Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Longiny, Toli, Zygmunta , 2 maja 2024

Coś z tymi Dniami Gorzowa chyba nie tak…

2016-06-18, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Ludzieńki jakoś się nie kwapią do uczestnictwa w Dniach Gorzowa. Tak to jasno wynika z sondy lokalnego radia.

Sonda, jaką lokalne radio urządziło na temat uczestnictwa w Dniach Gorzowa, pokazuje, że ludzieńki się raczej nie wybiorą, bo wolą wybrać się gdzieś poza miasto. No cóż. Podkreślam, że zawsze z pewną taką nieśmiałością podchodzę do sond wszelakich, ale w każdej jest jakieś tam ziarenko prawdy. Może w tym przypadku tak się ułożyło, że zagłosowali ludzie, którzy wyjeżdżają na urlop i ich zwyczajnie nie będzie. Ale może wypowiedzieli się ludzie, którym nie odpowiada formuła od Sasa do Lasa.

Mam na myśli fakt, że nie wystarczy ustawić n kramów, pokazać na scenie n różnych zespołów i mieć nadzieję, że się uda. Jak pokazuje praktyka, takie imprezy tracą na publiczności, bo nie ma w nich nic oryginalnego, odróżniającego od innych tego typu wydarzeń w okolicy bliższej i dalszej. Ich zatrzęsienie, nazywane zresztą tak samo, czyli Dni… i tu można sobie wstawić obojętnie jaką inną nazwę, sprawiły, że spowszedniały. Trzeba szukać klucza, ciekawego klucza do tego, aby ludzieńki zechciały przyjść i, co więcej, przyjechać z nieodległej, a może i odległej okolicy. I na pewno nie będą to takie modne ostatnio „historyczne” rekonstrukcje. Bo ani one rekonstrukcjami wydarzeń prawdziwych nie są, ani dobrą zabawą, przynajmniej dla mnie. Mnie to raczej zniesmacza… A jak powtórzę jako ta zacięta płyta, zniesmaczona ani zażenowana czuć się nie lubię.

Miasto na siedmiu wzgórzach dziewięć lat temu samo sobie ustawiło bardzo wysoką poprzeczkę, jeśli chodzi o organizację miejskiego święta. Bo wtedy to miejskie święto było rzeczywiście miejskie. Pomijam wszystkie dodatkowe i niezmiernie ważne rzeczy, które się wówczas wydarzyły. Ale był korowód historyczny, na który przyszła masa ludzi. Niektórzy po raz pierwszy zobaczyli, w jak ciekawym mieście żyją. Ciekawym przez wydarzenia z historii, które gorzowskie dzieci i nastolatki oraz dorośli w szalenie intrygujący sposób przybliżyli. Ja w każdym razie nie zapomnę nigdy prezentacji kilku szkół. Było jeszcze sporo innych imprez w kulminacji miejskiego święta. Ludzie przyszli, choć kramów z kiełbaskami z grilla i kapelek różnych nie było tak wiele. Bo w istocie najważniejsze było miasto, jego historia, jego znacznie dla dziś i teraz. Oraz deklaracja samych uczestników, którzy przez udział powiedzieli jasno i wyraźnie – moje miasto świętuje, ja jestem stąd i dlatego też tu i teraz jestem.

Po co więc zostawać w mieście, kiedy nie ma nic oryginalnego, tylko ów rzeczony przysłowiowy grill?

Za rok 760. urodziny miasta. Już właściwie powinno być mniej lub bardziej wiadomym, co się będzie działo, bo to taka trochę nie wprost, ale jednak okrągła rocznica. Mam nadzieję, że jednak ktoś już o tej rocznicy myśli i znów będzie się działo dużo, ale wokół miasta, dla miasta i jego mieszkańców. I nie będzie tylko zwykłej miejskiej fiesty z grillem i kapelkami. Ale to tylko nadzieja. Dodam jedynie, że tej poprzeczki z 750-lecia jak do tej pory nie udało się podnieść miastu nawet na milimetr wyżej. Zwyczajnie się nie udało. No cóż…

