Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Marka, Wiktoryny, Zenona , 29 marca 2024

Oj, coś drgnęło w sprawie komunikacji

2019-05-16, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Ponoć już 9 czerwca pociągi pojadą po estakadzie. Co prawda, końca remontu jakoś nie bardzo widać, ale jeśli nie będę musiała lecieć na Wschodni, to super.

Zdaję sobie sprawę z faktu, że korzystanie z publicznej komunikacji czyni mnie istotą z lekka ułomną. Bo jestem przywiązana do rozlicznych połączeń. Bo muszę precyzyjnie myśleć, jak tu do stolicy dojechać, żeby się na samolot nie spóźnić, albo jak złapać lokalne połączenia, żeby na rano dojechać do Słubic. I powiem tak, że jak dojechać do stolicy na określoną godzinę tak, aby się na samolot nie spóźnić, bo to zaledwie jedna przesiadka i coś z godzinę na przesiadkowej stacji, to pryszcz. Mały pryszczyk, dodam. Natomiast rano w zwykły dzień dojechać do Słubic, to już jest całkiem potężny pryszcz. Dwie przesiadki, trzy pociągi, kombinowany bilet… Obiecanych przez partię nam przewodzącą połączeń autobusowych niet, i raczej niet będzie. Kolej zostaje. No cóż, dam radę. Zawsze daję.

Dlatego tak bardzo cieszy mnie informacja, że estakada, do której mam wielką estymę, zaczyna znów pełnić przypisaną jej w chwili wybudowania rolę. Będzie znów drożna, choć remont infrastruktury jeszcze trochę potrwa. I tak, choć opustka jest, jestem zaskoczona, że coś zmierza do finału. W mieście, w którym remonty rozbabrane jakoś nie mogą zmierzyć do końca, to sukces. I choć w Gorzowie generalnie wszędzie jest blisko, to jednak wolę dyrdać wczesnym rankiem na Główny – bo mi bliżej, niż na Wschodni, kiedy mam fanaberię jechać do miasta Koziołków. A fanaberię mam przynajmniej kilka razy do roku. Szczęściem dla mnie mam znacznie częściej fanaberię jechać do Berlina i ociupinkę dalej, ale to zawsze z głównego się wyjeżdża.

Wracam do estakady. Mój prześwietny znajomy Robert Piotrowski parę razy informował, że mało historycznej substancji tam zostaje. Fakt. Mało. Ale z drugiej strony, też dobrze się dzieje, że estakada w całości zostaje zachowana, główny zrąb architektoniczny też. Mnie, przywiązanej do landsberskiego bruku, latarni gazowych i dorożek, tym razem do świadomości przemawia konieczność współczesnych czasów. Zmienia się technologia, zmieniają się warunki, zmieniać też trzeba substancję. Dobrze, że jednak i tak w dużej części się udało zachować to, co znamy z pocztówek –tych starych. Mam tylko nadzieję, że na bulwary wrócą do nisz świetne restauracje. Znów tam wróci życie. A że tak jest i gorzowianie na to czekają, można się przekonać w każdy w miarę ciepły dzień. Ludzieńki idą na Bulwary i odliczają czas do chwili, kiedy nie będzie rusztowań, kiedy nie będzie ograniczeń, a kiedy będzie można znów gdzieś usiąść, zamówić makaron, lody, pogapić się stadnie na GP na żużlu. Ludzieńki siedzą i mówią – no już, no już dość remontów. No już znów chcemy naszego pięknego bulwaru.

I tylko dla porządku domu oraz mojego pisarstwa przypominam, że bulwary do życia przywrócił pan prezydent Tadeusz Jędrzejczak. Bo łatwo jest dziś gadać, że mało co poza pomnikami zrobił. O wielu innych wielkich rzeczach może przy okazji napiszę.

A teraz z innego kątka będzie. No i szlag oraz wszystkie plagi świata razem wzięte. Zawsze, kiedy miasto na wiosnę urządza gazony miejskie zaklinam rzeczywistość. Zaklinam, bo piszę o tym, że gazony to nasza wspólna własność. Nasze wspólne miejskie kwiatki, nasz piękny Gorzów. Nasze bratki i śliczne stokrotki, oraz te inne, bo tych innych ładnych kwitnących nie znam, ale też nasze, nasze wspólne są. Nasze, znaczy – zachwycamy się, robimy foteczki, chwalimy się pięknym (?) miastem, dbamy o nie. I co? I jak zawsze. Gratulacje miasto Gorzów. Gratulacje wielkie, ale au rebours. Znów ktoś, jakieś złodziejskie ręce ukradły bratki i inne kwiatki z gazonów w centrum. Przykład? Wystarczy się przejść po centrum. W gazonach braki. Mój przemiły znajomy, z którym przeszłam się tylko wczoraj po centrum, stwierdził – Znów ludzie ukradli kwiaty. No cóż… Gorzów to stan umysłu. Jakie szczęście, że ja z Sierakowa jestem.

Ps. Bo zwyczajnie muszę. I owo muszę – dedykuję fanom filmu w generalności. A wiem, że w Mieście wielu fanów podkasanej muzy, jak się film określa, jest. Dziś bowiem mija 90 lat od chwili, kiedy po raz pierwszy wręczono nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej. To jeszcze nie był Oscar, to jeszcze chwilka. Mała. Nie mniej, 90 lat mija od chwili, kiedy jednak Oscary po raz pierwszy wręczono. Nie ma w świecie filmu żadnej innej nagrody, nawet Palma Canneńska jej nie przebije, tak pożądanej jak Oscar. Film polski ma szczęściem kilka Oscarów. Kilka. Przez 90 lat od chwili wręczenia pierwszych nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej Polacy stawali na czerwonym dywanie kilka razy. Kilka razy statuetkę Oscara odbierali. Ja nigdy nie zapomnę kilku – Zbigniew Rybczyński za „Tango”, Andrzej Wajda za całokształt, Allan Starski i Ewa Braun za „Listę Schindlera”, Paweł Pawlikowski za „Idę”…. A jak do tego dodać jeszcze Oscary dla pana Romana Polańskiego, dla Bronisława Kapera, dla pana Janusza Kamińskiego – genialnego operatora… Aj, waj… jest co pamiętać. 90 lat – aż i tylko. I zawsze marzenie… My fani filmu zawsze mamy nadzieję, że znów Oscar w nasze ręce poleci. Zawsze w tę pewną lutową noc siedzimy i oglądamy. I zawsze mamy nadzieję. 90 lat temu urodziła się najważniejsza nagroda filmowa. My w Gorzowie też śledzimy, jak się to wszystko układa. Oscar. Można nie lubić. Ale jak się lubi film, to nie można nie lubić Oscara.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x