacka skarbnica. Gorzowska fara, czyli katedra, jej pamiątki i straty”. A miejska konserwator zabytków Agnieszka Dębska przybliży temat remontów gorzowskiej katedry po 1945 r. oraz omówi plany remontowe na przyszłość. Na zakończenie zostanie wyświetlony film dokumentalny pt. „A świątynia trwać będzie...” Spotkanie moderować będzie ks. dr Zbigniew Kobus, proboszcz parafii katedralnej. Biblioteka zadbała także, aby i oczom dane było na coś spoglądać, bo przygotowała wystawę poświęconą gorzowskiej katedrze. A jak dodać, że patronem wydarzenia jest jego eminencja ksiądz biskup Tadeusz Lityński, to naprawdę szykuje się coś ważnego i istotnego. Ja tam zamierzam być. I choć się odrobinę spóźnię, jakiś kwadransik, bo tyle mnie zajmie przemieszczenie się z pracy do książnicy, to chyba tylko potop albo jakiś inny kataklizm w podobie mógłby mnie zatrzymać. Albo jaka inna jaśnista cholera. Powtórzę, dziś o 16.00, książnica. Warto być. E tam, warto, zwyczajnie trzeba….

Ps. I oczywiście odrobina prywaty. Dziś 155. rocznicę śmierci wybitnej artystokratki obchodzą i pamiętają regionaliści z południa województwa oraz trochę z północy. Mam na myśli księżną żagańską, księżnę kurlandzką, księżnę Dino, Dorotę de Talleyrand- Périgord. Księżna urodzona w Berlinie zmarła w Żaganiu i tam jest pochowana. Wybitnej urody kobieta, wybitnego umysłu i inteligencji arystokratka. Córka hrabiego Piotra Birona i Doroty von Medem. Głupio wydana za mąż, szybko jednak wyzwoliła się na samodzielność. Dorota bowiem została żoną Edmunda de Talleyrand, ale była jawnie zdradzana przez męża. Została natomiast wieloletnią towarzyszką stryja jej męża – Karola de Talleyrand-Périgord, księcia Benewentu, ministra spraw zagranicznych Francji. Tak się pisze i mówi – minister spraw zagranicznych – ale tak naprawdę był jednym z najważniejszych ludzi w Europie owej epoki. Dorota w jego towarzystwie wkroczyła na najwyższe salony Europy, a posiadając wielki zmysł dyplomatyczny, doskonałe wykształcenie, inteligencję i – podkreślany przez wielu – nieodparty urok osobisty, miała swój wkład w wiele negocjacji prowadzonych przez francuskiego polityka. W 1811 r. porzuciła wiarę protestancką i przeszła na katolicyzm. Po śmierci Karola de Talleyrand-Périgord wróciła do Żagania oraz do Zatonia. Była, że powtórzę, piękną, oświeconą, znakomicie wychowaną arystokratką. Ja jak tylko mogę i przewodnickie szlaki mnie tam prowadzą, to zawsze do Żagania zajeżdżam… A księżnę Dorotę zwyczajnie lubię. Bo lubi się mądre, inteligentne kobiety, mocne i uczciwe oraz oddane dobrej sprawie, a księżna Dorota tak miała. No i piękna była. Oto ona…

Książkę o niej napisał Jerzy Piotr Majchrzak, nosi tytuł „… więcej niż życie (Dorota de Talleyrand- Périgord i jej czasy)”. Lekturę mocno polecam, bo naprawdę ciekawa. I jak kto w Karkonoszki ryza, to warto zatrzymać się w Żaganiu. Choćby i po to, żeby na pałac spojrzeć, a w Zatoni zagrać w niebieskie. Co to znaczy? Książkę przeczytać, trzeba, a warto, bo i tam jest odpowiedź. No i zagrać w niebieskie….Koniecznie.

 

Fot. Wolne zasoby wiki

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x