Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Longiny, Toli, Zygmunta , 2 maja 2024

Nie zmusili się państwo radni do wysiłku

2016-02-15, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Trwa w necie mocno ożywiona dyskusja dotycząca likwidacji placówki wspierającej małe i maleńki z rodzin niewydolnych wychowawczo. To pierwszy taki silny głos dotyczący zmiany, jaką przeprowadził magistrat.

Chodzi o mocno dyskusyjną uchwałę likwidującą z końcem czerwca Placówkę Wsparcia Dziennego przeznaczoną dla dzieci od trzeciego do szóstego roku życia – jedyną taką w mieście. Powody decyzji są niejasne. No i właśnie na ten temat toczy się w necie na różnych forach dość cierpka i przykra dla magistratu dyskusja. Wniosek z nich jest jeden. Magistrat powinien się wycofać z tego pomysłu. Jest czasu dość oraz są instrumenty prawne, aby od tej decyzji odejść, bo przecież na razie żadna decyzja raz powzięta, nie może być wycofana.

I myślę sobie, że jeśli magistrat chce zachować twarz i markę urzędu bliżej ludzi, bliżej mieszkańców, powinien to zrobić. Bo jak mówią niektórzy radni, którzy ręki do likwidacji nie przyłożyli, miasto nie jest po to, aby zarabiać, ale po to, aby wspierać swoich mieszkańców, także i tych, a może przede wszystkim tych, którzy sobie nie radzą w wielu podstawowych sprawach.

Okazuje się, że część radnych nie wiedziała, o co chodzi, nie wiedziała, jak ta placówka wygląda, jak działa, bo nie mieli okazji jej poznać. A nie mieli okazji, bo nie dana im była szansa poznania. Zmiana bowiem dokonała się w ekspresowym tempie.

Kiedy już po feralnej, moim zdaniem, uchwale w placówce zawitało parę ważnych osób, to były zaskoczone poziomem i profesjonalizmem świadczonych tu usług na rzecz najmłodszych z naprawdę trudnych środowisk. Bo myślały, że znajdą jakąś norę, gdzie tylko liczy się interes pracowników, a dzieci to tylko taka łatka.

Dziwne jest też, że nie zmusili się państwo radni do wysiłku i nie skorzystali z obecności dwóch na trzy zatrudnione tam panie, które żarliwie broniły nie swoich miejsc pracy, ale interesu swoich podopiecznych. Małych, podkreślę, i często właśnie tu uczących się trudnej sztuki życia, często tu poznających po raz pierwszy smak warzyw, często tu po raz pierwszy doświadczających tego, że dzieciństwo może być kolorowe, ładne i ze smakiem tortu na urodziny. Dodam, tortu, którego wcale nie musiałby smakować, bo to już inicjatywa wychowawczyń rzeczywiście zatroskanych o los podopiecznych.

Myślę też, że pewien pan radny powinien z kwiatami przepraszać panią Danutę Prościak za wybitne chamstwo, jakie wobec tej doświadczonej i rzeczywiście oddanej dzieciom wychowawcy zademonstrował. Pominę miłosiernie nazwisko, ale wystarczy odsłuchać nagrania z posiedzenia Wysokiej Rady, jak z lubością się ona nazywa, aby jasnym się stało, o kogo chodzi. A tak przy okazji, w tej konkretnej sprawie, to wysoką ona się nie okazała, raczej niską.

Podkreślam, gdybym to tylko ja tak myślała, to nie byłoby powodu, aby o tym pisać, a przynajmniej nie tyle. Ale podobnego zdania jest znacznie więcej ludzi i to ludzi, których dzieci czy wnuki nigdy nie musiały korzystać z takiego wsparcia, jakim otoczone są małe i maleńkie tam bywające.

