Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Jarosława, Marka, Wiki , 25 kwietnia 2024

Sentymentalna wystawa, sentymentalne spotkanie w bibliotece

2018-11-22, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Powodem, dla którego poszłam wczoraj do biblioteki wojewódzkiej, było otwarcie wystawy malarstwa, grafiki pań Pauckch. Ale wcale nie spodziewałam się, że przy okazji będzie też z lekka zabawnie i na pewno intersująco.

Najpierw zobaczyłam prace – obrazy, rysunki, pastele, trochę widokówek i zdjęć. Wszystko opisane po niemiecku i polsku. No i kłopotu nie było ze zgadywaniem, co to jest i po co. Bo ja, choć niemieckiego uczyłam się przez cztery lata, to do dziś ani w ząb nic. No może jakieś pojedyncze słówka.

Chodziłam sobie, oglądałam. Powiem tak, prace jakoś tak nie powalają, choć wśród nich jest kilka, które dowodzą talentu i umiejętności. Niektóre zwyczajnie wzruszają. Potem dyrektor książnicy Sławomir Szenwald rozpoczął procedurę otwarcia. Obok niego stało dwoje ludzi – uśmiechnięty pan Wolfhart Paucksch i jego żona Margarete. Po chwilce zaprosili na prezentację pana Wolfharta – prawnuka wielkiego (z punktu widzenia Gorzowa) Hermanna Pauckscha. I zrobiło się zabawnie, ciekawie, lekko i bardzo zajmująco. Bo prawnuk największego fabrykanta okazał się rewelacyjnym mówcą. Na dzień dobry oznajmił wszystkim, że prezentowane prace są autorstwa jego babci i cioci. Pokazał przy tym kilka rysunków dowodzących, że ciotka jego była zwykłą dziewczynką (jej rysunki), która myła naczynia dla lalek w Kłodawce, czasami do niej wpadała, czasami wtrącił ją do rzeczki jakiś niegrzeczny chłopak, a tak po prawdzie to jeszcze wspinała się na mury i drzewa. I czasami gdzieś tam na jednym gwoździu zawisła. A potem prostym tekstem stwierdził, że to nie są jakieś wybitne prace, ale dowód na to, że w rodzinie było kilka niepospolitych postaci z takimi a nie innymi talentami. I ta wystawa jest po prostu pokazem takich nieznanych artystów, amatorów po prawdzie, ale którzy mogą być ciekawym uzupełnieniem historii miasta. A potem jeszcze była opowieść o rodzinie, która tak naprawdę pozbierała się, spotkała oraz rozpoznała w 1997 roku na odsłonięciu najpiękniejszej i najbardziej kochanej fontanny w mieście, czyli Pauckschmarie, Maryśki, Dziewczyny z wiadrami albo bardzo mylnie zwanej Bamberki. Było błyskotliwe, zabawnie, interesująco.

To nie był pierwszy raz, kiedy rodzina Paucksch po II wojnie coś dla miasta zrobiła. Oczywiście dzięki przychylności książnicy wojewódzkiej. Już się bowiem choćby do tej fontanny dołożyła. Potem przekazała trochę dokumentów do zbiorów zarówno książnicy, jak i Archiwum Państwowego. Generalnie stale jest obecna w mieście. Ale z jaką rewerencją, z jaką gracją to się dzieje. Bez nadęcia, bez jakichś fanfar, no klasa wielka.

Mnie prawnuk wielkiego przemysłowca landsberskiego ujął właśnie takim dystansem do siebie, żartobliwym, ale i na poważnie stosunkiem do siebie, jak i rodziny. Także fantastycznym podejściem do gości, którzy przyszli do książnicy. Czasami, a generalnie często brakuje takiego podejścia do siebie, do prezentowanej materii, do spuścizny ludziom tu i teraz.

Wystawę oglądać można na parterze książnicy. I każdemu polecam, bo to ciekawe, prywatne uzupełnienie dziejów tego miasta. Uzupełnienie o historię prywatną ludzi, którzy tu mieszkali. Powiem jeszcze jedną rzecz. Dobrze by było opracować historię prywatną landsberskich dzieci – ich zabaw, ich potyczek z rzeczką Kłodawką. Materiał ilustracyjny już jest i wiemy, kto ją ma. Myślę, że byłby to fajny komiks z przygodami małej dziewczynki, które też mogą przezywać dzisiejsze dzieci. Oczywiście, jeśli się oderwą od swoich smartfonów i komputerów, jak i wówczas, kiedy ich nadtroskliwi rodzice, którzy na dzieci swe chuchają i dmuchają bardzo, pozwolą na chwilkę szaleństwa. Oczywiście kontrolowanego, ale jednak.

