Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Irydy, Tamary, Waldemara , 5 maja 2024

Filharmonia znów święci sukces… liczby widzów

2016-01-21, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Filharmonię odwiedziło w ubiegłym roku 43 tys. melomanów. Nie tylko z miasta nad Wartą, ale i okolicznych. To sukces wizerunkowy miasta, szkoda tylko, że sami mieszkańcy cały czas tego nie doceniają.

No może nie wszyscy, ale jakaś część. Ja tam bywam tak często, jak tylko mogę. Nie chodzę tylko na Straussów i podobne projekty, nazywane przez siebie na swój prywatny użytek hopsasami, bo mnie to nie interesuje. Ale innych tak, i bardzo dobrze, że takie projekty są. Na każdym innym jednak, jak tylko mogę, to jestem. Dodam, że w mieście wykształciło się już pokaźne środowisko bywalców. I od razu spieszę wyjaśnić, że nie są to tylko bardzo zamożni ludzie. Mam bowiem sporo koleżanek emerytek, albo też niezbyt zamożnych, które też bywają. Stale. Bo lubią, bo muzyka sprawia im radość. Bo stać je na bilety na balkonie, które są dostępne dla każdego. I należy się cieszyć, że FG wrosła w miasto, stała się potrzebna. Dość dodać, że tłumy są na koncertach familijnych, a prawdziwe oblężenie instytucja przeżywa na muzycznych raczkowaniach dla małych i maleńkich. Przy okazji edukują się muzycznie ich rodzice.

Muzyka klasyczna, czy też poważna, jak się ją określa, to wysoka kultura, taka, która wymaga przygotowania. To znaczy posłuchania tej muzyki, troszeczkę obycia w zachowaniach na salach koncertowych, a potem to już tylko pozostaje przyjemność samego odbioru. Mój przemiły znajomy twierdzi, że bez kultury, zwłaszcza tej wysokiej, nie będzie nas. Bo tylko kultura, tylko język jest wspólnym lepiszczem nacji. Jaka szkoda, że co niektórzy o tym nie pamiętają. Przez kulturę rozumiem kody, jakie niesie literatura, historia, muzyka, geografia, sztuka. Nie wliczam do tego religii, bo to bardzo osobista sprawa. Ale jak barbarzyńcy zniszczyli trumnę św. Wojciecha z Gniezna, to płakałam.

W każdym razie, FG gratuluję, bo wiem, że to mierzalny sukces w skali całego kraju. Naprawdę.

I dlatego uważam, że należy o FG dbać jak o najszczersze złoto. Oczywiście nie należy zapominać i o innych instytucjach kultury, także tych maleńkich. A jak się je przemieszcza do nowych lokali, należy pamiętać o tym, co tam się dzieje. Minęło 20 dni od przenosin klubu Jedynka do byłego sklepu u zbiegu ulic 30 Stycznia i Chrobrego, a potwierdzają się moje negatywne opinie o tej lokalizacji. I nie mam na myśli opinii żadnych decydentów czy innych urzędników. Wiem o tym, że tam jest mało przyjemnie i komfortowo od uczestników, bo im zwyczajnie przeszkadza, że są na widelcu. Bo kto by chciał być cały czas na wystawie? Ja tam nie lubię. Jak się okazuje, nie tylko ja.

No i jeszcze jedna rzecz. Wszystkie meble w nowej Jedynce to meble po Lamusie. Meble zdobywane przez Lamus. Czyjaś bezrozumna decyzja pozbawiła miasto jednej z kultowych kulturowych marek. Teraz już jest jasne, dlaczego. No bo jak się wymyśliło Jedynkę na wystawie, to potrzebne było wyposażenie godne tego. Jakoś słabo było wstawić tam krzesełka i stoły z Jedynki. Teraz przynajmniej rozumiem, dlaczego zniszczono markę Lamus.

A skoro przy tym jestem, to zupełnie niedawno spotkałam przemiłego znajomego, którego dość dawno nie widziałam i usłyszałam pytania. – Ochwat, weź ty mnie wytłumacz, żebym zrozumiał, czemu urzędnicy zniszczyli Lamus. Tam tak fajnie trybiło. Były wystawy, ciekawe, bo o nas samych. Były wydawnictwa, ciekawe, bo o naszym mieście. Były fajne koncerty, z naszymi przeważnie artystami. Były spotkania literackie, też głównie z naszymi artystami. Takie fajne miejsce. Komu to przeszkadzało? Ktoś nie lubi miasta na tyle, że mu nagle Lamus kością w gardle stanął? Nie umiałam odpowiedzieć. No i odesłałam przemiłego do wydziału kultury, bo tam rezydują autorzy pomysłu tego. Czy poszedł, nie wiem. Raczej chyba nie, bo jakoś, podobnie jak ja, urzędników nie lubi (niektórych nawet bardzo lubię, oni wiedzą, kogo). Postaliśmy jeszcze dłuższą chwilkę na mrozie, bo za bardzo na kawę też nie było gdzie pójść, a nie lubimy sieciówek. I tak w dość ponurawym milczeniu poszliśmy, każde w swoją stronę. No cóż.

