Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Sergiusza, Teofila, Zyty , 27 kwietnia 2024

O pewnej choince będzie, choć jest ich całkiem sporo

2018-12-08, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Zauroczyła mnie choinka przy stadionie Stali. Zobaczyłam ją dzięki przemiłej znajomej. I tak sobie pomyślałam, że może być pięknie bez żadnych napinek.

Jak już wiele razy pisałam, choć mam Gorzów za niezbyt ładny kurnik, to jednak jest on na tyle duży, że nie da się go ogarnąć jedną wyprawą. Dlatego wdzięczna jestem przemiłej znajomej, która wrzuciła do mediów społecznościowych zdjęcie choinki, którą widzi z okna. Szczęściem, zdjęć było kilka, więc wiem dokładnie, że ustrojona stoi sobie obok stadionu Stali. I wygląda ślicznie.

I żeby nie było, że jakaś schizofrenia mnie ogarnęła, bo raz piszę, że nie lubię ozdób takich w przestrzeni miejskiej, inną razą, że lubię i ładne. Nie. Nie ogarnęła. Bo jednak nie lubię. Nie lubię w miejscach, gdzie się stawia takie ozdóbki na siłę, jak choćby dziś przy Katedrze przy mocno rozbabranym remoncie najgłówniejszych ulic. Nie lubię tez ostentacji, jak na Kwadracie. Natomiast zawsze mnie zachwycało drzewo na rondzie przy Pomorskiej. Tak samo drzewa przy byłym Empiku. Tam zresztą przed laty stawała Szopka, taka gliniana, którą zawsze animował śp. Sylwester Kuczyński wespół w zespół z Augustynem Jagiełłą. Było, minęło, szkoda.

Dlatego też podoba mnie się właśnie choinka przy stadionie. Tam nigdy nie było żadnych ozdób, a teraz jest. Takie nieoczywiste miejsce, a jakżesz ważne. Przecież tam mieszka sporo ludzi. Tam jest najważniejszy chyba w mieście stadion, przynajmniej dla mnie najważniejszy. Ozdoby dobrane w miarę sensownie. Może bym trochę światła z niej zdjęła. Ale to kwestia do dyskusji. W każdym razie, dobrze, że się tam pojawiła. Bo o niebieskich girlandach na Szlaku Królewskim naprawdę pisać nie będę. I skoro zająknęłam się o tej właśnie choince, to ciekawym, czy podobne pojawiły się na Zakanalu? Czy na Wieprzycach? Czy w innych zupełnie nieoczywistych, ale miejscach, gdzie żyje obecnie trochę więcej ludzi, niż w centrum?

O prywatnych lasvegasach czyli ozdobach migoczących świątecznych, zupełnie nie piszę, to każdego sprawa. Choć ja bym chyba oszalała, gdyby na moim oknie czy gdzieś blisko był taki migoczący lasvegas. Mnie mocno męczą nawet te delikatnie migające, kropelkowe światła na Szlaku Królewskim. No cóż.

A teraz z drugiego kątka. Mam! Przyleciała książeczka „Sekrety Gorzowa” autorstwa Pawła Staszaka wydana przez Księży Młyn w Łodzi! Fakt, trochę się na nią naczekałam. Pobieżnie przejrzałam i przyznam, jakichś szczególnych sekretów tam nie znalazłam. Ale i tak jestem szczęśliwa, że dobre wydawnictwo uznało za słuszne wydać właśnie w tej ciekawej serii opowiastkę właśnie o mieście, w którym mieszkam już 18 lat i o którym jednak stale piszę. Z rzeczową oceną wstrzymam się do czasu przeczytania. Co potrwa trochę czasu, kilka dni. A tylko dodam, że razem z sekretami Gorzowa przyleciały sekrety Lwowa – i tu już mocno ciekawa jestem, oraz sekrety Zakopanego, mego przyszywanego miejsca na ziemi, w którym jednak dawno nie byłam. Jednym słowem, mam cztery książki z cyklu „Sekrety”. I powiem tak, już pierwsza była smaczna. Mam nadzieję, że kolejne też będą.