Serio natomiast – pogratulować chcę książnicy kolejnego świetnego kroku – kroku do odtwarzania lokalnej historii. Nie tylko w sferze oficjalnej, ale i w sferze prywatnej. To było ze wszech miar znakomicie spędzone popołudnie. I kto lubi historię miasta – do książnicy marsz.

A teraz z drugiego kątka. Otóż dziś doniosłe święto. „Nadwarciański Rocznik Historyczno-Archiwalny” świętuje 25-lecie. Pamiętam bardzo dokładnie promocję pierwszego rocznika, cieniutkiej książeczki. Siedzieliśmy w wąskim gronie w byłej siedzibie Archiwum Państwowego – wydawcy prześwietnych roczników. Przy Grottgera to było, jak i kilka kolejnych roczników, choć z roku na rok robiło się gęściej. Nikt z nas nie myślał, że doczekamy ćwierćwiecza i to w dodatku w przepięknej, nowej siedzibie Archiwum. Nikt z nas wówczas nie myślał, że przez te ćwierć wieku tyle się zmieni. Tylko my się nie zmieniliśmy. Oczywisty żart. Wybitnie ciekawe, przyczynkarskie, historyczne wydawnictwo, sztandarowy okręt właśnie wydawnictwa Archiwum święci ćwierćwiecze. O innych pozycjach, które się potem urodziły i wyszły w tym wydawnictwie, to długi papirus. Zapyziały Gorzówek z chwilą wydania pierwszego „Rocznika” dostał prezent, którego w tamtych czasach nie potrafił ocenić ani docenić. Nikt nie potrafił. A dziś sobie zwyczajnie trudno wyobrazić pejzaż kulturowo-historyczny bez tego wydawnictwa, bez tego domu wydawniczego. Bez tych książek, które też wyszły. I to przede wszystkim za sprawą modus operandi – prof. dr. hab. Dariusza Aleksandra Rymara, znakomitego historyka, który szczęściem trafił do miasta nad Wartą a jego świerzbienie mózgu uruchomiło coś, z czego dziś miasto jest bardzo, bardzo dumne. I za co został Honorowym Obywatelem Miasta z wstęgą i bukietem. Mam wszystkie roczniki, ale też i inne książki tego domu wydawniczego. Pokreślone, z żółtymi karteczkami, są moimi przewodnikami. Wracam do nich, kiedy coś mnie zaczyna nurtować. Kiedy muszę sobie przypomnieć pewne wydarzenia. Nie wyobrażam sobie życia mego przewodnickiego, jak i regionalnego bez tych wydawnictw. Dlatego sto i dwieście lat!!! Sto i dwieście lat!!!! Jak długo żyć będę, tak długo będę czytać.

Ps. I tylko malutka dygresyjka literacka ogólna. Otóż dziś światek literatury polskiej dla nieopierzonych czytelniczek obchodzi 90. urodziny Krystyny Siesickiej (zmarła w 2015). Nie znam dziewczyn z mego pokolenia, które nie czytały „Jeziora osobliwości”, „Zapałki na zakręcie”, „Czasu Abrahama”, „Beethovena i dżinsy”, „Zapachu rumianku”, „Fotoplastikonu”, i tak dalej, i tak dalej… Ona była uwielbianą pisarką, jej książki się czytało, o nich się gadało. Ja mam do Krystyny Siesickiej osobną atencję. Otóż część mojej magisterki dotyczył filmowej adaptacji „Jeziora osobliwości”. Powtórzę, w tamtych czasach była najważniejszą pisarką dla nieopierzonych czytelniczek. Ciekawa i wielka postać w polskiej literaturze dla nastolatek – trudnej bardzo działce, bo dopiero po latach Hannie Kowalewskiej udało się nawiązać do tego, co zrobiła wcześniej Krystyna Siesicka.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x