A teraz z innej beczki, bo kątek to za mało, a mańką nie chcę denerwować ulubionego profesora Bogdana. Dziś druga odsłona debaty o tym, czy przymiotnik wielkopolski nadal ma określać miasto na siedmiu wzgórzach. Dobrze, że debata odbywa się w powadze dyskutantów, bo to tylko podnosi rangę wydarzenia. Ja uważam, że najlepszą zmianą dla nazwy byłoby, tu muszę złamać konwencję złośliwca, Gorzów nad Wartą. Sam Gorzów trochę dziwnie, jak dla mnie, wygląda. Ale Gorzów nad Wartą już dobrze, poważnie. Wzorem Kostrzyna idę, który kilka lat temu zmienił nazwę na Kostrzyn nad Odrą i jak to się dobrze sprawdziło.

A co więcej, nazwa z określeniem nad Wartą znakomicie nawiąże do historii Bo wszak miasto, które za chwilkę niewielką będzie obchodzić 760 urodziny, ulokowane zostało dokładnie w tym miejscu, bo rzeka Warta była dobrą naturalną granicą, a jej dopływ Kłodawka, drugą granicą. Dlatego może w dyskusji o nazwie warto wziąć pod uwagę i taką opcję. Nie będę sobie rościć praw autorskich do nazwy… Żart oczywisty (i tu powinien być emotikon uśmiech, ale nie umiem go wstawić). Przypomnę jedynie, niemiecka nazwa to Landsberg an der Warthe, kalką jest Gorzów nad Wartą

No i z kolejnego kątka. Bo kątek tu pasuje znakomicie. Ponoć w mieście koziołków ktoś źle gada o naszych bulwarach – dwóch, tych wyremontowanych i twierdzi, że to był niewypał, źle wydane pieniądze, bo miasto musi myśleć o tym, jak ludki tu ściągnąć. I takie podobne banialuki.

Ktoś, kto takie słowa wypowiada, nie wie, o czym mówi. Bo co, jak co, ale na bulwary ludzi ściągać sztucznie nie trzeba. Jak się tylko ciepło robi, albo i niekoniecznie, to na bulwary ludzie idą. To jedno z niewielu miejsc, które się tubylcom podoba, gdzie prowadzą znajomych, z których są dumni, którym się chwalą. Ja, co prawda, szczególną admiratorką tego miejsca nie jestem, ale jak znajomi z miasta koziołków do mnie zjeżdżają i już połazili sobie po muzealnym parku, to dawaj na bulwar, bo tam zawsze można coś smacznego zjeść, napić się kawy. Na Wschodnim nawet pogapić się na rzekę. I dodam tu, że jak lato jest, to na bulwarach, zwłaszcza Wschodnim, jest tak tłoczno, że miejsca braknie. Dodam tylko, że poznańscy znajomi mają tak, że ile razy do mnie zjadą, to mają ustaloną marszrutę. Wygląda to tak. Ochwat, idziemy do arboretum w muzeum, a potem to myśl, gdzie jeszcze. Zawsze.

A innym potwierdzeniem tego, że bulwary żyją, niech będzie i fakt, że znakomita restauracja Pasja jakiś czas temu przeniosła się w tamte okolice, bo tam jest najwięcej ludzi.

Dlatego też jak kto będzie znów bredzić o sensownie wydanej lub nie kasie w mieście nad trzema rzekami na jakieś inwestycje, to niech na mego dżina z lampy Alladyna, aktualnie mieszkającego w moim czarnym imbryku do herbaty, nie bredzi, że bulwary w mieście nad trzema rzekami to nietrafiona instytucja. Bo tak zwyczajnie nie jest.

Ps. Byłam dziś na bagnie Chłopino. Jak tam pięknie jest. Byłam tam latem i patrzyłam tylko z oddali. A dziś połaziłam sobie po zmarzlinie… Było cudnie. A co niektórzy wiedzą, że jak słyszę hasło bagienko, to ….

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x