Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Jarosława, Marka, Wiki , 25 kwietnia 2024

Coś dobrego zawsze musi się udać

2019-05-18, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Myślę o programie Złota Rączka, czyli pomoc emerytom w drobnych pracach domowych. Komuś kran przecieka, albo okno się nie domyka, to dawaj do Złotej Rączki. Na pewno pomoże.

Nie chcę i nie zamierzam nikogo ani niczego promować. Ale jeśli coś dobrze trybi, dobrze się sprawdza, to dlaczego tego nie chwalić. A program Złota Rączka, jak pokazuje rzeczywistość, sprawdza się dobrze. Społeczeństwo nam się starzeje, ludzie czynni niegdyś zawodowo przestają sobie radzić z drobnymi przykrościami życia codziennego. Tak to zwyczajnie jest, że ktoś kiedyś potrafił sam coś naprawić, a dziś już tego nie może. Dlatego tylko trzeba chwalić, że ktoś wymyślił taki program. Mało tego, szkoda, że właściwie tylko seniorzy mogą korzystać z pomocy Złotej Rączki. Może trzeba pomyśleć też i o takich, którzy jeszcze seniorami nie są, a też sobie nie radzą z drobnymi naprawami. Bo takich w mieście też z lekka mała garść jest. Myślę tu też i o sobie.

I jak Złota Rączka będzie świadczyć pomoc seniorom za darmo w ramach określonej kwoty, to może niech też i ta Rączka świadczy pomoc i tym innym, ale już po pełnej opłacie za usługę. Dlaczego akurat taka Rączka? Bo jeśli ma dobre opinie, jest sprawdzona, to prościej do niej zadzwonić, aniżeli do fachowców ogłaszających się choćby w Necie. Parę razy musiałam skorzystać i trochę mocno się sparzyłam. Dlatego pod rozwagę kładę ideę lekkiego rozszerzenia tej usługi.

A teraz z drugiego kątka. Pisałam parę razy, że miejska komunikacja nie powinna być oklejana żadnymi reklamami. Żadnymi. Miejska komunikacja to znak, który jest też znakiem miasta. Osobną wartością. W mieście pojawiają się nowe autobusy, za jakiś czas, choć trudno przewidzieć, kiedy, pojawią się nowe tramwaje. I nic, żadna reklama, nawet malusia, nie powinna się na jasnozielonych autobusach oraz bimbkach pojawić. Nigdzie w generalności w Europie tego nie widziałam. Najczęściej wybieram się do Niemiec, ale mam za sobą doświadczenia z Pribałtyki, ale i z Portugalii, ale i ze Skandynawii. Tam nikomu do głowy by nie przyszło oklejanie miejskich środków lokomocji czymkolwiek, co nie wiąże się z miejskim transportem. Dlatego z rosnącym zdziwieniem patrzę na oklejanie – znów oklejanie miejskich autobusów. I nie jest dla mnie istotne, że reklamy czegokolwiek pojawiają się na tylnych szybach autobusów. Nie powinno ich tam być i koniec. Dziwne, że jakoś w mieście tak mało uwag się przykłada właśnie do dbania o własne znaki. No cóż.

I na dobranoc, albo dzień dobry. Akademia im. Jakuba z Paradyża urządziła konkurs na Miejskiego Mistrza Ortografii. Jak wiadomo, polszczyzna zalicza się do rodziny jednych z najtrudniejszych języków. To za sprawą n możliwości, jakie nasz język nam daje. Mamy n możliwości w tworzeniu spieszczeń i zgrubień, trudną gramatykę, jeszcze trudniejszą ortografię, zasób staropolski, stale obecny we współczesnej polszczyźnie, do tego dochodzą zapożyczenia. Zresztą opisać polszczyznę z jej całą złożonością w małym złośliwcu, to rzecz wybitnie karkołomna. Toć istnieje cała wielka biblioteka na ten temat. Po prawdzie – rozmiarów Aleksandryjskiej. Ja lubię bardzo język, lubię jego trudności, sama czasem tworzę nowe słówka, czasami, a nawet bardzo często łamię zasady – i tu dodaję, z pełną świadomością to robię. Polszczyzna daje bowiem całkiem ciekawe pole do tego typu działań. Pole, dodam, kompletnie nieznane w innych językach. Pole absolutnie uprawnione w takich złośliwcach, jak moja pisanina w złośliwcach i tylko tu.

