Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Jarosława, Marka, Wiki , 25 kwietnia 2024

Zapracowana do maksa biblioteka i bardzo dobrze

2019-05-28, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Nie nadążam, zwyczajnie nie nadążam za wydarzeniami w książnicy. Wykłady, spotkania literackie, zajęcia dla dzieci….

Jakbym tylko chciała uczestniczyć w wydarzeniach Książnicy, to zwyczajnie musiałbym rozłożyć sobie niewielki namiocik obok, bo tyle się tam dzieje. Inna rzecz, że ciekawam, jakby Straż Miejska zareagowała na takie rozwiązanie. Ale serio, naprawdę trudno być na wszystkich wydarzeniach, bo tak dużo się tam dzieje.

Wczoraj wróciłam z ciekawego wykładu pana dyrektora Sławomira Szenwalda o pisarzu, dziennikarzu i człowieku oświeconym, czyli o Theodorze Fontanem. To wprowadzenie do cyklu wydarzeń pisarzowi poświęconemu, jaki właśnie się w Książnicy zaczyna. I powiem tak, jak lubię pisarstwo Fontanego – dostępne po polsku, bo jak powszechnie wiadomo, ja w germańskim języku to ani me, ani be, choć kilka komunikatów zwyczajnie rozumiem i wcale nie mam na myśli tych znanych z filmów, to do głowy mi nie przyszło, aby zająć się jego rodzinnymi parantelami. A te się okazały nader interesujące. Kilka wątków w moich wojażach po pograniczu się otworzyło. Jak się uda, to się wyprawię i sprawdzę. Jak nie, to znów pojadę sobie do Poczdamu i pogapię się na archiwum Fontanego, co zawsze mnie w dobrostan umysłowy wprowadza. To ta żółta willa z zielonymi okiennicami.

W każdym razie, wykład był, dziś kolejny, po drodze jeszcze kilka innych wydarzeń. Ciągle coś się dzieje. Bibliotekarze narzucili takie tempo, taki mocny marsz, że tylko ręce składać do oklasków. I co dla mnie, krasnoludka polskiego maksymalnie przywiązanego do słowa jest maksymalnie istotne, wszystko właśnie o słowo jest zaczepione. Zawsze jest odnośnik do literatury, do dzieła, do tekstu. Przyczółki takiego wzmożenia wyznaczył poprzedni szef książnicy, pan Edward Jaworski, który najpierw zmierzył się z rzeczą, wydawałoby się niemożliwą, bo wybudował nową siedzibę książnicy, a potem, ale i w trakcie wymógł na swoich pracownikach jedno – koniec tylko z wypożyczaniem książek. Trzeba robić wszystko, żeby te książki przybliżać i aby ludzie te książki czytali. No i tego szwungu chyba nie da się zatrzymać. Książnica tylko przyspiesza. Zaprasza na coraz to nowe wydarzenia, ciągle zadziwia. I dobrze, bo bez słowa, bez literatury nas zwyczajnie nie będzie.

Od lat jak zacięta płyta powtarzam – język, literatura, słowo pisane to podstawowe lepiszcze, bez tego nie ma przyszłości. Wiele języków już na zawsze zostało zapomnianych. Trochę udaje się ocalić, trochę udaje się odczytać na nowo, choć po prawdzie nikt nie wie, jak one brzmiały. Przykładów na to znajdzie się wiele. Przykładem kardynalnym dla mnie zawsze jest łacina. Ta antyczna. Co język, co kraj, to inne odczytania, inna prozodia, inna intonacja. Tylko w piśmie jest taka sama. No cóż. Dobrze, że choć pismo zostało.

Dlatego wielkie dzięki Książnicy, że tak bardzo dba i tak bardzo akcentuje właśnie konieczność zadbania o słowo, słowo wypowiedziane, ale i słowo pisane. Bez słowa, bez języka nas nie będzie.

