Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Ilony, Jerzego, Wojciecha , 23 kwietnia 2024

Tę wystawę zwyczajnie trzeba obejrzeć

2018-06-30, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Dzwon Ave Maria, piękne ozdoby, cenne okucia na książki, rękopisy, ceramikę i wiele innych rzeczy od wczoraj można oglądać w Muzeum. I każdy, kto mówi, że kocha lub choć lubi Miasto, zwyczajnie powinien to zobaczyć.

O samej wystawie można przeczytać na naszym portalu tutaj:

 http://www.echogorzowa.pl/news/13/kultura/2018-06-29/ave-maria-piekne-ozdoby-i-skorzane-buty-22178.html.

Dlatego też nie będę kolejny raz pisać, co tam jest. W relacji dziennikarskiej nie ma raczej miejsca na zachwyty, więc się pozachwycam tu.

Po pierwsze – niezwykła aranżacja wystawy. Biała Oficyna została pomalowana na czerwono, ściany znaczy. Niby nic, ale jaka to nowa jakość. Jak pięknie koresponduje z całą ekspozycją.

Czerwień to barwa królewska. Ale też i symbol ognia. I w pewien mocno przemyślany i konsekwentny sposób oba znaczenia się tu splotły, uzupełniły i znakomicie zgrały. Bo katedra to jednak znak królewski dla miasta – nie w sensie religijnym, choć może też, ale przede wszystkim dlatego, że katedra ma znacznie królewskie dla miasta. Najstarszy, najważniejszy, zachowany w całości zabytek, kwiat architektury ceglanej gotyku. Choć nie jest wpisana w oficjalny szlak kościołów gotyckich ceglanych Pomorza, bo nie może być, ale jakby taki malusi przypis i boczną ścieżynkę od szlaku uczynić, to jak najbardziej pasuje. Tyle królewskości, bo jak się zacznę nad szczegółami rozwodzić, to dużo, dużo wody w Warcie upłynie, zanim skończę.

Czerwień – znak ognia. Tu już żadnych wykładni nie trzeba. Dość popatrzeć na zdjęcia. Dość pomyśleć o tym, że jak poszła informacja, że wieża się pali, to gorzowianie rzucili wszystko i w te dyrdy do katedry lecieli. Ja siedziałam uziemiona w Miasteczku z potokiem Kasztanówka pośrodku, oglądałam relację TVN24 i jak ogień poszedł z wieży, to się zwyczajnie rozbeczałam.

Tak więc, królewskie i płomienne znaki. Świetnie, że dyrekcja zgodziła się na nową aranżację, bo już na wejściu robi ona wrażenie. I to jakie. Mocarne. A potem gabloty. Gabloty z artefaktami znalezionymi w niezwykły sposób. Tradycyjnie jest ceramika, cegły średniowieczne – co mnie zawsze fascynuje, bo śledzę wątki wedyjski, ale i ozdoby, ale i rzeczy użytku codziennego sprzed stuleci.

Zawsze, kiedy rozmawiam z archeologami, kiedy prezentują drobiny życia codziennego, jak owe malusie ułomki ceramiki, pacioreczki, inne drobiazgi, to ich podziwiam. Bo ich wiedza, ich znajomość rzeczy powoduje, że te ułomki, te fragmenty układają się w przepiękną panoramę życia pokoleń przeszłych.

Powiem tak. Kiedyś, lat temu wiele, zapytałam dwoje archeologów, których dziś zaliczam do przemiłych znajomych, a mam na myśli Stanisława Sinkowskiego i dr Małgorzatę Pytlak, skąd oni wiedzą, że taki ułomek to taka kultura, to takie konotacje. Oboje popatrzyli na mnie trochę dziwnie. Powiedzieli, że wiedza. W domu własnym posypałam sobie popiół na własną głowę. Bo pytać archeologów o takie rzeczy, to tak jak pytać polonistę, skąd wie, że taki a nie inny zapis powinien być i dlaczego trzeba pamiętać o tych przegłosach albo wędrujących głoskach, zwłaszcza ruchomym e w odmianie nazwisk. Potem archeologów za głupotę własną przeprosiłam. I od tamtego czasu jak oni mówią, że coś interesującego, to ja jak w dym idę. Nigdy się nie zawiodłam. Co więcej, oni sami musieli się ode mnie, jak od uprzykszonej muchy oganiać.

