2020-08-03, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Otworzyłam po dość długim czasie Internet, a tu taka siurpryza. Ktoś zaczął zamalowywać podłe znaki i napisy na ulicy Dworcowej.
Dość długi czas w Internecie to dwa lub trzy dni. No i właśnie po takim czasie popatrzyłam sobie w Net. Pierwszą rzeczą, którą zauważyłam, była informacja, że ktoś w końcu wziął sprawy w swoje ręce i dawaj zamalowywać plugastwa na Dworcowej. Mało tego, okoliczni właściciele wspomogli tych, którzy porządkowali, bo dali coś do picia. No i jeszcze ekipa dosadziła lawendę przy drzewach obok.
Siedziałam dłuższą chwilkę i serce moje się radowało. Ja tylko podlewam drzewa w mojej okolicy wodą, która jest z płukania warzyw czy jakoś inaczej użyta, ale bez detergentów. A tu taka niespodzianka. Potem wracałam do Miasta i pomyślałam, popatrzę, jak to wygląda.
Szłam wolno i jest, bingo. Znalazłam to miejsce, znalazłam lawendę. Rzeczywiście malusia zmiana jakościowa jest. Ale i tak to jest wielka zmiana, bo to tylko obywatelska akcja. Tylko chwalić i tylko mieć nadzieję, że więcej takich będzie. Więcej ludzi uzna, że dość tego, co obok i też weźmie pędzel do ręki, albo w końcu wyostrzy swoje spojrzenie na rzeczywistość tuż obok i pogoni kogoś, kto będzie się zabierał do paciania po ścianach.
A skoro przy Dworcowej jestem, to może słówko i o niej. Może i dobrze, że jednak turyści do Miasta nie przybywają pociągami. W istocie bowiem można się przestraszyć. Brudna, zapomniana ulica, ze szczerbą po kamienicy ulica tylko odstrasza. Przestrasza. Po chwili, bo kiedy się z Dworca Centralnego w Mieście wychodzi, to stoją uprzejmi taksówkarze – forma męska nie na wyrost, bo zwykle to panowie taksówkarze tam stoją. Zawsze pada uprzejme pytanie – taksóweczka dla pani. Ja zawsze uprzejmie dziękuję, bo jechać dryndą z poznańska mówiąc do mnie, to jednak nad wyraz przesady i rewerencji, no chyba że wracam z targów turystycznych i targam ze sobą kilogramy map i innych cudowności.
Wchodzę w ulicę i strach. Szczerbata, brudna, pełno jakichś dziwnych ludzi. Kamienice brudne i zaniedbane. Straszą czarne okna. Można film wojenny kręcić. I wcale to nie jest wyrzut w kierunku miasta, bo przecież obecne władze nijak się mają do zaniedbań, które można liczyć na lata. Nie da się wszystkiego na raz posprzątać i zmienić. Tak to już jest, że są takie właśnie paskudne zakątki, które trwają w bylejakości. Zresztą jakby popatrzeć na otoczenia dworców (niektórych, bo nie wszystkich) w innych miastach, w tym w moim ulubionym Berlinie, to też bywa straszno. Ludzie się przyzwyczaili i nie czują potrzeby zmiany.
Dlatego tym większe słowa uznania tym, którzy powiedzieli dość. Zobaczymy, jak to się rozwinie. Ja tam za ekipę mocno trzymam kciuki. Może w generalności straszno nie przestanie być, ale w jakimś małym kawałku na pewno. A jak już w małym kawałku, to i w następnych to się zmieni. Zadziała efekt kuli śniegowej. Zawsze tak jest.
I dalej przy Dworcowej pozostaję. Bo jak się z niej wychodzi, to od razu, natychmiast widać nowe rondo, nowe drogi i chodniki oraz całą masę czegoś, czego nie umiem nazwać. No i już widać też nowy cokół pod pomnik Mickiewicza, który tam sobie w kątku czeka, aby go w końcu znów ustawić na wysokościach, tak, aby jego dłuższej jednej ręki widać za bardzo nie było i aby nikt za bardzo nie gapił się na jego marsową minę.
A tak swoją drogą, ciekawi mnie bardzo, czy magistrat pomyślał o ponownym odsłonięciu pierwszego polskiego pomnika w mieście po nowej lokalizacji? Czy tylko postawi Mickiewicza na nowym miejscu i tyle będzie?
Och, jak ja bym chciała małej miejskiej fiesty. Uroczystego odsłaniania, przecinania wstąg, składania kwiatów i laudacji na cześć nie ludzi, którzy ten pomnik ufundowali, czyli wszystkich gorzowian tamtych czasów, ale samego poety. Och jak ja bym chciała. Byłoby nadęcie, patriotycznie i generalnie śmiesznie. Zawsze bowiem tak jest. Ja bym sobie przygotowała mały koreferacik – mam go zresztą gotowego, właśnie o poecie, którego nie cenię, ale i o człowieku, którego jeszcze mniej cenię. Oczywiście, nikt by nie pozwolił go wygłosić na miejskiej fieście. To ja bym go rozdała na kartkach wydrukowanych na własnej drukarce. Przeżyję wydatek na papier, tusz i energię. Byłoby jeszcze bardziej zabawnie.
Ale nie będzie, bo i fiesty nie będzie, ani nikt się nad znaczeniem akurat tego pomnika w mieście nie będzie zastanawiał. Kilka już lat nie żyje Anna Makowska-Cieleń, z którą się chyba trochę przyjaźniłam, i którą jednym tekstem potrafiłam wyprowadzić z równowagi…. Szło to zawsze tak – Hanka, a wiesz, ale ten Mickiewicz w Mieście, to jednak przesada. No i zawsze wywoływałam święte oburzenie i święty gniew boży, bo przecież wszyscy poloniści w tym kraju winni kochać i czcić Poetę. Kazania zawsze słuchałam z pozorną uwagą, a potem zawsze dodawałam – Ale zważ…. Fajne to były dysputy.
Co miasto zrobi z tym pomnikiem, nie wiem. Zobaczymy.
Ps. Dziś mijają dokładnie trzy lata, od chwili, kiedy przy ogrodzeniu Jazz Clubu Pod Filarami na rogu Dąbrowskiego i Jagiełły, znaczy na winklu, odsłonięty został pomnik poety Kazimierza Furmana (1949-2009), wykonany przez Andrzeja Moskaluka. Pamiętam ten dzień. Pamiętam bardzo dobrze. Mego przyjaciela mi cały czas brak.
Choć generalnie na to miasto należy jedynie narzekać, to są jednak jasne punkty. Do takich zaliczam komunikację miejską.