2019-10-12, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Ja się zwyczajnie ucieszyłam, choć po prawdzie przyznałabym jeszcze trzeciego. Nie było, a szkoda.
Już wszyscy wiedzą, kto Motyla dostał. Pani Marzena Wieczorek – jedna z najlepszych polskich aktorek, to wiedzą wszyscy, którzy się teatrem interesują. Ja się interesuję, więc mogę tak napisać. Jakbym zaczęła wyliczać role, za które winna dostać wszystkie orzechy świata oraz brylanty i szmaragdy –bo do nich mam szczególną predylekcję, to wyszedłby długi papirus. Mam w pamięci wiele, bardzo wiele. Zwyczajnie uwielbiam oglądać Marzenę – piszę tak, bo od lat jesteśmy po imieniu – na scenie. Ryszard Major, nieżyjący już dyrektor Osterwy gorzowskiego, mawiał o niej – Teatralne zwierzę. I miał absolutną rację. Bo scena i Marzena to jedno. Kiedy Marzena wchodzi na scenę, to dzieje się magia. I muszę w tym miejscu przypomnieć jej jedną rolę. Jedną z bardzo wielu. W dziwnym wydumku teatralnym, w którym pożeniono „Trzy siostry” Antoniego Czechowa oraz „Alchemika” Paulo Coelho, coś zupełnie okropnego, zagrała Wierszynina. Nigdy nie widziałam lepszej interpretacji tej roli, choć akurat „Trzy siostry” znam niemal na pamięć i widział n realizacji. Już tylko za tę rolę wszystko się należało. A takich było znacznie więcej.
Zresztą Osterwa ma szczęście. Od lat na gorzowskiej scenie pojawiają się wybitnie ciekawe postaci. Wiele koleżanek i kolegów aktorów co i rusz czymś potrafi zachwycić.
Co prawda, Marzena oczywiście sprokurowała mały skandalik, bo ze sceny powiedziała, że dostała tego Motyla ponieważ już nie było nikogo, kto by miał go dostać. Z zapewnieniami, że tak nie jest pospieszył sam włodarz miasta.
Drugim umotylowanym jest pan Stanisław Sinkowski, szef archeologów gorzowskiego Muzeum Lubuskiego. Był zaskoczony i autentycznie szczęśliwy. Ja serdecznie gratulowałam, bo uważam, że się należało. Dlaczego? Z prostej przyczyny. Archeologia to nauka, ale i niebywała cząstka kultury. Tej kultury, która buduje – stawia pytania, stara się na nie odpowiedzieć, coś wnosi, coś bardzo ważnego do pejzażu kulturowego, do wiedzy, do namysłu, do wątpliwości. A tylko taka kultura, tylko takie działania mają sens.
Ktoś powie – kultura to śpiewające i deklamujące dzieci. To przyszłość jest i takie tam różne dyrdymały. Fakt. Ale te śpiewające i deklamujące dzieci za chwilę staną się nastolatkami i już ani śpiewać, ani deklamować nie będą, bo nie chcą. A taki archeolog będzie dalej dłubał w ziemi, te paciorki wydłubywał, kości wyjmował, mył to, oglądał, ustawiał w kontekście szerszym. Ten kontekst to kultura właśnie.
Mało tego, ten archeolog musi znosić wydziwiania, że ta dłubanina w ziemi to bez sensu, bo drogi budować trzeba już, a tu archeo wstrzymuje. I bardzo dobrze, bo jakby archeo się nie uparło, to byśmy wielu rzeczy z naszej przeszłości nie wiedzieli, ani nie znali. I archeo znosi owo wydziwianie.
Wiele razy łaziłam za archeo, nie tylko za umotylowanym, ale i za innymi. Jakoś tak mam, że lubię, oczywiście pod warunkiem, że skorupy wynajdują, a nie kości. Archeo tolerowało i toleruje moje łażenie i co więcej, nawet odpowiada na durne pytania – a skąd wiecie? Archeo wówczas z pobłażaniem patrzy na głupkowatą Ochwat i cierpliwie tłumaczy… A po jakimś czasie zabawa zaczyna się na nowo – nowe odkrycie – nowe wykopaliska i znów durne pytanie. Archeo oczy wnosi do nieba i znów cierpliwie tłumaczy. No bo co ma zrobić, kiedy głupkowata Ochwat znów pyta o rzeczy dla nich oczywiste…. Wielkie dzięki archeo za zrozumienie.
Tak naprawdę to był wieczór muzealników. Bo i Agnieszka Dębska i Lech Dominik też uhonorowani zostali, tyle, że innymi odznaczeniami. Nawet odznaka dla Lidii Świątkowskiej jest w pewien sposób dostrzeżeniem Muzeum. Bo przecież Konkurs Pisankowy przez nią prowadzony odbywa się w Muzeum właśnie.
Co by tam nie mówić, pani dyrektor muzeum, dr Ewa Pawlak potrafi zadbać i zawalczyć o swoich ludzi.
I jeszcze słówko o Motylu, którego tym razem, moim zdaniem, zabrakło. Zabrakło tym razem trzeciego Motyla, dla Gorzowskiego Towarzystwa Fotograficznego. 65 lat nieprzerwanego działania, z olbrzymimi osiągnięciami, z tradycją, z pietyzmem do materii, to powinno się zdarzyć. Szkoda, że zabrakło. Może za jakiś czas… Tego GTF życzę i mocno trzymam kciuki. Oby.
A po gali był koncert w FG. I to jaki. Trzy tańce Henryka Mikołaja Góreckiego, koncert na klarnet i orkiestrę Krzysztofa Pendereckiego i Missa pro pace Wojciecha Kilara. Nie bardzo mogę pisać o tym wydarzeniu, bo tam pracuję, więc ktoś może powiedzieć – Ochwat prywatę uprawia, chwali swoje miejsce pracy. Fakt. Tam pracuję. Ale zanim zaczęłam tam pracować, to latałam na wszystko, wszystkie koncerty klasyczne i nie tylko, podobnie zresztą, jak na inne koncerty w mieście, ale i poza miastem.
I skwituję króciutko. Kto lubi polskich kompozytorów współczesnych, a się nie wybrał w piątek do FG, niech zwyczajnie żałuje. Niech żałuje. Ja oczywiście u Góreckiego i Kilara usłyszałam to, co zwykle słyszę. Prym i sekund był. Nawet we mszy. Poza tym wiele innych rzeczy usłyszałam. Moje serce – fanki klasyki, w tym tej nowej, ale i fanki ludowizny z akcentem na prym i sekund było szczęśliwe. Bardzo szczęśliwe.
Oj, co to był za wieczór….
Jakoś ten czas tak zaiwania, że znów kolejne święta, czyli wolny czas, znów można się gdzieś wybrać, co ja oczywiście uczynię.