2020-07-17, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Od jakiegoś czasu wiem, że nie lubię elektrycznych hulajnóg. Od wczoraj wiem, że bardzo ich nie lubię.
A było tak. Szłam sobie spokojnie, choć prawie padało. Kupiłam sobie właśnie zajmującą gazetę i tak sobie szłam i ja przeglądałam. Zawsze tak robię, robiłam tak, nawet jak miałam siedem lat i dostałam do ręki najnowszy numer periodyku dziecięcego „Miś”.
Szłam sobie, czytałam co nieco, mniej ślepym okiem popatrywałam na rzeczywistość przed sobą i nagle jak nie wlezę w coś, jak się nie zaplatam, jak nie rymnę na chodnik, niemal zadudniło. Drugi raz w ciągu tygodnia dotkliwie się potłukłam.
Popatrzyłam na przeszkodę, a to ni mniej, ni więcej, a to cholerstwo było, czyli elektryczna hulajnoga pozostawiona byle gdzie. Zezłościłam się nieco, bo co to ma być. W porządnym ponoć mieście takie zawalidrogi nie powinny czyhać na człowieka na chodniku, a jednak.
No tak, mamy zatem to, co ma pół Europy. Mamy hulajnogi uruchamiane kodem i zostawiane jak leci. A to na trawniku, a to na chodniku, a to jeszcze gdzie indziej. Czyli w jakiś tam sposób dogoniliśmy Europę. Mnie osobiście od kilku lat te porzucane byle gdzie hulajnogi wybitnie drażnią. Wiem, że nie tylko mnie, bo jakiś czas temu przeczytałam o protestach berlińczyków i prażan, którzy mają dość tych pojazdów zalegających wszędzie. U nas, niestety, porobiło się dokładnie to samo. I raczej nie ma sposobu, aby jakoś to uporządkować. Nie lubię hulajnóg bardzo, a od wczoraj jeszcze bardziej.
A teraz z drugiego kątka. Poszłam specjalnie, żeby zobaczyć, co tam panie Dziejku słychać z remontem kamienicy na rogu Dąbrowskiego i 30 Stycznia. No i powiem, że dobrze słychać, remont już tam hula. Więc się przyjrzałam lepiej okolicy. No i powiem tak, ładnie się tam zaczyna dziać. Naprawdę ten fyrtelik niewielki zaczyna przypominać Nowe Miasto w czasie jego świetności. Jeszcze tylko kilka kamienic, jeszcze trochę remontów i będzie co podziwiać oraz czego zazdrościć.
Ale zaraz po sąsiedzku, tuż za rzeczką niestety, obraz nędzy i rozpaczy, czyli najbardziej znana chyba kamienica – Łokietka 17. Nie dość, że nic się tam nie dzieje, to jeszcze jakieś zielsko, całkiem ładne, trzeba przyznać, zaczyna porastać elewację. Nie wiem, ile razy o tym budynku pisałam, nie pamiętam, ile razy cytowałam urzędników, którzy na wszystkie świętości się zaklinali, że lada momencik, lada chwileczka, a zacznie się tam remont. Bo już właściciel – który, to chyba się nawet i urzędnicy pogubili, zadeklarował, że zaczyna remont. I co wychodziło? Ano to, co zawsze. Mnie serce boli… Ale widać musi się zawalić, żeby ktoś w końcu coś konkretnego zrobił. A przecież to taki piękny skrawek miasta.
Ps. Dziś dokładnie mija 90 lat od chwili, kiedy to firma W. Senckpiehla wygrała przetarg na rozbiórkę fragmentu muru obronnego przy ul. Hawelańskiej; ostatnia rozbiórka średniowiecznych umocnień. Szczęściem, kawałeczek się został i jest co tym nielicznym turystom pokazywać…. Tym co to jednak co jakiś czas zaglądają.
Jakoś ten czas tak zaiwania, że znów kolejne święta, czyli wolny czas, znów można się gdzieś wybrać, co ja oczywiście uczynię.