Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Jarosława, Marka, Wiki , 25 kwietnia 2024

Samoloty się na niebie pojawiły, jak nic normalność wraca

2020-06-02, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Jakieś lata świetlne od dziś, jakieś trzy miesiące temu, nikogo widok samolotu na niebie zupełnie by nie wzruszył, ani nie wytrącił z rutyny zajęć. Ale zaraza sprawiła, że inaczej się patrzy na wszystko, w tym także na niebo.

Połowa marca. Jak grom z jasnego nieba spada na nas wszystkich informacja – koronawirus – zaraza okrutna jak czarna śmierć w średniowieczu. Wszystko zatrzymane, siedzimy w domach. Minęło trochę czasu. Zaczęliśmy z domów wychodzić. Ukradkiem, w tajemnicy, ale jednak. Jestem przekonana bardzo mocno, że za jakiś czas się okaże, że to zatrzymanie było nad wyraz. Pies drapał. W każdym razie, wszystko stanęło. Nawet samoloty przestały latać.

Potem przyszło poluzowanie. A ostatnio nawet samoloty zaczęły latać. Gapiłam się ostatnio na niebo. Jeden leciał na wschód – myślałam sobie, pewno do Warszawy, choć jak na wschód, to może dalej, do Lwowa, do Kijowa, albo, oj, do Japonii. Bo jak się taki skrzydlaty rozpędzi, wejdzie tak wysoko, że może wykorzystać krzywiznę Ziemi i grawitację planetarną, to kto wie, może do Kinki dolecieć. Drugi leciał na zachód. Pomyślałam sobie – do Berlina leci, albo jeszcze dalej, do Porto…. Oj, jakby się chciało być na pokładzie. Obojętnie którego, ale na pokładzie. Pomarzyć dobra rzecz.

Ale skoro samoloty na niebie są, to znaczy, że jakoś się zbliżamy do normalności. Zbliżamy się coraz bardziej. Znów będzie można gdzieś tam sobie ryznąć. Inna rzecz, czy i na ile oraz na jak długi lot mnie będzie stać, ale skoro latają, to może w końcu jest na tyle dobrze, że znów można. Bo przecież to cholerstwo, ten wirus przenosi się z nami. To ludzie sobie go przekazują. Samoloty latają, co prawda tylko dwa widziałam, ale w końcu znów coś po niebie lata.

I parafrazując Kazimierza Pawlaka z mej ukochanej trylogii Sławomira Chęcińskiego – a czemu on po moim niebie lata oraz – oni tam strajkują, a ja tu sobie będę fruwał i fruwał, powiem tak, a niech sobie lata oraz będę fruwać, jak onegdaj nad Batumi w Gruzji, kiedy burza stulecia sprawiła, że sobie dwie godziny wraz z innymi pasażerami fruwałam nad lotniskiem, bo nie było drogi podejścia. Samoloty są najlepszym znakiem, że jednak coraz bliżej nam do tej rzeczywistości, która nam jest znana, oswojona i lubiana. Przynajmniej dla mnie. Myślę, że do chwili, kiedy z aparatem fotopstrycznym będę siedziała na jakiejś łące i śledziła n samolotów trochę to potrwa, ale jedna jaskółka, dwie jaskółki, dwa samoloty jednego dnia i jednej godziny to jednak dobry prognostyk.

Podobnie zresztą jak informacje z Magistratu Miasta nad Trzema Rzekami. Otóż po ponad dwóch miesiącach zastoju, zamknięcia, odizolowania, czorty wszelakie znają więcej określeń barokowych na to, co nam się wydarzyło, znów jest dobry promyk. Bardzo dobry promyk. Ruszają przetargi na działki miejskie, ale i na lokale miejskie. Po czasie maksymalnego zamknięcia, po czasie zamrożenia, po ponad dwóch miesiącach siedzenia w domach, magistrat zaczyna żyć. Odmraża kolejne etapy działalności. Przyjmuje interesantów, ogłasza w końcu przetargi. Wracamy do życia nie tylko w kwestii myślenia o podróżach, po to te samoloty, ale i w podstawowych. Bo miejsce do mieszkania, bo może jakiś dom, bo może mieszkanie.

