Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy , 18 kwietnia 2024

A boję się przecież tylko groźnych psów

2018-04-23, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Zawiało mnie w sobotę wczesnym rankiem na dworzec PKS. Powód był prosty. Zobaczyłam coś, co mnie zwyczajnie zasmuciło i przestraszyło.

Jako człowiek spieszony i bez prawa jazdy oraz osobistego autka jestem skazana na komunikację publiczną. I w gruncie rzeczy nie narzekam, bo moje eko podejście do życia bliższe jest właśnie idei takiego transportu. Może za często zaglądam za granicę, choć wcale nie tak często, jakbym chciała, ale jednak, i tam się napatrzyłam oraz napatrzam na ideę oraz organizację takiego transportu. Trybi dobrze u różnych sąsiadów, jak choćby na Litwie wręcz znakomicie.

No i wracam do dworca PKS. Smutnie wygląda ten dworzec. Od mojego ostatniego tam pobytu zniknęły kolejne miejsca, jak choćby dworcowy bar (choć po prawdzie kawę tam serwowano więcej niż podłą). Kasy nie działają od dawna, a coś, co powinno być informacją o połączeniach też nie istnieje. Smutno, ciemno, opuszczenie. A ponoć to dworzec w dużym ponoć mieście. Dla mnie znak oczywisty, że kończy się chyba czas komunikacji autobusami. Takich żółtków jak na Ukrainie i na Litwie oraz w całym bloku postradzieckim nie ma i raczej nie będzie, pociągów też jakby coraz mniej, choć znów widziałam pociąg z Berlina Lichntenbergu wyprodukowany przez Pesę, ale to rzadkość.

No i się tak zastanowiłam, czym ja za niedługo podróżować będę. Bo do bla bla jakoś się jeszcze nie przekonałam, ale chyba przyjdzie mnie to zrobić. Smutny to doprawdy widok, kiedy patrzy się na stopniową degradację właśnie dworców, stacji i stacyjek. I to tych pociągowych, jak i tych autobusowych. Co prawda gorzowski dworzec centralny PKP jest remontowany, te części po prawdzie przynależące do estakady, ale i tak chyba nadziei większej nie ma, że coś dobrego z tego wyjdzie. Przykre jednak, że aż tak zwinął się i zwija dworzec PKS. Jedyną fajną rzeczą było pogapienie się na autobus relacji międzynarodowej, który sobie odjechał na moich oczach na Ukrainę. Na tablicy kierunek Lwów, Iwano-Frankiwsk i chyba Czerniowce. Moje kierunki. Pomachałam kierowcy na do widzenia, zastanowiłam się, kiedy i czym tam znów ryznę, i wyszło mi, że jednak nie autobusem, ale samolotem do Lwowa, a potem tymi żółtkami dalej, na Dzikie Pola, bo dawno mnie tam nie było. Ale, ale przecież muszę na Ławicę jakoś dojechać, więc czym? No jednak te blablaki trzeba będzie rozpoznać, bo autobusem z dworca PKS raczej trudno i raczej trudno powrócić z miasta Koziołków do miasta nad trzema rzekami. Wiem, bo niedawno trenowałam powrót z Kijowa. Leciałam równo półtorej godziny. Ile jechałam z miasta Koziołków do miasta na siedmiu wzgórzach, nie napiszę, bo to się zwyczajnie nie nadaje do cytowania. Szczęściem książkę miałam i frytki można było kupić, co w moim przypadku jest ostateczną ostatecznością, jako że coś muszę o określonych porach jeść. No cóż.