I z kolejnego. Czy ja kiedyś napisałam otwartym tekstem, że lubię felietony redaktora Alfreda Siateckiego zamieszczane w naszym portalu, znaczy echogorzowowym? Chyba nie. Tak więc spieszę naprawić błąd. Lubię. Bo za każdym razem to ciekawa przygoda. „Klucze…”, czyli cykle wywiadów z ciekawymi ludźmi z historii, którzy na tych ziemiach żyli, czytuję i bardzo lubię. Ale felietony to inna jakość. Inna przyjemność czytania. Felietony mają to do siebie, że są zawsze prezentacją myśli, poglądów, sądów, gustów i wszystkiego w podobie na różne tematy. Piszę o tej lekturze, bo Redaktor, jak zwykle się do Alfreda Siateckiego zwracam, odsłania różne, bardzo nieoczywiste czasami, albo trudno zauważalne a oczywiste fakty. Tak jest w kilku jego ostatnich felietonach. Mało tego, kilka ostatnich zim spędziłam w bibliotece. Pracowicie, bo przeczytałam niemal wszystko, co na bibliotecznych pólkach znalazłam, a co się odnosiło do Gorzowa. I teksty Redaktora były w tej ciekawej półce. Powiem tak. Dobrze nam gorzowianom, tym rodowitym, ale i tym przyszywanym, jak ja, dobrze robi, kiedy patrzy na nas ktoś z południa. A patrzy życzliwie, wnikliwie i czasem burząco. Ja osobiście bardzo lubię.

Dodam tylko, że dopóki po ziemi naszej lubuskiej włóczyli się poeci dwaj – mam na myśli mego przyjaciela nieodżałowanego i stale nieopłakanego (co zamierzone jest) Kazimierza Furmana i jego z kolei przyjaciela Mieczysława J. Warszawskiego, to na takie wnikliwo-burzące spojrzenie można było liczyć przy różnych okazjach. Jak ich zabrakło, co żal, to właśnie Redaktor podejmuje takie kwestie. Może mniej, a może raczej wcale nie obrazoburczo, jak poeci dwaj, ale jednak równie celnie. Lubię teksty Redaktora i dobrze się stało, że Nadredaktor swego przyjaciela z Winnej Góry do nas na nasz portal zaprosił.

Ps. Dziś świat filmu, w tym i filmofanów gorzowskich winien poświętować. Otóż dziś mija 40 lat, tak, tak, 40 lat od chwili premiery dwóch filmów. Dla mnie ważnych obu, choć jeden jednak ważniejszy. Mam na myśli „Komandosów z Navarony” w reżyserii Guya Hamiltona, jak i „Łowcę jeleni” Michaela Cimino. Ten pierwszy, to hit. Ten drugi, to mega hit. Ten drugi, „Łowca”, to początek mego zainteresowania wątkiem wietnamskim w kinie. To film, który zgarnął wszystkie najważniejsze filmowe nagrody. To film, który pierwszy raz obejrzałam na jakimś podejrzanym pokazie wideo w jednym z poznańskich akademików. Kopia była tak zjechana, że nie dało się poznać głównych aktorów. Mam na myśli Roberta de Niro, Johna Savage’a, Christophera Walkena, Meryl Streep. Dziwne, ale tak było. Minęło trochę lat. Sama zaczęłam prowadzić Dyskusyjny Klub Filmowy, i pokazałam „Łowcę…”. Siedziałam zdumiona. Bo to coś, co pierwszy raz widziałam, nijak się miało do filmu. Potem zaczęła się moja miłość do filmów wietnamskich – wymieniać tytuły, oj długi papirus. Do dziś mi ta miłość została. Nawet coś tam napisałam na ten temat. A potem, zrządzeniem losu, znalazłam się w Cleveland (Ohio), gdzie część zdjęć do „Łowcy” było kręconych.

Genialny fim, obsypany nagrodam wszlakimi jak świąteczny strudel rodzynkami. Genialny film, 40 lat mija od premiery, premiery filmu, który dość znacznie wytyczył ścieżki opowieści Ameryki o tej straszliwej wojnie. Fani pamiętają…

Ps. 2. A kto lubi muzykę, a nie poszedł do FG na Koncert Zimowy może żałować… Naprawdę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x