Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Marka, Wiktoryny, Zenona , 29 marca 2024

Dagadana jednak będzie trochę później

2017-11-24, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Niewesoło zaczął się dzień. Dagadana, rewelacyjny duet ukraińskich wokalistek wsparty przez polskich muzyków, w tym przez Mikołaja Pospieszalskiego jednak nie zagości w sobotę w FG.

Na ten koncert, czyli Dagadana, czekało w mieście wielu. W tym ja. Zabita fanka folkloru, od lat zakochana maksymalnie w Ukrainie. Pamiętam ich – znaczy Dagadany występ pierwszy w mieście. Było co słuchać, było po czym klaskać, było się domagać bisów. W Jazzowej piwnicy to było. Dlatego też jak zobaczyłam kalendarz mojej instytucji, a w nim Dagadanę, to się maksymalnie ucieszyłam.

I to cieszenie się trwało do wczoraj, bo wczoraj przyszły smutne wieści. Dana Vynnictka – jedna z dwóch liderek projektu – zachorowała i to mocarnie. Zespól musiał odłożyć koncert. Żadna instytucja nie lubi, kiedy coś takiego się dzieje. Żaden artysta też tego nie lubi. Ale choroba nie patrzy i nie wybiera. Padło na panią Danę.

Zespół musiał odłożyć koncert. Bo ostatecznie nie odwołać. Dagadana zamiast w listopadzie wystąpi w czerwcu. Ja tam czekam, trzymam kciuki za panią Danę i jak się uda, to jeszcze przed czerwcem znów sobie pojadę na Ukrainę. Pojadę tym razem na Dzikie Pola. Posiedzę sobie nad Dniestrem, nawet już wiem dość dokładnie, gdzie. Nasiąknę sobie ludowym śpiewaniem, a potem pójdę do FG i będę maksymalnie szczęśliwa.

Bo jakoś tak mam, że ludowe, nawet z lekka przetworzone, to obok klasyki i jazzu, coś, co zwyczajnie najbardziej na świecie lubię. W świecie muzycznym znaczy. Przykro, że pani Dana zachorowała. Zdrowia i jeszcze raz zdrowia życzę. I mam nadzieję, że jednak do czerwca na tyle wydobrzeje, że jazda muzyczna będzie i to jaka. Ano taka, jak tylko trochę kapelek w kraju naszym potrafi. A Dagadana potrafi. Dlatego może nie warto rezygnować z biletów, warto natomiast je zachować i przyjść w czerwcu. Bo naprawdę coś super się szykuje.

A teraz z innego kątka. Wcale nie artystycznego. Z kątka Kwadratowego będzie. Remont Kwadratu trwa. Ponoć, bo ja tam codziennie chodzę i wcale postępu nie widzę. Na forum radiowym lokalnym rozdyskutowali się ludzie. I ktoś mnie z nazwiska zahaczył, że sieję defetyzm właśnie w tej kwestii. Otóż nie sieję defetyzmu. Piszę tylko o tym, że nagle jednak fajne miejsce, które wymagało małej kosmetyki, poddane zostało mocarnemu remontowi. I to takiemu, po którym nikt nie pozna tego miejsca. Bo bez iglaków, które ani chore ani krzywe nie były. Bo z płytkami chyba betonowymi, które daleko i bardzo wychodzą poza dotychczasowe alejki, bo z jakimiś dziwacznymi konstrukcjami, których tak naprawdę nikt nie oczekiwał. Ktoś zmienił plac do maksa. Mnie się to nie podoba, ale jak wiadomo, ja stara jak węgiel jestem. Jakby ode mnie zależało, to dziś stale jeździlibyśmy po kocich łbach oraz drogi oświetlałby nam gazowe latarnie.

Zwyczajnie nie rozumiem tych zmian. Tym bardziej, że trzeba dbać o każdy zakątek z zielenią. Nawet z psujtrawką, jaka sobie radośnie rosła na Kwadracie. A dlaczego? Ano dlatego, że zieleń jest od zawsze. Zieleń sprawia, że planeta oddycha. A jak planeta oddycha, to i my oddychamy. Narzekamy na dopusty boże w postaci kataklizmów. Bo i wichury, bo deszcze, bo coś tam. A sami ręce do tego spustoszenia dokładamy. Bo powtórzę, jak zieleni, nawet dziwnych psujtrawek nie będzie, to i nas nie będzie. Taka jest logika ekologii, tej dziwnej nauki, którą wszyscy od niedawna pogardzają. Im więcej betonu, im więcej płytek, im mniej zieleni, tym mniej nas. Tym więcej przestrzeni dla huraganów, dla wiatru, dla kataklizmów. Tym bardziej. I otwartym tekstem. Nie uczestniczyłam w spacerach badawczych. Bo zwyczajnie wiedziałam, że to nie ma sensu. Teraz się tylko przekonałam, że rzeczywiście sensu to nie miało.

Ktoś mi zabetonował fajny kawałek miasta. Bo ja tam bywałam. Bywałam, siadałam, czytałam sobie na jakiejś ogryzionej ławce książkę – jedną, drugą. Rozmawiałam z ludźmi. Czasem sobie Romów oglądałam, jak grali albo coś w podobie. Teraz już chyba raczej nie będę miała tej okazji. Ja i mój prywatny dżin z czarnego imbryka do herbaty nie lubimy zabetonowanych przestrzeni. Szkoda stała się okropeczna. Okropeczna.

I jeszcze malusi wątek z promocji Rocznika Historycznego. W Archiwum Państwowym stawiło się na promocji tego wydawnictwa trochę ludzi. Jak dla mnie super okazja, żeby choć tylko powiedzieć dzień dobry miłym znajomym z rzadka widzianym. Nie będę wymieniać. Bo lista długa by była, prawie jak papirusy egipskie. W każdym razie fantastyczne jest to właśnie, że na promocję jadą ludzie. Mili znajomi, zestresowani autorzy, rada programowa, fani. Mili i bardzo mili znajomi. Archiwum udało się to coś, co jest niezwykle cenne. Przy okazji promocji Rocznika nagle zjeżdżają się fantastyczni znajomi. Albo za chwilę znajomi. Ludzie, którzy lubią region, lubią ze sobą rozmawiać, lubią się poswarzyć, jak choćby ja z panem redaktorem Jerzym Zysnarskim. Nieopacznie pan Jerzy dowiedział się, czemu ja o niektórych myślę, że są niespełna rozumu. Ale spory z Jerzym Zysnarskim uważam zawsze za najciekawsze i najbardziej inspirujące. Bo na argumenty to spory są, a nie na coś innego.

Wieczór w Archiwum uważam za czas znakomicie spędzony. Już wiem, o czym do następnego Rocznika napiszę. Bo zwyczajnie brak mnie, autorki różnych historii w 25.wydaniu tego wydawnictwa będzie dla mnie największą porażką w życiu. Prywatny dżin z czarnego imbryka do herbaty się ze mną zgadza.

Tak więc, do roboty Renatko….

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x