A teraz z innego kątka będzie. No i cóż, nie poradziliśmy sobie z nawałnicą. Miasto popłynęło 15 czerwca. Ubaw po czubki głów miały tego czasu dzieci na Borowskiego, gdzie się radośnie taplały w zimnym deszczu, co widać na różnych filmikach w sieci. I wcale im to nie przeszkadzało, że zimny to deszcz. Najważniejsze było, że woda po kolana po ulicy płynie. Nie sprawdziła się ulica Jagiełły, świeżo po remoncie. No się nie sprawdziła. Znak najprostszy – nie ma drożnej kanalizacji burzowej, albo i więcej, nie ma wcale kanalizacji burzowej. No cóż. Był armagedon, lepsi od nas nie dają rady – vide Poznań, vide Wrocław. Ale wczoraj armagedonu nie było i też była tragedia. Czyli co? Troszkę większy deszcz aniżeli jakieś takie smarkate opady wody z nieba, to będzie klęska? Znaczy nawet marny deszczyk będzie dopustem Bożym? Dla mnie oznacza to tylko jedno. Zalane chodniki, że po nich przejść się nie da. Zalane torowisko bimbkowe, że trzeba daleko iść, aby w miarę suchą nogą obutą w nubukowy, znaczy mocno higroskopijny, trzewik przejść? W sandałach chodzę nader rzadko, więc to nie kwestia. Może więc trzeba się bardziej i na tej kwestii skupić, aniżeli wydawać majątek na Dni Gorzowa, w których trochę dużo ludzieńków udziału zwyczajnie brać nie chce, bo nie wiadomo komu one są dedykowane…, że przypomnę. Do zamyślenia skłaniam. Dodam tylko, że ja deszcz, chmury i szarość uwielbiam najbardziej na świecie… Taka dziwna przypadłość mózgowa.

No i kolejnego kątka, wielce intersującego, choć sąsiedzkiego. Otóż rusza w Twierdzy margrabiego Jana z Kostrzyna kolejny sezon archeologiczny. Informuje o tym dyrekcja Muzeum Twierdzy. To interesujące, bo tam co i rusz coś ciekawego wykopują. Oczywiście w sensie archeologicznym. Jednak najwięcej to różnego drugowojennego złomu. I myślę, że na wieść o tym, o sezonie na uczone wykopki, bo za takie mam archeologiczne grzebactwo w ziemi, to saperzy z Krosna Lubuskiego już czują ból głowy i kieszeni. Bo jak archeologiczne wykopki ruszą, to będą musieli bardzo często w te dyrdy na sygnale gnać do miasta margrabiego Jana. Już w zeszłym roku dyrektor muzeum żartował, że lada chwilka a miastu trzech rzek, że przypomnę Warty, Odry i Postomii, przyjdzie uruchomić stałą wysuniętą zamiejscową placówkę saperską, bo cały czas jakieś podejrzane żelastwo z ziemi archeologowie wydziabują i po co gnać na sygnale, jak może być taki dyżurny na miejscu., co oceni – śmiercionośne to czy też obojętne. Był to tylko żart, ale chyba i oczywista konieczność przyjdzie. Bo miasto, które przeżyło zmasowaną bitwę o nie na przestrzeni lutego i marca 1945 roku, właściwie na takim mocno podejrzanym żelastwie siedzi.

A skoro o mieście tym piszę, to dodam, że Muzeum Twierdzy zaprasza na piątkowe (24 czerwca) obchody imienin margrabiego Jana. Start o 18.00 w Bramie Berlińskiej od spaceru. A po spacerze same specjały. Spotkanie towarzyskie przy, no bo jakżesz by było inaczej, przy grillu i muzyce. Ale fakt, co to by były za imieniny margrabiego bez uczty. Wszak nie uchodzi. Sam margrabia tam na Niebieskich Łąkach patrzący na swoje miasto ukochane, byłby zniesmaczony i to wielce, że uczty niet. Tak więc, jeśli kto pomysła nie ma piątek – idąc za moim przyjacielem śp. Kazimierzem Furmanem – ten jak w dym do miasta margrabiego może się wybrać. Nudno nie będzie. Dojazd i powrót prosty. Albo szynobusem, albo własnym autkiem. 

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x