I zmierzając do brzegu, czyli Mistrzostwa w Ortografii…. Jak kto ma ochotę, to niech poprosi kogoś z rodziny, aby tekst dyktanda przeczytał. Sam niech weźmie pisadełko jakie oraz karteczkę papieru i niech owo dyktando sobie sam napisze. Klucz poniżej. A potem da mnie znać, jak poszło…

Złotowłosa cud-dziewczyna

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, w pobliżu prastarego grodu na gołoborzu żyła dziewiętnastoipółletnia cud-dziewczyna o czystym sercu, jasnopłowych włosach, błękitnych oczach i karmazynowych niczym krew ustach.

Jej nowo wybudowany, strzechą kryty domek, przy alei Jaśminowej (al. Jaśminowej) otaczały rozrosłe krzewy bukszpanów i herbacianych róż o rozłożystych kielichach. Pewnego wiosennego poranka dzierlatka udała się z zapałem przekopywać kwieciste rabaty i warzywne grządki.

Ubrała się w gorsecik siny, zszarzały, pluchowy jak niepogoda wiejska, dżdżysta i gradowa; śnieżnobiałą płócienną koszulę; zapaskę bladoniebieską, plamistą – niby zimny, wpółchmurny dzień z przejaśnieniami; spódnicę kanarkowo-szafirową, bławatową jak niebo w czasie radosnego lata; wzorzystą chustkę w esy-floresy i ciżemki z niby-skórki.

W ręku trzymała miniłopatkę, którą trzask-prask uderzała w błotnistoszarą ziemię. Nagle poczuła, iż wiosna tuż-tuż i – zdjąwszy gorsecik – zaczęła niczym leśna rusałka wywijać żwawe kujawiaki i skoczne hołubce. Półżywa, nurzając się w słonecznej kąpieli, z zakurzoną odzieżą i zwichrzonymi włosami koloru bursztynowego, nadal sadziła hortensje, forsycje, hiacynty i inne chabazie.

Cały czas fantazjowała, iż po wysiłku zje jarmuż zapiekany pod sosem beszamelowym, uwarzony przez jej przyjaciela – krasnala Hałabałę. Tymczasem spostrzegła, że słońce chyli się ku zachodowi. Chyżo podążyła ku chatce.

Niewysoka i nie najodważniejsza pół kobieta, pół anioł nagle nieprzyjemnie pociągnęła nosem i kichnęła. „Oj, nieprędko wyjdę znów na dwór” – pomyślała. Hipochondryczka w haniebnie brudnych trzewikach rzuciła się na łóżko z baldachimem, czyniąc przy tym ogromny chaos i harmider, nie zjadłszy wymarzonej strawy i nie wypiwszy ziółek, mimo iż czuła się nie najlepiej.

W oddali świstał żółtodzioby kos, a szaro kwitnące czeremchy bez umiaru perfumowały powietrze migdałowym aromatem, tworząc feerię zapachów. Nasza arcymiła superbohaterka oddała się sennym iluminacjom. Jej oczom ukazał się przyodziany niczym pseudorycerz w stalowoniebieski kitel hiperprzystojny lekarz internista, który czarodziejską miksturą wyleczył ją ad hoc z kataru.

Po przebudzeniu, pokiwawszy z lekka głową, wyjęła na wszelki wypadek aspirynę, popiła pigułkę wrzącą przegotowaną wodą i rozpoczęła spisywanie ostatniej woli.

Ps. A kto lubi muzykę, a nie był w FG na koncercie w piątkowy wieczór, niech żałuje. Znajomych, co byli, zapytać trzeba. Kto nie był, a lubi, niech mocno żałuje

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x