Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Ilony, Jerzego, Wojciecha , 23 kwietnia 2024

No i jednak opłacało się korespondować z IPN

2017-12-14, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Ulice Walczaka i 30 Stycznia jednak zostają. Wojewoda ogłosił tę informację. No i bardzo dobrze. Znaczy, że jednak jak się obywatele uprą, to jednak potrafią postawić na swoim.

Wcale nie twierdzę, że mój list do IPN wpłynął na decyzję. Absolutnie nie, ale jestem zadowolona, że w pewien sposób dołożyłam cegiełeczkę do tego, że jednak te dwie nazwy zostają. Wiele innych cegiełek dołożyli także inni mieszkańcy, którzy się nie zgadzali na kuriozalną zmianę. Ludzie szli do wojewody, pisali protesty, swój wkład ma też prof. Dariusz A. Rymar, który sporządził opinię historyczną.

Oczywiście już pojawiły się głosy przeciwne, mówiące, że trzeba było zmienić te nazwy. Bo dekomunizacja, bo coś tam. Myślę i twierdzę, że akurat te nazwy mają niewiele wspólnego z komunizmem, jakkolwiek to dziwacznie brzmi. Bo taki z Walczaka był komunista jak ze mnie, nie przymierzając, astronom. A 30 Stycznia też ma tyle związków z komuną, co ja z kosmosem. Inna rzecz, co się wydarzyło potem. Jednak 30 stycznia dokonała się dziejowa, historyczna zmiana. Zakończył się jeden porządek historyczny, zaczął inny. Wiązanie akurat tej daty z komunizmem oznacza tylko jedno – brak kontekstowej znajomości historii. Kontekstowej, bo pojedyncza data bez kontekstu nie istnieje. Zresztą dziś generalnie traktuje się historię tak właśnie z odarciem kontekstu, bez znajomości szerszego tła. I to jest najgorsze. Bo traktowanie instrumentalne historii może być i w wielu przypadkach jest wysoce szkodliwe. O ogłupianiu i mydleniu oczu nie piszę, bo to jest oczywiste. Przynajmniej dla mnie.

Znikają jednak dwie inne nazwy. Nie będzie ulicy Leona Kruczkowskiego i Wopistów. Żal mi ulicy Kruczkowskiego, bo cenię go jako pisarza. Obecnie przypomina się jego dramat „Niemcy”, a zapomina się o rewelacyjnej powieści „Kordian i cham”, zapomina się o jego twórczości poetyckiej, publicystycznej. Fakt, był uwikłany w PZPR, ale dobrze by było pamiętać, jakie drogi pisarza zawiodły na lewą stronę życia politycznego. Dla mnie zawsze Leon Kruczkowski będzie jednak pisarzem i dramaturgiem. I to naprawdę dobrym. Najprościej jest przyjąć wąską optykę, taką, jaka teraz jest w modzie i zmienić. Znacznie trudniej jest zadać sobie trudu i poznać złożoność pisarskiej osobowości. Poznać dzieło, a potem szukać czarnych plam. I zamiast ulicy ciekawego, wybitnego człowieka będzie ulica Żołnierzy Niezłomnych. To taka trochę inna nazwa na żołnierzy wyklętych. Dla mnie dziwny twór i też mocno fałszujący historię. Do znudzenia będę przypominać, jak dane mnie było być w Zakopanem podczas odsłaniania potwornie paskudnego i potwornie kiczowatego pomnika Józefa Kurasia Ognia. Po jednej stronie stali oficjele w garniturach, a po drugiej Górale (wielka litera zamierzona) w guniach, cuchach, cyfrowanych portkach i w kapeluszach z kostkami. I to oni krzyczeli – hańba, mordercę fetujecie. A właśnie taki Ogień, taki Romuald Rajs Bury i parę podobnych „postaci” to ci żołnierze wykleci lub niezłomni. To jest właśnie owo traktowanie historii instrumentalnie, bez należytego kontekstu, bez pogłębienia i spojrzenia na szarości, bo nic nie jest czarne lub białe. Na pewno tak jest w przypadku właśnie tych żołnierzy.

Co do Wopistów, to zmiana jest kosmetyczna. Pojawiają się Pogranicznicy. Nie wiem, w czym obecną władzę uwierali wopiści. Moje pokolenie bardzo dobrze ich pamięta. Ja mam w oczach oraz we wdzięcznej pamięci z czasów studenckich rajdów w Karkonoszki. Za każdym razem, jak wyłaziliśmy na grań, zaczynała się zabawa we wkurzanie wopistów lub pograniczników, jak ich nazywaliśmy. Chodziło o to, żeby przejść na drugą stronę czerwonego szlaku, czyli na czesko-słowacką wówczas stronę. I nie było ważne, zima, lato, jesień, wiosna. Zawsze jak z podziemi wyrastali i grozili albo prosili, żeby nie prowokować. No i grzecznie przechodziliśmy na polską stronę, co to był aż jeden krok. Mundurowi ginęli z widoku, a zabawa zaczynała się dalej. I znów się pojawiali. I znów prosili. Trzeba przyznać, zabawa była przednia. Dziś nie ma granicy, ale może pogranicznicy gdzieś tam sobie są.

Ludzieńki będą się musiały do Pograniczników przyzwyczaić. Ale obawiam się, że wielu przez lata będzie używało starych nazw, jak jedna z moich najbardziej przeuroczych znajomych, dziś już od lat wielu nieżyjąca. Do końca życia mówiła Marchlewskiego…

No cóż. Ludzie tak mają.

Ps. Mamy Jarmark świąteczny w mieście. Jak lubię jarmarki adwentowe u zachodnich sąsiadów, a lubię i ludzieńki, których tam od kilku lat zaciągam, wiedzą o tym dobrze, tak nie lubię jarmarków w mieście na siedmiu wzgórzach. Jakoś zawsze brakuje im klimatu. Zobaczymy, jak będzie tym razem. Jarmark rozłoży się przy katedrze, na Starym Rynku. Oczywiście, jak sobie znajdzie miejsce między tym dekoracjami, które mnie się kompletnie nie podobają, ale przemiłym znajomy i owszem, i tak. Protokół rozbieżności w tej sprawie został sporządzony. Ja idę na jarmark, przemili na jarmark i popodziwiać owo decorum. 

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x