Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Sergiusza, Teofila, Zyty , 27 kwietnia 2024

Prezydent wrócił na swoje miejsce

2016-02-29, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Głowa Zenona Bauera znów jest na postumencie. Fundatorzy, jak zapowiedzieli, tak zrobili. Naprawili zniszczone przez złodziei popiersie. I znów można się cieszyć obecnością światłego obywatela w mieście.

Jakiś czas temu miasto obiegła przykra wiadomość, głowa Zenona Bauera zniknęła z postumentu. Okazało się, że rzeźbę zabrali sami fundatorzy, bo jakaś wraża ręka przygotowała rzeźbkę do kradzieży. Tłumaczył wówczas nam znany mecenas, fundator znaczy, że trzeba ją było zabrać, bo źle była zamocowana, a jakby jej nie zabrano, to pewnie ktoś by ją ukradł. Ale zapowiedział wówczas, że fundatorzy pomyślą o lepszym zamocowaniu rzeźbki i wróci ona na swoje miejsce tak szybko, jak się da.

No i słowa dotrzymał. Głowa wybitnego gorzowianina znów jest, tam gdzie była poprzednio. Piszę o nim prezydent miasta, bo w istocie w tamtych czasach spełniał taką rolę. Zrobił maksymalnie dużo dla tego miasta, miasta, które się wyludnia i które staje się coraz mniej przyjazne dla ludzi. W czasach Zenona Bauera miasto też było zapyziałe, ale on robił wszystko, aby z tego zapyzienia wyjść. No i w jakiś sposób mu się to udało. I za to ma ten niewielki pomniczek, niewielką główkę, bo taka była prośba rodziny. I to też wielkość jest. Bo nie rozmiar, nie przeskalowane pomniki, ale właśnie takie ślady są znakiem uznania najwyższego. Podkreślam, Zenon Bauer, Honorowy Obywatel Gorzowa. Wybitny urzędnik. I za to ma swój niewielki pomniczek. Zresztą już wpisany w szlak metalowych rzeźb znanych i nieznanych, ale bardzo ważnych obywateli tego miasta, o których można opowiadać i prawdę, ale i anegdotki. Szlak, który miasto nasze wyróżnia od innych, gdzie podobne rzeczy można zobaczyć. A jednak to tylko szlak nadwarciańskiego miasta stał się ciekawy.

Obok pofabrykanckich willi jest drugim czytelnym tropem, którym szczycić się możemy. To taka podpowiedź na przyszłą promocję…

Tyle z miasta. Bo poza nim dzieje się tak dużo, że nie nadążam z rejestrowaniem.

Umarł Karl Dedecius, wielki tłumacz, wielki orędownik polszczyzny, wielka postać. Smutno mnie się zrobiło, bo miałam nadzieję, że jednak uda się go spotkać, może nie w mieście nad trzema rzekami, ale jednak. No cóż, los zdecydował, że jednak nie. Kiedy informacja o Jego śmierci stała się znana, ktoś powiedział ważną rzecz – Już za samo tłumaczenie „Dziadów” Adama Mickiewicza na niemiecki powinien dostać Nobla. Bo przetłumaczyć szczelny i raczej niezrozumiały poemat romantyczny na inny język wydaje się rzeczą niemożliwą. Jemu się udało. A przecież Dedecius ma na swoim koncie tłumaczeń znacznie więcej. Szczelnej, polskiej literatury. Pochodził z niemieckiej rodziny. Polskiego, i to jak, nauczył się w kraju nad Wisłą. Rosyjskiego zresztą też. Po wojnie zamieszkał, po różnych perturbacjach we Frankfurcie nad Menem. Został wybitnym tłumaczem. I został wielkim orędownikiem Polski. Podobnie jak ten szlachetny Żyd Szymon Wiesenthal, ten łowca nazistów. Też był orędownikiem kraju naszego, co raczej trudno zrozumieć, bo zasada numerus clarus wykluczyła go z możliwości studiowania w Polsce, we Lwowie dokładnie. A jednak. Był orędownikiem.

Piszę o tym, bo ze śmiercią Dedeciusa wiąże się ważna rzecz. Straciliśmy orędownika. A następców raczej brak. Brak takich, którzy rozumieli, co się stało po II wojnie, dlaczego my tu żyjemy, a landsberczanie w rozproszeniu gdzieś w Niemczech z centrum w Herfordzie. On rozumiał i potrafił tłumaczyć. Teraz już i tego zabrakło.

Żal.

I jeszcze słówko muszę, bo mnie lokalni znajomi zaatakowali. Jak TVPPiS pokazała „Idę” Pawła Pawlikowskiego z durnymi, moim zdaniem, komentarzami, to zadzwonił telefon. Znajomi byli oburzeni. Ja wcale. Bo to się znakomicie wpisuje w to, co się w kraju dzieje. Odwracamy kota ogonem. Mamy genialne dzieło filmowe, nagrodzone Oscarem, nagrodą marzeń wszystkich twórców. Mamy film, który porusza serca i mózgi. Ale mamy też służby polityczne, które w imię chorej poprawności coś tam prostują. Efekt tego będzie za jakiś czas taki, że „Ida” wejdzie do historii kultury, a chore teksty znajdą się na śmietniku historii. I staną się przyczynkiem do badań nad lichą kondycją tych, którzy ośmielili się cenzurować dzieło. To tak, jakby nagle cenzurować malunki w Kaplicy Sykstyńskiej. Bo przecież nieprawomyślne są, co więcej, obrazoburcze i jakieś takie gołe?

Geniusz ma to do siebie, że nie zważa na nic. Robi swoje. Odczepmy się od „Idy”. Bądźmy dumni z tego, że to piękny film jest i tym się cieszmy. Bo naprawdę mało mamy rzeczy, z których dumni i ucieszeni w wymiarze większym niż kraj możemy być.

O KOD i naszej obecności tam w mieście Syrenki, a potem w mieście żurawia stoczniowego nie piszę, bo nie byłam, ale przylepiona do telepatrzydła oraz netu byłam. Mentalnie byłam tam, z tymi ludźmi. O wrednej fali hejtu pisać mnie się zwyczajnie nie chce.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x