2017-12-13, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Oj, mignęło oko. To już dziesięć lat tam chodzimy, z wejściem od Kosynierów Gdyńskich? Do tej pięknej instytucji, za jaką mam Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną? Naprawdę dziesięć lat? Tyle czasu? Tak mało czasu?
Ja mieszkam w mieście nad trzema rzekami dokładnie 17 lat i sześć miesięcy. Mam na myśli stałe zamieszkanie z meldunkiem, domem i milionem spraw z tym związanych. Jednym z najważniejszych wówczas i na onczas było – biblioteka. Owszem, ważnym było gdzie rachunki za prąd, za czynsz i coś w podobie płacić było, ale tak naprawdę, to gdzie jest moja najbliższa biblioteka. Zawsze tak miałam. Jak mieszkałam w Poznaniu, to szczęściem blisko PTPN, czyli biblioteki Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Najpiękniejsza czytelnia, najbardziej przyjaźni ludzie. W czytelni PTPN spędzałam dużo czasu. Owszem zawsze i do tej pory wykręcałam się i wykręcam na widok pomnika Adama Mickiewicza. Zresztą zrobiłam to wiele razy w Wilnie. Ale cóż, pomniki są, a rzeczy się dzieją.
Pamiętam, jak dyrektor Edward Jaworski zaczął swoją misję życia. Znaczy rozbudowę i modernizację książnicy gorzowskiej. Nikt wówczas w mieścince nad trzema rzekami nie przyjął tego na poważnie. Nikt. Bo i po co wielka i nowoczesna biblioteka w mieście? Przecież standard był ustalony – panie bibliotekarki (przepraszam wszystkie moje znajome, moje dobre znajome, moje zaprzyjaźnione znajome i wręcz przyjaciółki bibliotekarki) to panie w kapciach i z okularami na szczycie głowy. A jak jeszcze okularów nie mają, to za chwilkę mieć będą. A kapcie? No cóż, trzeba dbać o zdrowie.
Edward Jaworski, dyrektor i szef, jak go nazywaliśmy (ja krótko, czego do dziś odżałować nie mogę) przyszedł i nastały nowe porządki. I nagle się okazało, że bibliotekarki to krynica ciekawych zdarzeń, Nagle się okazało, że wiele można. Bo i biblioteki dla dzieci, bo kluby czytelnicze, bo literaci. Bo i w końcu rozbudowa.
Dziś nie ma nikogo, kto by powiedział, ale po co to było? A nawet jak się znajdzie, to znakiem prostym jest – nie korzysta z biblioteki.
Edward Jaworski za znak życia postawił sobie jedną rzecz. Rozbudowa. I zrealizował. Tylko on i kilku ludzi wie, ile to ich kosztowało. Ile zachodu. Ile dyskusji, ile starań. I tylko Edward Jaworski opowie o tym dziele, jeśli oczywiście chciał będzie.
My ludzie z tego miasta, przywiązani do książnicy wiemy i chwalimy. My książkowi, dziękujemy. My książkowi – ludzie, którzy lubią książki, lubią dyskusję o książkach, dziękujemy i jakoś tak nie wierzymy, że przychodzi czas emerytury. A przepraszam panie dyrektorze, kto dołoży starań jeśli chodzi o willę Jaehnego? Pana zabraknie, willa umrze. Pan naprawdę na emeryturę idzie? Naprawdę?
Własność prywatna – święta rzecz. Ale mimo wszystko w samym centrum miasta coś takiego nie powinno mieć miejsca.