A teraz z drugiego kątka. Otóż w sobotni wieczór w domu mojej mamy i mego taty najadłam się wstydu za Mieścinkę. Sama na swój własny użytek się najadłam. Oglądałyśmy z mamą program w TVN24, Superwizjer, czy jakoś w podobie się to nazywa. I okazało się, że oglądam reportaż, świetnie zresztą zrobiony, o gangsterze z Mieścinki, jak podali. Padło tam takie określenie - gangster. Korupcja w policji, napaści na młode dziewczyny, okaleczanie ich, nielegalna kolekcja pojazdów i nie tylko pojazdów militarnych. Facet kilka razy siedział w więzieniu. Kogo na sali sądowej widziałam, nie chce się komentować. Kwiat palestry gorzowskiej. Potem komentarze znawców tematu. Dowiedziałam się, że dziennikarze liczących się mediów bywali w Mieścince i to po kilka razy. Padło nazwisko byłego szeryfa naczelnego policji, nota bene, kolegi z ogólniaka. Clou było takie – mała Mieścinka, wszyscy się znają, ba, znają się w całym województwie, a tu taka duża sprawa. I facet określany mianem gangstera, ciągle sobie spokojnie żyje. Żyje i to dobrze. Co więcej, w tym programie padło jeszcze gorsze oskarżenie. Ano takie, że w Mieścince maleńkiej, bo maleńkiej, nie jeden gangster mieszka lub mieszkał. Co jeszcze więcej, wszyscy ponoć o tym procederze wiedzieli i wiedzą, w tym także lubuska policja. Było mi coraz bardziej wstyd. I w końcu padło też i takie określenie – Dziki Zachód, tam wszystko można. Od czasów nieodległych, czyli od książki prof. Beaty Halickiej właśnie o Dzikim Zachodzie, ale w kontekście lat tuż powojennych, walczę z tym określeniem. A tu masz Babo placek. Nie dość, że Dziki Zachód był, to nadal jest. Moja mama długo nie mogła strawić tego programu. W niedzielę też TVN opowiadał o gangsterze z Mieścinki. I okraszał swój materiał obrazkami, w tym słynnego przejazdu Stali po zdobyciu tytułu Mistrza Polski na żużlu na czołgu. Na torze na Jancarzu to było. O słowach rzecznika lubuskiej policji na temat nic nie mówię. Bo milczeniem należy pominąć. Wstyd rósł. A najgorsze w tym wszystkim jest i to, że ja się całe swoje życie do Mieścinki dystansuję. Ale tam długo, bo coś ze 20 lat żyłam. Moi rodzice tam do dziś mieszkają. Bywam tam często. I nagle okazuje się, że mnie zwyczajnie boli, kiedy takie materiały o Mieścince idą w ogólnopolskiej i wpływowej telewizji. I powiem tak. Tak, wszyscy w Mieścince wiedzieli, że dzieje się bezprawie. Zresztą cała Mieścinka siedziała przed telewizorami w sobotę. Cała Mieścinka nabrała wody w usta. Wstyd i zażenowanie. Wstyd tym większy, że kilka, ba kilka telefonów od znajomych nie tylko z kraju odebrałam. Pytanie było jedno – Ochwat – ta Skwierzyna, to twoje włości? Co miałam mówić? No tak, tym bardziej, że Skwierzyna jest tylko jedna. Nie tak jak Gorzów, że odejdę od poetyki siedmiu wzgórz. Bo zawsze można powiedzieć – nie, ja ze Śląskiego jestem. No cóż… Dlaczego o tym piszę? Ano zwyczajnie dlatego, że trzeba. Bo ta sytuacja tak samo dotyczy Mieścinki, jak i Miasta, ale i nas wszystkich. Już jakiś czas temu pisałam, że policja znów traci zaufanie publiczne, które po przełomie demokratycznym jakoś zyskała. Szkoda, że tak, i w taki głupi sposób.

Ps. To była ostatnia i najgorsza z możliwych informacja dnia. Już prawie z Mieścinki wyjeżdżałam, ale zadzwonił telefon. Przemiła znajoma poinformowała mnie, że z tego świata odeszła pani Maria Łozińska. Ludzie kultury zastygli w żalu. Pani Maria była kimś bardzo ważnym. Kierowała instytucjami kultury, czynnie uczestniczyła w życiu miasta. Zawsze uśmiechnięta, zawsze otwarta. Chorowała ostatnio. Ciężko chorowała. Rodzina, syn i córka oraz wnuki w ubiegłym tygodniu pożegnali się na zawsze z tatą i dziadkiem, czyli panem Szczepanem Łozińskim. Pani Maria przeżyła męża zaledwie o tydzień i kilka dni. Bardzo, ale to bardzo lubiłam obydwoje państwa Łozińskich, choć bliższe kontakty łączyły mnie z panią Marią. Kiedyś wespół ze Zbyszkiem Sejwą, który chyba wówczas nie myślał, że uczonym doktorem sztuk zostanie, napisałam tekst o tym, jak mieszkają gorzowianie. Właśnie o pani Marii i jej mężu domu to było.

Informacja o Jej odejściu to była zła informacja. Nie wiem, kiedy pogrzeb. Nikt wczoraj jeszcze nie wiedział. Za wcześnie. Rodzinie – córce, synowi szczere, najszczersze wyrazy współczucia. A o pani Marii napiszę osobno. Osobno, bo znakomita postać gorzowskiej kultury po ciężkiej i dolegliwej chorobie pożegnała się z nami. A o takich ludziach zwyczajnie trzeba pamiętać.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x