Dlatego tym bardziej na wystawę trzeba do Muzeum pójść. Bo wiedza archeologów wsparta wiedzą historyków, kulturoznawców sprawia, że ekspozycja jest maksymalnie czytelna. Pokazuje, jak tu żyli ludzie, co robili, bo wszak narzędzia są, są ślady tego jak się ubierali ówcześni, ale si są ozdoby. Ale co więcej, są znaki, co mogli czytać – tego się tylko możemy domyślać, bo okucia po książkach zostały. A skoro okucia, metalowe części okładek drewnianych lub skórzanych, to znaczy, że i ciekawe książki tu były. Ciekawe i kosztowne, a co za tym idzie, ważne. W danych wiekach książki to był skarb. Skarb cenny i ceniony. Rzadko kogo i to z możnych domów stać było na książki. Jak się patrzy na okucia w muzealnej ekspozycji, to ciekawość rośnie. Co to były za książki? Oczywiście nigdy się tego nie dowiemy. Ale na ślady tych bezcennych w tamtej rzeczywistości i dzisiejszej także tomów tylko ciekawość rośnie. Ja chciałabym wiedzieć dla przykładu, czy były to Biblie, katolickie czy Biblie już ewangelickie, kancjonały katolickie, czy może coś innego. Oczywiście, że się nie dowiem. Muszę się zadowolić tylko tym, co widziałam. Może jaki naukowiec w Europie jest, co potrafi po okuciu powiedzieć, z jakim manuskryptem lub starodrukiem mieliśmy do czynienia. Mnie akurat ta gablotka mocno zachwyciła. I na pewno wrócę do niej kolejny raz. Muszę i chcę się jej przypatrzyć. Może zgadnę? Oj dajcie Bogi. No nie, nie zgadnę. Wiedzy na ten temat nie mam, a szkoda. Bo stare teksty to ciekawa rzecz.

Dzwon Ave Maria, buty skórzane, narzędzia z drewna i sznura, dzwoneczki, paciorki, monety… To kolejne ciekawostki, to kolejne ślady tego, jak drzewiej Miastowi żyli. Naparstki, igły, szpilki. To kolejne ślady po tym, jak Miastowi żyli. Pożar sprawił, że te wszystkie artefakty zostały odkryte. Archeologowie i dyrekcja Muzeum sprawili, że można je oglądać. Można. I trzeba.

Dyrekcja dr Ewa Pawlak tłumaczy, że każdy może przyjść do Oficyny i się pozachwycać. Nawet tych 3 czy 5 zł za bilet na wstęp płacić nie musi, bo ta wystawa to prezent dla mieszkańców Miasta i okołomiasta. Wstęp wolny jest dla wszystkich, dla których katedra ważna jest. Powiem tak. Ja tam akurat nie z tej mańki religijnej jestem, zupełnie mi nie po drodze z tą religią, ale dla mnie katedra ważna jest. Jako znak kulturowy, jako pewna całość tego, co się tu działo i dzieje. Mija bowiem 761 lat od założenia miasta. Albert de Luge na polecenie książąt Askańskiej dynastii to uczynił. Katedra podobnie jak i ułomek murów miejskich jest tego świadectwem. Dlatego też, że powtórzę, każdy kto gada, że lubi lub też kocha to miasto, winien się tam wybrać. Po to choćby, żeby się biżuterią zachwycić. I dzwoneczkami… I łapciami skórzanymi, i ceramiką, Ave Marią – dzwonem znaczy, i narzędziami do pracy, i naparstkami, i igłami….i wszystkim. Pożar straszliwy, bo straszliwy, jednak odsłonił nam dużo czegoś ciekawego. No i ja tam zamierzam wracać. Po to, żeby się zwyczajnie pogapić i potem myśleć o tym, że życie człowieka to mgnienie oka. Artefakty zostają. Nawet w postaci igły czy szpilki lub łapcia skórzanego. To właśnie nam pokazuje archeologia – życie człowieka to mgnienie oka. Nikt z nas nie myśli, że coś po nas zostanie. Potem mijają wieki i archeologowie odkrywają. Z drobiazgów, którymi się zachwycamy, tkają opowieść. Oni to umieją. My filologowie nie. Archeo z drobiazgów buduje całość. Ja się zachwycam, ale i zazdroszczę. Wiem jednak, że nie tylko ja.