No i jeszcze jedna kwestia jest. Jeden z prominentnych radnych stwierdził, iż pani dyrektor GCPR wie, co robi i mówi, bo leży jej na sercu dobro dziecka. I dlatego on za zmianą głosuje. Jaka szkoda, że pan radny nie zadał sobie trudu, aby dokładniej zapytać panią dyrektor o jej wiedzę. Ile razy była w placówce? Ile razy się jej przyglądała? Jakie były realne podstawy takiej decyzji? Oraz kardynalne – co w zamian? Bo mnie nie przekonuje stwierdzenie, że na pewno znajdzie się jakaś organizacja pozarządowa, która zapewni opiekę i wsparcie na tym samym poziomie. Co więcej, wiem, że to szalenie trudne, bo opieka nad poobijanymi emocjonalnie i funkcjonalnie małymi i maleńkimi jest szalenie trudna.

Dlatego apeluję, zmieńcie państwo radni tę fatalną dla wszystkich decyzję. Stańcie się w końcu reprezentacją nas, mieszkańców, którzy zanim do czegoś rękę przyłożą, to poznają problem naprawdę dobrze. Bo to istotnie niedobry prognostyk jest, kiedy nie wie się czegoś o palącej sprawie, a się ją zwyczajnie likwiduje. Niedobry.

A teraz z innego kątka. O targach turystycznych tekst będzie za jakiś czas w zakładce Na szlaku tylko po to, abyście nabrali ochoty na wyjazd w przyszłym roku, albo jeszcze w tym w maju, na podobne, choć mniejsze w Szczecinie.

Teraz będzie słówko o opinii o naszym mieście wygłoszone przez organizację turystyczną z Frankfurtu nad Odrą (nie piszę miasta z czerwonym kogutem i śledziem na ratuszu, bo to za trudne, stąd złamanie konwencji), miasta partnerskiego naszej poczciwej mieścinki na siedmiu wzgórzach. Otóż, kiedy nalazłam się przy stoisku Brandenburgii, to spotkałam przemiłą panią. Ta, kiedy usłyszała, żem z mieścinki jest, peany prawdziwe zaczęła wygłaszać na temat biura promocji miasta naszego z poprzedniego czasu i realnej współpracy wówczas. Przemiłe słowa to były, bo pani rozpływała się w pochwałach, mówiła o modelowej współpracy, dającej realne wyniki. A chwaliła szczególnie pana Tomasza Chwalisza, dziś w Miejskim Centrum Kultury. Zwyczajnie wiele dobrych słów padło pod adresem mieścinki i biura oraz pana Tomka. A pytanie o teraz, o to, co dziś, pani skitowała stwierdzeniem, że były obietnice i na tym się skończyło. No cóż.

Koniec końców tej rozmowy był dla mnie i mojej przyjaciółki, z którą te 30 kg materiałów turystycznych, często unikatowych, zebrałam i przytargałam do własnego domu (każda z nas po 30 – żeby było jasne, bo każda dla siebie zbierała), był czarujący. Pani sięgnęła w jakiś zakamarek i do stosu materiałów o Brandenburgii dołożyła każdej z nas płytkę z muzyką nagraną przez Orkiestrę Frankfurcką, która ma status instytucji landowej, czyli krajowej. Fakt, same wielkie przeboje klasyki tam są, ale jest. Krążek nosi tytuł „Ohne Sorgen. Bez trosk”, czyli nawiązuje wprost do kompleksu Sannsouci, ukochanego miejsca na Ziemi Fryderyka II Wielkiego w Poczdamie, stolicy Brandenburgii. Po polsku francuska nazwa bowiem się dokładnie tak tłumaczy – bez trosk.

Byłemu wydziałowi promocji oraz panu Tomkowi gratuluję. Bo zwyczajnie rzadko się słyszy takie miłe i dobre słowa. A powstającemu biuru promocji życzę właśnie tego. Aby na kolejnych targach ludzie z miasta czerwonego koguta i śledzia na ratuszu mówili znów dobrze o miasteczku. A może warto pomyśleć o wspólnej promocji z landem Brandenburgia, z biurem promocji z miasta na lewym brzegu Odry. A jak do tego zaprosić jeszcze prawobrzeżne miasto, czyli też miasto koguta ‒ Słubice, to byłoby coś super. No i koszty jakby inne. To tak pod rozwagę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x