Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Sergiusza, Teofila, Zyty , 27 kwietnia 2024

Trzymam kciuki za bibliotekę

2016-02-26, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Jest szansa na nagrodę za najbardziej zadbany zabytek. Jest nominacja do nagrody ministra. Mam nadzieję, że za jakiś czas będziemy świętować. Oj dobrze by było.

Willa Hansa Lehmanna, czyli budynek przy ul. Sikorskiego 107, przez lata była główną siedzibą Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w mieście na siedmiu wzgórzach. Główna – polegało to na tym, że w ślicznej willi, acz maleńkiej, bo domem prywatnym do II wojny była, mieściła się dyrekcja książnicy, wypożyczalnia główna, region i jego czytelnia, zbiory specjalne oraz cała duża część tego, czego zwykle nie widać. Czyli biblioteczny aparat odpowiedzialny za pozyskiwanie książek, ich opracowywanie, co wcale nieproste jest, oraz za ich dystrybucję po całym mieście. No spora machina.

Aż przyszedł nowy dyrektor. I powiedział, dość tej ciasnoty, rozbudowujemy. Wiele osób kręciło wówczas kółka na czołach, bo niby jak rozbudowujemy? Co rozbudowujemy? Starą, ale stale piękną fabrykancką willę? Przecież się nie da. Budynek nie jest z gumy, rozciągnąć zwyczajnie się nie da. Ale dyrektor miał wizję i wiedział, jak to zrobić. No i umiał wykorzystać swoją wizję. Zaczarował, przekonał, jakkolwiek, władze ówczesnego województwa, ale i miejskie także. Powstał program rozbudowy. Dyrektor umiał znaleźć pieniądze, rozbudowa ruszyła. I okazało się, że powstał nowoczesny gmach, na miarę wyzwań XXI wieku, nowa jakość w mieścince naszej i rzeczywiście była to rozbudowa. Bo dyrektor tak wymyślił ów plan rozbudowy, że starą i śliczną willę spiął łącznikiem z nowym gmachem. Zachował ciągłość. Owszem, nie on sam, ale architekt, który plan sporządził. Motorem był jednak dyrektor.

Książnica przeprowadziła się na nowe kąty. Stara willa pozostała sama. Włączona w nowe, ale jednak sama i bez mieszkańców. Herman Lehmann płakał w niebie.

A dyrektor dalej myślał, jak tę willę jednak ożywić. Bo słyszał ten szloch Hermana. Trochę czasu minęło. I znów powstał program – remontu budynku willi właśnie.

I znów niektórzy kręcili kółka na głowie, że się nie uda. Błąd w założeniu. Dyrektor znów dopiął swego. Willę wyremontowano. Powstała śliczna galeria na dawnym strychu. Powstała okazała pracownia działu zbiorów specjalnych. Powstała też restauracja, ale to byt odrębny. Udało się znów.

A teraz willa, pieczołowicie odremontowana i znów przywrócona życiu, jest nominowana do nagrody za najlepiej zadbany zabytek w konkursie ministra kultury. I już nikt w mieście raczej kółek na czole nie kręci, że dyrekcja coś tam zrobiła, czy miała pomysła (idąc z moim przyjacielem Kazimierzem Furmanem).

Ta dyrekcja, ten dyrektor to Edward Jaworski. To Edwardowi Jaworskiemu się chciało. Walczyć, prosić, chodzić, szukać rozwiązań, pokonywać przeciwności. Udało się mocarnie. A jak jeszcze willa dostanie nagrodę od ministra, to będzie ostateczne ukoronowanie pomysła. Pomysła na to, jak w mieścince ma funkcjonować książnica, w nowym-starym zapleczu. Niektórzy gadali i gadają, że gmach, ten nowy, za duży jest. Na co, ja się pytam? Na książki, na ludzi, którzy tam bywają, na wydawnictwa, które z pietyzmem wielkim są wydawane, na spotkania marchijskie, na spotkania inne? Na co? Na dyskusje o literaturze, o historii regionu, na spotkania amerykańskie, na misję turystyczną, na kilka ważnych miejsc wystawowych, na lekcje biblioteczne, na co, że zapytam kolejny raz. Jest w sam raz, a za chwilkę niewielką może się okazać za mały. Bo takie jest prawo nauki, kultury, literatury, że dużo i bardzo dużo jej jest. A książnica, jak i archiwum ma święty i niezbywalny obowiązek gromadzić dowody ludzkiej aktywności w dziedzinie twórczości. I nie jest ważne, czy to dobra literatura, czy też literacki kicz. Trzeba gromadzić, bo może za czas jakiś ktoś postanowi coś zbadać. Nawet ten literacki kicz. I ma to tu, w tym gmachu, albo w innym, archiwalnym, ale jest.