A teraz z innego kątka. Dziś 80. urodziny obchodzi pani Barbara Trawińska. Dziś mocno schorowana, od lat nie udziela się towarzysko. Trudno się dziwić. Ale to pani Barbara Trawińska, poetka, jest autorką najpiękniejszego wiersza, jaki o tym mieście na początek jego polskiej historii napisano. To „Lansdberg’ 45 czerwiec”. A idzie to tak, że przypomnę:

dworca nie było

mało domów

ulice pełne gruzów

matka z dziewczynką

oraz

szpaler wypalonych schodów

katedra jak bastion

ocalała

od niej na lewo

więcej domów ale

okna i drzwi zamknięte

na głucho

nagle z lękiem

usłyszałam Niemców

jak nigdy nic siedzieli

przed sklepem

mężczyzna palił fajkę

byliśmy dla nich jak

powietrze

idziemy dalej skręcamy

wołamy do okien

otwiera ojciec

witam się z nim jak

we śnie

od podwórza ślady bomb

okna zabite deskami

Niemcy obiecali wrócić

w ogrodzie

zrywam dojrzałe wiśnie

których smaku nigdy nie zapomnę

Moja znajomość z panią Barbarą Trawińską należy do tych kolczastych. Jednak zawsze ją ceniłam za to, co robiła dla miasta, a robiła dużo. A za ten wiersz będę ją cenić zawsze. Miasto miało wielu poetów. Ale nikt jak pani Barbara nie pokazał w poezji tego, co tu się zaraz po 9 maja 1945 zdarzyło. 80 lat. Godny wiek. Pani Barbarze stu lat. Stu i w zdrowiu oraz w gotowości pisania.

Ps. Bo zwyczajnie muszę. Muszę i już. 130 lat mija od urodzin Wandy Dynowskiej. Polska teozofka, miłośniczka kultury indyjskiej, wolna w myśleniu pani. Mało kto o niej pamięta, ja owszem tak. Z Inflantów pochodziła, UJ skończyła. Była współpracownicą Mahatmy Gandhiego. Ona pierwsza mówiła o wolności dla Tybetu w Polsce. Wielka dama. Wielka i nieco zapomniana. A szkoda, bo właśnie tacy ludzie, jak Wanda Dynowska udowadniali i udowadniają, że Polska, ten jednak piękny kraj, to nie tylko siermiężny katolicko jest, ale i ma ciekawych ludzi, którzy ani katoliccy, ani chrześcijańscy są, a innego wyznania, innej wiary. Co absolutnie im nie przeszkadza być Polakami. I to takimi, którzy zarażają. Wanda Dynowska taka była. A ja wiem, że w Mieście trochę, kilku zaledwie miasteczkowych jest, którzy za Wandą Dynowską idą. 130 lat minęło od jej urodzin. Idą za nią w myśleniu Wolność dla Tybetu, Freedom for Tibet. Za jej życia było to trudne. Za naszego tak samo. Ale Freedom for Tibet. Może się doczekamy… Trochę nas w Mieście podobnie myśli.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x