Czas zarazy i czas zaraz po niej jest czasem ambiwalentnym. Trudno inwestować, trudno wiele bardziej nie inwestować. Ale z drugiej strony – jeśli nie teraz, to kiedy. Miasto odmraża przetargi. Mogę się z Miastem spierać na wiele rzeczy. Mogę i dodam, nad wyraz lubię. Bo czasami ze zdumieniem patrzę, jak urzędnicy zwyczajnie suspensu nie rozumieją. Czasami zwyczajnie dla wkurzenia magistrackich urzędników piszę coś, co ich denerwuje. Nie powiem, co ja wówczas myślę. A co, niech zabawa trwa.

Ale teraz uważam, że dobrze się dzieje, iż magistrat odmraża przetargi. I oby owo odmrażanie było tylko z korzyścią dla miasta, ale i dla potencjalnych nabywców. Jakoś korona oswoiliśmy, pora więc najlepsza, aby wracać do życia. I magistrat to robi. W tej kwestii tylko gratulować. Zobaczymy, jak owe przetargi pójdą. Mam nadzieję, że dla obu stron znakomicie. Czas najwyższy odmrażać …

I tylko malusi wtręt. Wczoraj świętowaliśmy wszyscy Dzień Dziecka. Wszyscy jesteśmy dziećmi. Dlatego też muszę, bo muszę wspomnieć, że dokładnie mija 56 lat od premiery u Osterwy. To była ni mniej, ni więcej a Ania z Zielonego Wzgórza. Reżyserował Bronisław Kassowski, rolę tytułową zagrała sama Agnieszka Byrska, scenografię zrobił wielki Michał Puklicz. Poszło 44 razy. Obejrzało przygody Marchewki 19,5 tys. widzów. To było dla dzieci i nie tylko dzieci. Mnie nie dane z przyczyn oczywistych zobaczyć. Właśnie się urodziłam Miałam trzy dni życia. Potem Osterwa zrobił jeszcze dwie adaptacje losów Ani Shirley, ciekawego rudzielca. Widziałam obie. Na tę pierwszą w moim życiu – z Teresą Lisowską jechałam milion razy z Miasteczka. Uciekałam do teatru. Na tę drugą z Joanną Gindą chodzę tak często, jak mogę. Tak właśnie Osterwa potrafi zrobić dzieciakom, ale i nie tylko im prezent z okazji 1 czerwca.

Kocham w swoim życiu kilka rzeczy – książki, muzykę, góry, Berlin, jazz, Japonię, historię, zieloną sałatę, szparagi, Japonię, opowieści o szogunach, Japonię, góry, jazz, muzykę klasyczną, Jana Sebastiana Bacha, Drezno,… Japonię. Teatr. Wybrać nie umiem…. Te wszystkie moje miłości i fisie dostarczają mi tego, co potrzebne jest w życiu. Smaku i siły. A Osterwa, jak i FG, jak i Muzeum, jak i Biblioteka, jak i GTF, jak i wiele innych powodują, że mam te fisie. Bez nich się nie uda. Nic się nie uda.

Ps. Dziś 46 lat kończy znakomity mój znajomy, o którym myślę przyjaciel. Robert Piotrowski, tak naprawdę pierwszy, który poruszył środowisko regionalistów, pierwszy, który jeszcze jako smarkaty uczeń liceum sprawił, że pojęcie Landsberg nabrało innego znaczenia. Owszem, przed nim byli inni. Bo byli. Ale to jego pasja, to jego zbieractwo landsberskich pamiątek, landsberskich opowieści stało się przyczynkiem do tego, że wielu z nas popatrzyło na Landsberg inaczej. To on jako zupełny szczaw mówił o tym, że nie jest wstydem, żadnym pamiętać o przeszłości, o landsberskich Żydach, o fabrykantach, o wielu ciekawych ludziach stąd.

Ja tak mam. Za nim tak mam. To za sprawą mojego pierwszego spotkania z Robertem – nieudanego jednak wówczas, mam tak, że zaczęłam się zastanawiać. To spotkanie sprawiło, że wytrącił mnie z łatwej myśli o byłych mieszkańcach, o sąsiadach, o Niemcach właśnie. Robertowi się chciało. Minęło wiele lat. Robert sprawił, że dziś jak tylko mogę, to jeżdżę do Berlina. Wcale o tym nie wie. Bo nigdy mu o tym nie powiedziałam.

46 urodziny obchodzi Robert Piotrowski, człowiek, któremu się chciało i mam nadzieję, że jeszcze będzie mu się chciało…. Wszystkiego naj na urodziny. Regionalista, tłumacz i nie tylko w sensie podstawowym, bo kulturowym…. Robert, mój przyjaciel, bez rozmów z nim, łaziłabym jak ten oto miś we mgle…. Sto i dwieście lat!

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x