Dlatego Edwardowi Jaworskiemu z całą jego załogą, bo znakomita jest, życzę nagrody ministra za najlepiej zadbany zabytek. Trzymam kciuki. I myślę, że tam w niebie, Herman Lehmann też, bo zobaczył, że jego dom ukochany znów stał się perełką taką, jaką był na tym wówczas nieco odległym od centrum przedmieściu. Czekamy zatem na werdykt. Czeka Edward Jaworski, czekają bibliotekarze, czekam ja i oczywiście Herman Lehmann. Czekamy wszyscy.

A teraz z innego kątka, też kulturalnego. Od dwóch dni bawi w mieście maestro Jerzy Maksymiuk. Udało się w końcu. Przyjechał i jest. I dziś ten rozczochrany dyrygent, jak o nim piszą, poprowadzi orkiestrę FG. Będzie jego kompozycja, ale i przepiękna symfonia Jane Sibeliusa nr 2, jak i Linzka symfonia Wolfganga Amadeusza Mozarta, czyli Symfonia C-dur KV 425. To zaszczyt dla mieścinki naszej, że taka gwiazda muzyki klasycznej, taki wielki dyrygent w końcu do nas zawitał. Wcześniej gościliśmy równie wielkie gwiazdy. Bo zadyrygował Krzysztof Penderecki, bo był maestro Kazimierz Kord, bo byli… No i lista jest długa. Krótki czas, krótka historia tej instytucji, a osiągnięcia takie, o jakich mogą zwyczajnie pomarzyć inne placówki muzyczne w kraju. I każdy, powtórzę KAŻDY z obecnych chwalił pod niebiosa i miejsce, i orkiestrę, i władze, które sprawiły, że tak fantastyczna orkiestra tu jest. Takoż i maestro Maksymiuk, znany z tego, że mówi bez ogródek, co myśli. A skoro chwali, to chyba coś jednak na rzeczy jest. To jak z Nigelem Kennedy. Charyzmatyczny skrzypek, jak mu się nie podoba, to po 20 minutach kończy koncert. W mieścince naszej za sprawą Prezesa Dziekańskiego dał taki koncert, że aż się kraj cały dziwował, że aż tyle – było coś około trzy godziny muzyki na scenie, o późniejszej imprezie nie piszę.

A teraz kolejna wielka gwiazda klasyki chwali i to po próbach zaledwie. Na koncert pod batutą, ale i przy fortepianie, ale i z anegdotą, bo Maksymiuk tak ma, że mówi, jadą fani z całego kraju. I ja ich rozumiem, bo mnie też maestro Jerzy Maksymiuk lata temu na pewnym koncercie zauroczył.

Koncert dziś o 19.00, są jeszcze bilety. A ta symfonia Sibeliusa, Boże mój. Nawet mój osobisty dżin wylazł z czarnego imbryka do herbaty i prosi, again. No i niech będzie raz jeszcze. Sluchamy

No i jedno słówko. Zanim zaczniemy zmieniać rzeczywistość, zanim zaczniemy likwidować FG (bo takie słuchy znów chodzą), to może jednak trzeźwym wzrokiem popatrzmy, ile dobra ona nam, mieścince przysparza. Bo przysparza.

Ps. Umarł Zdeniek Smetana, miał 90 lat, twórca „Żwirka i Muchomorka”, kultowej bajki, ciekawy czeski twórca. Wielu z mego pokolenia, którzy oglądali pokręcone przygody czeskich krasnali płacze, albo mówi, jaka szkoda. Pamięci Zdeńka to słówko piszę. Bo jak Hrabal, jak Havel, jak kilku innych, sprawił on, że Czechy, ale i Słowacja to kraje, gdzie mnie jest zwyczajnie dobrze. O Jaro Cimranie nie wspomnę, bo to klasyk. Bez Jara nie byłoby tak pięknie, właśnie tam, a u nas ciągle nie (to szczególne słowa pod adresem Dany Peskovej, Marmarci i kilku innych super osób, które były w Pradze i dawały odpór gadaniu memu o pewnym tramwaju. Panowie kierowcy też). Ale poważnie. Zdeniek Smetana był fantastycznym twórcą. Ojcem nie tylko Żwirka i Muchomorka. A jako, że jeżdżę do Pragi, to dlatego o tym piszę. Ludzi z mego pokolenia poproszę. Pomyślcie przez chwilkę. Wszak wszyscy czekali na Żwirka i Muchomorka. Też i na Krecika, ale to kto inny. I przy innej okazji o tym Kreciku napiszę.

Pamiętajmy Zdeńka Smetanę. 

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x