Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Marii, Marzeny, Ryszarda , 26 kwietnia 2024

I znów kolejowy armagedon mnie dotknął

2019-07-29, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Już na początku weekendu zapowiadało się, że będzie źle. Miły nieznajomo-znajomy awizował, że pociągi stoją i ze stacyjki Gorzów nie da się nigdzie wyjechać. Pomyślałam sobie, może jednak mnie nie dotknie….

Zaplanowałam sobie, że pojadę w sobotę do Berlina. Zwyczajnie musiałam pooddychać innym powietrzem. Trochę niepokoiły mnie doniesienia miłego nieznajomo-znajomego, że kolej stoi. Ale tym razem pojechałam z przemiłą do Küstrin i stamtąd DB do stolicy z niedźwiadkiem. Armagedon krajowy nas nie dotknął. Wróciłyśmy, a ja w tyle głowy miałam, że w niedzielkę czeka mnie jazda znacznie bliżej, bo do Skwierzyny.

No i w niedzielę rano, ustrojona w świąteczne szatki ruszyłam na dworzec PKP Gorzów Główny. I tu zonk. Pociąg nie dojechał, nie wiadomo, kiedy wyjedzie komunikacja zastępcza. Ja w tych szatkach dość mało wygodnych…. No zonk i absolutny koniec świata. Nie dojadę na ważną uroczystość. No coś okropnego. Na stacji Gorzów Główny nikt i nic sensownego nie umiał powiedzieć. Sytuacja stawała się coraz gorsza. Mnie z wolna zaczął telepać szlag jaśnisty, biała furia, która nie ma nic wspólnego z afrykańskim upałem, na który absolutnie też nie jestem odporna. Cud się stał. Naprawdę. Miły pan zapytał, czy kto do Zielonej Góry nie chce jechać. Nikt nie chciał. Ja chciałam, ale do Skwierzyny. Miły pan pomyślał chwilkę, stwierdził, że ma na tyle czasu, żeby z S3 zjechać i jednak mnie zabrał. Dojechałam. Biała furia trochę została ostudzona. 

Ale trzeba było po południu wrócić. Patrzyłam z rozpaczą rosnącą na informacje kolejowe o pociągach na jednak krótkich odcinkach, bo takowe z Zielonej Góry do Gorzowa są. Spóźnienia sięgały 150 minut, 120 minut… Ciągle nie było wiadomo, czy się uda. Biała furia rosła. Oczywiście nie pojechałam do Gorzowa pociągiem. Szczęściem jechał autobus PKS. Dużo drożej, ale trzeba. Dotarłam na tyle późno, że już nic z żadnych zaplanowanych rzeczy nie udało mnie się zrobić. Biała furia osiągnęła poziom maksimum. 

Chciałabym powiedzieć, że już nigdy pociągami, że już nigdy z PKP, ale zwyczajnie nie mogę. Jestem skazana na publiczną komunikację. Będę nią podróżować, bo nie mam innego wyboru. Zresztą i tak uważam, że publiczna jest w dzisiejszych czasach jedyną uprawnioną. Przynajmniej tak powinno być. Dlatego też trzeba wszystko zrobić, wszyscy powinni to zrobić, żeby publiczna komunikacja była jak najlepsza. Ale jak patrzę na to, jak funkcjonuje, to ogarniają mnie wątpliwości albo żale. Wątpliwości polegają na tym, że służby cały czas nie radzą sobie z powierzoną im materią. A żale polegają na tym, że te same służby lekce sobie ważą nas, pasażerów, ale i wszystko dookoła z ekologią na dodatek. W dzisiejszych czasach, kiedy my sami się gotujemy od gorąca, kiedy na naszych oczach umiera znana nam planeta, trzeba robić wszystko, żeby łagodzić każde zadziałania zmierzające do podgrzania już i tak gotującej się Ziemi. Komunikacja publiczna mogłaby być tym ogniwem. Ale przecież się nie udaje, bo ciągle jakieś armagedony nas dotykają. Inna rzecz, że Urząd Marszałkowski ma nas chyba w tyle pióra, mam na myśli oczywiście przewozy regionalne. Jestem jak najdalsza od spiskowych teorii dziejów, ale jak się przyglądam temu, jak komunikacja publiczna, zwłaszcza kolejowa działa, to zaczynam się jednak tej teorii przychylać. Nikt nas zwyczajnie dobrze nie traktuje. Dziś wybieram się na koncert do Międzyrzecza. Oczywiście znów koleją. Dojadę? Wrócę? Przyjdzie mi te 50 km pieszo drałować? Zobaczymy. Oby nie.

A teraz z drugiego kątka. Otóż mija okrągła rocznica istnienia tramwajów, nomen omen komunikacji publicznej w Mieście. Na pikniku rocznicowym nie byłam, zresztą wcale się nie wybierałam. Co świętować? Co, kiedy nikt, absolutnie nikt nie wie, kiedy bimbki pojadą? Poświętuję sobie wówczas, kiedy bimbki ruszą. Kiedy? Tego nie wie nikt. Podejrzewam że i Pytia delficka nie umiałaby odpowiedzieć na to pytanie. Jak bimbki pojadą, to ja się wszystkimi dwoma liniami przejadę, a w domu szampana bezalkoholowego marki Richard Juhlin Rosé otworzę. Nawet sąsiadów poczęstuję. Tak zrobię.

Ps. Jeżdżę od lat do Berlina. Łażę po różnych muzeach, galeriach i takich tam miejscach. Generalnie wydawało mnie się, że wiem, co gdzie można oglądać. Właśnie, wydawało się… Otóż odkryłam, że w Nowym Muzeum na Wyspie można zobaczyć ni mniej, ni więcej, a złoto z Troi, złoto ze skarbu Heinricha Schliemanna. Pyszną biżuterię, którą każdy lubiący historię zna z obrazków, zwłaszcza ze zdjęć żony Schliemanna ustrojonej w te pyszne zabytki. Byłam w tym muzeum n razy. A jednak mnie to zaskoczyło. Na tyle, że odebrało mi głos. Ta kolekcja. Zapytam dziś dyrekcję muzeum, czy to złoto tam zawsze było i będzie. Jeśli tak, to bielmo mam na oczach…. Wstyd i sromota dla pilotki, która do Berlina z wycieczkami jeździ… No cóż…. Taki skarb kultury, taki skarb z taką legendą…. Znów tam za jakiś czas pojadę. Pójdę do Królowej Nefretete, a potem do Trojańskiego złota. Książki o nim napisano… To też wielka legenda, która podobnie jak Królowa Nefretete rozpala umysł i wyobraźnię….

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x