Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Jarosława, Marka, Wiki , 25 kwietnia 2024

To już minęło dziewięć lat….

2018-10-15, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Dokładnie wczoraj minęło. Nigdy nie zapomnę tego dnia. Najpierw piknął telefon, nie mogłam odebrać. Potem ktoś mi powiedział, a jeszcze potem przyjaciel tłumaczył, że przecież kiedyś to musiało nastąpić.

To był mocno zalatany dzień. Gdzieś w tyle głowy od rana miałam, że muszę wpaść na Kosynierów Gdyńskich. Bończuk tam siedział, pan Janusz Dreczka też. Poleciałam na jakieś bieżące materiały. Jak to wówczas i dziś dziennikarze mają. Wtedy piknął telefon. Wróciłam do redakcji i ktoś mi powiedział, że Kazimierz nie żyje. Popłakałam się publicznie. Oddzwoniłam i usłyszałam – już wiesz. A potem przyszedł przyjaciel, za jakiego mam Stefana Cieślę, i tłumaczył, że przecież to była kwestia czasu, że wszyscy wiedzieliśmy…

Wczoraj minęła dziewiąta rocznica śmierci mego przyjaciela Kazimierza Furmana. Po prawdzie w początkach znajomości, dziwnych bardzo, wcale nie przypuszczałam, że się zaprzyjaźnimy, że będziemy spędzać dużo czasu razem, że będziemy dyskutować i się kłócić. Nie przypuszczałam, że będę Go pytać o lekką atletykę, bo na tym też się znał i to jak. Nie przypuszczałam, że spędzimy wiele, bardzo wiele czasu na słuchaniu jazzu, aż do momentu, kiedy Kazimierz powie – słuchaj Rencia, ta oni w kółko grają to samo, idziemy sobie. I wcale nie przyjmował argumentów, że tak nie jest. Zawsze słyszałam – ja się znam, a ty nie. Nigdy nie przypuszczałam, że zabierze mi pióro – byle jakiego Parkera po prawdzie oraz kolczyk, do którego byłam przywiązana, a ja nie będę miała o to pretensji.

Nigdy nie przypuszczałam, że od tamtego feralnego dnia, jak będę wchodzić do Jazz Piwnicy, to zawsze będę oczekiwała, że on tam będzie. I tak jest do dziś.

Po drodze, w trakcie tych wielu, a w rzeczywistości jednak niewielu lat znajomości z Nim, wydarzy się tyle niezwykłych rzeczy, często trudnych, czasem śmiesznych, zwykle jednak intrygujących, jak choćby powrót z Frankfurtu do Słubic w czasach, kiedy jeszcze na moście posterunek graniczny był, a Kazimierz właśnie we Frankfurcie oznajmił, że dowoda nie ma i nie wie, gdzie jest. Cudem ekwilibrystyki wówczas wykazał się Leszek Bończuk, który zwyczajnie zaczarował pograniczników, aby nas w liczbie kilka osób, w tym Poetę bez dowodu, przepuścili. Przepuścili, a Poeta przez całą drogę do Gorzowa będzie marudził, że wrzuciliśmy go do jakieś puszki na kołach, w której zwyczajnie palić nie można i że jedziemy po jakichś bezdrożach ciemnych, gdzie się zatrzymać na krótką chwilkę nie można. Bezdroża to nie były, a wiedzieliśmy, że jak się zatrzymamy gdziekolwiek, chwilka to nie będzie.

Nie przypuszczałam, że przyjdzie mi wiele razy bronić imienia Kazimierza jako świetnego poety. A tak się niestety wydarzyło. Wiele razy.

Pamiętam pogrzeb. Zapłakaną Aldę, nas tam wszystkich, księdza Witolda Andrzejewskiego, który wygłosił piękną laudację. Poeta byłby zadziwiony, choć Prałata poważał bardzo mocno. Stałam z czerwoną różą, choć po prawdzie winnam mieć białą. Stałam i mocno się starałam, żeby się znów publicznie nie popłakać. Potem chwile w Jazz. Trudne były.

Minęło dziewięć lat, a ja się ciągle nie pogodziłam z tym, że Kazimierz przeniósł się na Niebieskie Poetyckie Łąki. Ile razy jestem na Żwirowej, a z własnej chęci tam nie chadzam, palę Mu niewielkiego zniczka i za każdym razem mówię Mu, że tego się nie robi przyjaciołom. Nie zostawia się ich tak szybko. Tak bardzo szybko. Zwykle się z nim kłócę, jak w dobrych czasach, kiedy mógł mi odpowiedzieć. I zawsze, zawsze czekam, że mi odpowie. No i się nie zdarzyło.

Dziewięć lat temu odszedł wybitnie ciekawy poeta, mój przyjaciel, człowiek, którego mi zwyczajnie brak.

Za każdym razem, kiedy wchodzę do Jazz, mam nadzieję, że On tam jest, a po chwili, po godzinach, powie – Rencia idziemy.

Kazimierz Furman, który całe życie z niewielką przerwą na Medalikowo, czyli Częstochowę spędził w Gorzowie, był świetnym, znakomitym poetą. Czasem urządzał sobie wycieczki w prozę lub dramat. Ale był Poetą. Patrzę często na jego tomiki wierszy. Czytam czasem. Czasem często.

Minęło dziewięć lat. Nie wiem, czy kiedyś jednak stwierdzę, że już się pogodziłam. Idąc za Noblistką i ją parafrazując, tego się nie robi człowiekowi.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x