Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Alfa, Leonii, Tytusa , 19 kwietnia 2024

I trzeba było wrócić do rzeczywistości

2018-07-21, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Jak to dobrze jest wyjechać tam, gdzie nikt albo prawie nikt nie mówi w rodzimym narzeczu. W telewizji nie ma programów w językach, które się zna. Gazet też takich nie ma. A tablecik leży nieużywany, bo się zapomniało wziąć kabla do naładowania.

Pojechałam sobie ponad 1,5 tys. kilometrów w jedną stronę w poszukiwaniu chłodu, braku blasku, ciszy od rodzimego narzecza, ładnych miejsc, spokoju i porządku. No i prawie wszystko tam, gdzie pojechałam, znalazłam. Oraz bonusiku doświadczyłam. Ten bonusik to białe noce, słynne białe noce, na które wabią znakomite biura turystyczne za – w moim mniemaniu – horrendalne ceny. Najlepiej do Sankt Petersburga.

Pojechałam sobie bowiem do Estonii. Malusi europejski kraj, gdzie czysto jest, porządnie, piękny Tallinn, o którym napiszę więcej w zakładce Na szlaku za całkiem niedługo. Poza tym jeszcze Dorpat, dziś Tartu, bo jak już być w Estonii, to koniecznie Dorpat zobaczyć trzeba. Ja zwyczajnie musiałam ten słynny Uniwersytet zobaczyć.

I po raz pierwszy w planowaniu swoich podróży nie doczytałam, że właśnie ów bonusik może mnie spotkać. Otwartym tekstem powiem tak – nie rozumiem zachwytów nad białymi nocami. Moim zdaniem to coś okropnego, coś, czego trzeba jak ognia unikać. I już wiem, że znów do Tallinna wrócę, ale wrócę zimą, bo muszę to piękne miasto w zimowej szacie zobaczyć. I nie będzie owego bonusika. Po mojemu zwyczajnego koszmaru.

Posłuchałam sobie estońskiego, ale i rosyjskiego, bo tam jednak ciągle sporo Rosjan mieszka. Na rodaków natknęłam się tylko jeden raz. Przezornie nie przyznałam się do pokrewieństwa językowego. Inna rzecz, że rodacy zachowywali się więcej niż poprawnie. Ale może dlatego, że mało ich było. Tylko jedna mama z dwiema córkami, więc wstydu nie było.

A potem trzeba było jednak wrócić do osobistego grajdołka. Wróciłam i co? Ano nic. Jak było mało ciekawie, tak jest nadal. Ulice rozkopane, w moim spojrzeniu nic nie poszło do przodu. Koleją nie da się dojechać, bo torów brakuje. A tak przy okazji, trochę się żartów nasłuchałam o mieście, do którego żadną miarą się dojechać nie da. Kolejarze się śmiali. Mimo wszystko, przykro się tego słuchało.

Otworzyłam Internet po kilkunastu dniach, bo tablecik zabrany w podróż nie działał, kabla zapomniałam zabrać, ale jakoś mocno mnie to nie doskwierało, że nie działa. Otworzyłam Internet i tu same mało ciekawe dla mnie informacje. Jednak Zawarciański Zameczek poszedł w prywatne ręce – nie rozumiem euforii urzędników. Remont ulic się ślimaczy, też poza mieszkańcami miasta jakoś to nikogo nie wzrusza. Debil sąsiad jak jeździł ryczącym motorem dookoła kamienic, tak jeździ. I nie ma na niego sposobu. Pomniki i rzeźbki mają być przesuwane, bo … bo ja nie rozumiem dlaczego. Moim zdaniem absolutnie nie ma ani pół argumentu za takimi zadziałaniami. Most w estakadzie, przez lata niebieski i wpisany w pejzaż kulturowy między innymi przez barwę, ma być szary. Szary, bo modny kolor. A czemu nie niebieski? A tego nie wie nikt. Błąd, ale co zrobić. Jeden pojedynczy głos wcale się liczy. Ma być szaro, będzie szaro.

Lokalne radio pyta o miastowe ciekawostki turystyczne w ankiecie i otrzymuje wynik – ponad 80 procent respondentów mówi, że nie ma tu nic ciekawego od strony turystycznej.

Jedyna pozytywna informacja to taka, że Szymon znów odzyskał fajerkę. Gratuluję fundatorom, że znów im się chciało. Deklaracja pana Mecenasa jest taka, że fajerka u Szymona będzie zawsze. Podziwiam. Naprawdę, bo ile jeszcze razy przyjdzie fundatorom naprawiać jedną z najsympatyczniejszych rzeźbek w mieście tylko dlatego, że jakieś durne ręce znów zechcą ukraść fajerkę? Taż ona absolutnie nic nie jest warta w sensie finansowym.

No właśnie. Skoro nie w sensie finansowym, to może w sensie kolekcjonerskim? Nikt z nas o tym aspekcie nie pomyślał. Może więc na przyszłość – nie z metalu, ale z plastiku fajerki stosować. Zapytam fundatorów, co oni o takim ujęciu myślą.

Posiedziałam sobie na starówce tallińskiej, posiedziałam nad Zatoką Fińską, poszwendałam się po klasztorach i kościołach. Pozachwycałam się wieżami i murami miejskimi. W drodze do domu i lokalnego grajdołka zaliczyłam reparację wojenną. W stolicy naszego pięknego kraju wywaliłam się przed Polin. Aparat osobisty ratowałam. Efekt – siniaków całe mnóstwo, z lekka uszkodzone kolano, dziura w ulubionych dżinsach, ale aparat fotopstryczny ocalony. Polin i Muzeum Narodowe – a dokładnie Galeria Sztuki Średniowiecza, Freski z Faras oraz wystawa malarstwa Józefa Brandta – warto. Bardzo warto. Nawet z dziurawymi dżinsami i krwawiącym kolanem.

Wróciłam do rzeczywistości. Jednak szkoda, że już. Bo tam, w tym maleńkim kraju, w Estonii jest zwyczajnie pięknie. Jak wyjeżdżałam z Tallinna wiedziałam, że będę do niego bardzo, bardzo mocno tęsknić. Wystarczył jeden dzień w mieście nad trzema rzekami, żeby tylko się umocnić w tęsknocie. Do tej pory miałam i mam tak z Pragą, Berlinem, Poczdamem, Dreznem, Lwowem, Jerozolimą, Porto i jeszcze kilkoma dziurkami, że do nich tęsknię. Do tej listy dopisuję Tallinn. Wrócę tam na pewno. 

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x