Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Marii, Marzeny, Ryszarda , 26 kwietnia 2024

Jarmark na Kwadracie daje radę, nawet całkiem nieźle

2018-12-21, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Jako ta znana maruda, co to się jej mało co podoba, muszę przyznać, że szłam na Jarmark właśnie po to, żeby pomarudzić. Owszem, można, ale byłoby to jednak nad wyraz.

Idealnie nie jest, ale kto wie, jak jest idealnie. Każdy ma własną miarę ideału. Mój ideał to – Plac Żandarmerii w Berlinie oraz Poczdam. Mam na myśli Jarmarki Adwentowe. Ale co się mierzyć z królewskimi stolicami. Bez sensu. Dlatego nie przykładam mego wzorca metra, tylko patrzę, jak jest. A na Kwadracie tym razem jest nieźle. Naprawdę jest nieźle.

Po pierwsze – jest tych drewnianych kramów kilka, dokładnie nie policzyłam, bo jakoś mam ostatnio problemy z liczeniem w generalności. W każdym razie, są i można w nich kupić różne rzeczy. Są przysmaki – miód, dobre wędliny, bardzo ciekawe przetwory z warzyw. I na tyle ciekawe, że mogą być drobnymi, niezobowiązującymi prezentami dla kogoś, kogo lubimy. Super wyglądają te powycinane w różne wzory warzywka w zalewach octowych czy kwaśnych. Każdy słoiczek przykryty tkaniną. Obok dżemy, soki i inne ciekawe przetwory. Pierwszy raz te wyroby zobaczyłam na targach w Gliśnie. Pomyślałam sobie, że dobrze by było, żeby się także znalazły na projektowanym gorzowskim jarmarku. I oto proszę, są. Wędliny i to jakie, też tam można kupić. Zresztą widziałam, jak gorzowianie właśnie te przysmaki kupują. Są też przysmaki, które można kupić i zjeść na miejscu. Jak choćby pirożki z kapustiu, jakie znam z Ukrainy i po jakie na Ukrainę jeżdżę.

Jest grzane wino i pachnie jak na jarmarkach w Niemczech czy Czechach. Ceny też są przystępne. Mili sprzedawcy tylko zachęcają do kosztowania, do próbowania, co jest nie bez znaczenia.

Po drugie – w niektórych kramach można kupić coś ładnego też nadającego się na niewielki prezent. Bo jak się tam dowiedziałam od miłej pani, która kupowała takie okolicznościowe drobiazgi – moda nowa jest. Obdarowywania się właśnie takimi ciekawymi i kompletnie nieprzydatnymi drobiazgami, które cieszą oko. To stroiki, to inne ozdobne małe rzeczy.

Po trzecie – na okolicznościowej scenie, przynajmniej jak ja tam byłam, prezentowały się zespoły lokalne. I to też jest coś ważnego, że właśnie w takich momentach mogą się pokazać. Pośpiewać kolędy czy też piosenki związane ze Świętami.

Po czwarte – po Kwadracie plątały się Anioły i Aniołki. Obowiązkowo w towarzystwie Mikołaja, tym razem większość na szczudłach. Patrzyłam na uszczęśliwione dzieci i to wystarczyło, żeby nie marudzić, że to nie tak, że jednak coś tam. W końcu to nie dla mnie ten Jarmark, tylko dla małych i maleńkich. A skoro im się podoba, to mnie też musi.

I po kolejne, dodatkowe. Akurat wczoraj Jarmarkowi towarzyszyła swoista giełda świąteczna urządzona w Klubie MCK Jedynka przez społeczność ukraińską. Były stoiska z prezentami – i to jakimi. Była giełda kosmetyków, można było na miejscu zrobić sobie fryzurę, dobrać do niej przypinki. No i była z lekka kolejka do tych usług. Pogadałam sobie z paniami, które tam były. I chyba drugi raz w życiu pożałowałam, że nie mogę stosować żadnych kosmetyków upiększających (megaalergia), bo oferta była więcej niż ciekawa.

Jednym słowem, czepiać się naprawdę nie ma czego. A jak porównać Kwadratowy jarmark do tych, które się odbywały przy Katedrze (jarmark na Kwadracie wymusił niekończący się remont centrum), to porównywać nie ma czego z olbrzymim plusem na rzecz Kwadratowego.

Owszem wiem, że taka impreza może być i na pewno jest dolegliwa dla okolicznych mieszkańców, zwłaszcza tych z kamienic i bloków bezpośrednio sąsiadujących z placem. Ale zawsze jest to frycowe, które się płaci za mieszkanie w ścisłym centrum, w sąsiedztwie placów, na których może się dziać i dzieje pewna miejska aktywność. Przez lata na takie wydarzenia narzekali mieszkańcy wokół Starego Rynku. Nie ma co bowiem ukrywać. Każda taka impreza, każde wydarzenie kumuluje hałas, tłum, zapachy jedzenia, które nie dla wszystkich są miłe lub nawet strawialne. Ale, że powtórzę, to jest cena, którą się płaci za takie a nie inne sąsiedztwo. Trzeba przeżyć, albo poszukać innego adresu, co wcale proste nie jest i nie każdemu chce się wynosić gdzieś na peryferia.

I takim oto sposobem zamiast marudzić i wydziwiać, bo z taką intencją tam poszłam, wyszedł mi z lekka panegiryk. Było dobrze.

Ps. Przyleciała do mnie książeczka o Sierakowie, mieście, gdzie się urodziłam. Smakowita i ciekawa jest. W końcu dowiedziałam się paru ciekawych rzeczy, choćby o Stadninie Ogierów rasy wielkopolskiej oraz o ciekawych ludziach tam mieszkających. Za chwilkę ma wyjść druga książka o Sierakowie właśnie. Już czekam bardzo. W taki oto sposób powiększa się moja regionalna półka, która się jakoś dziwnie rozciąga. A skoro przy książkach jestem, to leci do mnie „Dziadek do orzechów”. Przemili znajomi pomogli znaleźć to wydanie, które straciłam podczas przeprowadzek rozlicznych. Nawet jak na Święta nie doleci, to doleci na Nowy Rok. Znów włączę sobie muzykę Piotra Czajkowskiego i poczytam jedną z najpiękniejszych opowieści świątecznych, jakie znam. A nawet jak w kwietniu mi to przyjdzie czytać, to też będzie świetnie. Może kiepsko z grzanym winem z korzeniami będzie, ale i tak dam radę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x