A skoro o języku i znaczeniu słowa będzie, to teraz z innego kątka. Od kilku lat dość często jeżdżę do Niemiec. Wyprawiam się tam i z wycieczkami – jako pilotka i gadający przewodnik, ale i sama dla siebie, bo tak mam, że muszę, zwyczajnie muszę pooddychać innym klimatem. Na mój mózg mi to jest potrzebne. I właśnie onegdaj, będzie dwa dni temu, wracałam z Miasta Niedźwiadka do Miasta nad Trzema Rzekami. Jechałam, jak zwykle w takich wypadkach, pociągiem. Słuchałam, nie dało się nie słyszeć, rozmów pań, które z Miasta nad Trzema Rzekami do Miasta Niedźwiadka do pracy dojeżdżają. Najpierw mi było przykro, potem czułam wstyd, a na koniec już tylko zniechęcenie. Przykro mi było, bo język tych pań, powtórzę, ciężko tam pracujących, za co szacunek, to ściek. Piękna polszczyzna, piękna i bogata sprowadzona została do karykatury. Karykatury, którą, wydawało mnie się, posługują się jedynie jacyś robotnicy na budowie. A komunikowały się kobiety. Nic nie nadaje się do cytowania. Nic. Mój „Słownik wulgaryzmów polskich” – książka, że dodam, byłby zarumieniony z tego oto zdumienia, że pewnych fraz, wielu, zwyczajne nie zna. Wstyd pojawił się w tej samej chwili. Wstydem bowiem jest, że ktoś, kto mówi o sobie Polka, mówi w taki sposób i to głośno. A zniechęcenie pojawiło się już w Mieście, na dworcu. Panie się rozeszły, każda do swego domu i dzieci. A ja szłam i myślałam sobie, ot i paskudna dola polonisty. Co można zrobić, żeby ocalać język, ocalać od chwastów. I kolejny raz zdałam sobie sprawę, że nic. Widać takie czasy przyszły, że polszczyzna coraz bardziej jest sprowadzana do rynsztoka. Coś dla mnie straszliwego i niezrozumiałego. Zamiast poprawnych fraz jest bełkot – mieszanina rynsztokowego języka przeplatana wulgaryzmami. Coś okropnie strasznego. Muszę się zwyczajnie pogodzić, że żyję w bańce proksemicznej i jeśli nie chcę do reszty zwariować z tego oto oburzenia, to zwyczajnie się w niej z własnego wyboru zamykam. Nawet Książnica z jej wzmożeniem nie poradzi. Cóż…

Będę nadal jeździć do Berlina i nie tylko do Berlina, tak długo, jak tylko będę mogła, bo kto wie, co się wydarzy. Ale też wiem, że zrobię w przyszłości to, czego nigdy nie robiłam wcześniej. Założę sobie słuchawki. Wolę słuchać mechanicznej muzyki, czy angielskich słówek lub nawet gwary miejskiej poznańskiej, aniżeli pań, które ciężko pracują, co podkreślam, w Berlinie.

Ps. Bo zwyczajnie muszę oraz chcę. Dziś świat polskiej kobiecej, ale i nie tylko kobiecej literatury, feministycznych walk o prawa kobiet święci 120. rocznicę urodzin Ireny Krzywickiej. Autorka „Wyznań gorszycielki”, ale i mnóstwa artykułów o prawach kobiet, walczyła właśnie o kobiety. Przez lata związana z Boyem, Tadeuszem Żeleńskim, wybitnym tłumaczem z francuskiego, trochę przez przypadek lekarzem, była opluwana i odsądzana od czci i wiar. Cześć oraz wiarę miała w głębokim poważaniu. Ciężko doświadczona przez życie – choroba syna, strata Boya, nie zmieniły jej poglądów. Razem z Boyem walczyli o prawa kobiet. Dziś Irenę Krzywicką mało kto pamięta. Jaka szkoda. Wielka duchem i świadoma swoich, ale i nie tylko swoich praw, jest na marginesie zainteresowań. A wielka szkoda, bo jakby dziś żyła, to rzeczywistość byłaby inna. Myślę, że gdyby dane jej byłoby nagle zobaczyć, co dziś się dziej, byłaby zaskoczona obskurantyzmem, który zapanował właśnie w XXI wieku. Obskurantyzmem wobec kobiet.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x