Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Beniny, Filipa, Judyty , 6 maja 2024

I znów się czuję okropnie…

2015-12-14, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

A to przez uwielbianą przeze mnie imprezę, Wigilia Narodów się nazywa. I ile razy tam idę, a idę zawsze, na tę wigilię. Tyle razy sobie obiecuję, tym razem nie… Znów się nie udało. Niestety…O jedzenie tylko chodzi…

Pamiętam, jak pierwszy raz Leszek Bończuk, którego zresztą po raz pierwszy w dziejach tej imprezy nie było, zadzwonił i zaprosił mnie na Wigilię Narodów. To było dokładnie dziewięć lat temu. Poszłam i zwyczajnie wsiąkłam. Bo to było coś fantastycznego. Nacje, zwyczaje, kostium ludowy, smak… No coś megasuperfajnego.

Minęła prawie dekada. Znów tam poszłam. Jak zwykle, bo gdzie miałam pójść? Znów popołudnie minęło mi na gadaczce, idąc za Furmanem, z fantastycznymi ludźmi. Znów mogłam się pogapić na obyczaj ludowy, który zwyczajnie zaginął, ale w takich chwilach jest przywoływany.

Obyczaj ludowy w szczery i oryginalny sposób dziś istnieje tylko na Podhalu i w szczątkowej formie w Łowiczu. Wszędzie indziej jest przywoływany na potrzeby różne, to tak gwoli. Ale jak kto kostium ludowy przywdziewa i dobrze mu z nim i w nim, to bardzo dobrze.

Tak i tym razem było. Byli świetni ludzie, były piękne opowieści, były smaki, była muzyka, było coś, na co podświadomie czekam cały rok. A dlaczego? Ano z prostego powodu. Bo w grudniowy czas zasiadają do jednego stołu różne nacje i religie. Są mniejszości narodowe, są ci, których wygnano, często w bezpardonowy i okrutny sposób z kraju, który był ich zawsze, są w końcu różne smaki i doświadczenia.

I to jest niebywałe, że w tym dziwnym kraju, w którym teraz przyszło nam żyć, przy jednym stole, z serdecznym i otwartym gestem zasiedli różni ludzie. Bo i wilniucy, bo lwowiacy, bo poleszucy, bo górale czadeccy, bo Bośniacy, bo Łemkowie oraz Ukraińcy, bo Romowie, bo Żydzi w końcu. I każdy w tym dziwnym mieście był serdecznie witany, serdecznie oczekiwany, bo każdy był gościem, ale i domownikiem. Kimś, z kim serdecznie się można było przywitać, z kim można się było poprzekomarzać, z kim było ciepło i dobrze. Tyle nacji, tyle religii, tyle różnic, których, jak się okazało, wcale nie ma tak wiele.

Nagle miasto na siedmiu wzgórzach, po raz dziewiąty, co ważne, za sprawą Edwarda Dębickiego, jego żony Ewy, jej siostry oraz Manuela, stało się znakiem tego, jak powinna wyglądać Polska (nie lubię dużych słów i rzadko je używam, ale teraz trzeba).

Taka bowiem ona jest, ta Polska, pluralistyczna, wielonarodowa, wieloreligijna, wielobarwna, ciekawa, intrygująca. Otwarta i gościnna. Przyjazna. Tak to wyglądało na Wigilii Narodów w mieście nad trzema rzekami.

Po oficjałce zaczęła się ta nieoficjalna część. Ludzie mieszali się na szlaku kulinarnym, ktoś coś kosztował, ktoś szybko leciał do Żydów szczecińskich, aby placka i tych ich potraw z jajek i wątróbek, chanukowych znaczy, skosztować. Ktoś leciał do poleszuków, bo kompot z suszu mieli, a jeszcze ktoś do Romów, bo Ewa Dębicka jak to zwykle na domową wigilię przygotowuje, tak i tym razem na narodową przygotowała wyśmienitą pieczeń z owcami. A jeszcze inni zabłądzili w okolice wilniuków, bo tam mleko wileńskie podawano. Naleweczki to były. I ktoś panią Różę Król, przewodniczącą Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Szczecinie też nalewką poczęstował.

Było pięknie.

Dla mnie Wigilie Narodów w mieście na siedmiu wzgórzach są takim szkiełkiem. Szkiełkiem, które pokazuje, że się dogadujemy, że się lubimy, że możemy się szanować, że możemy obok siebie żyć i nic nas nie jest w stanie ustawić na barykadach. To dlaczego to nie idzie dalej, dlaczego ciągle nas ktoś dzieli? Dlaczego to piękne coś, co nam się w mikroskali udaje, nie udaje się przenieść do makroskali?

Czyżby ciągle nad tym narodem, a także i nad nami w małej skali, wisiała klątwa słów kanclerza Rzeszy Ottona von Bismarcka, który mówił, że wystarczy dać Polakom władzę, a sami się wyniszczą, sami się wybiją? Oraz do tego należy dodać słowa mego ukochanego władcy Fryderyka II, z domu von Hohenzollern, który miał Polaków za naród nikczemny i byle jaki. Naród, który za słabym jest, aby być narodem. Vide, I rozbiór. No może nie…

No cóż. W każdym razie. Dziewiąte spotkania wigilijne to coś niebywałego. Ja się kilku rzeczy przez lata nauczyłam. Przede wszystkim, światłe i mądre te spotkania są. Otwierają oczy, uczą.

No ale i niestety, objadłam się pond wszystkie normy… Bo stoły były. Ale przecież było tylko po odrobince tego, tamtego, owego, innego, bywszego, tutejszego, tamtejszego, z receptury babuni, z gołąbków kaszowych, z gąsiorka dziadka…, ze śledzi pani Marii… No i co mam powiedzieć? No zwyczajnie się przejadłam.

Tylko jedno. Chwała miastu memu przysposobionemu, że jednak dba o ten kolor. Bardzo duża chwała. Bo i jest powód do dumy.

No i z innego kątka. Smutnego. Zmarł Bohdan Mikuć. Był dyrektorem Osterwy. A ja w tamtych czasach mieszkałam w mieścinie w widłach Obry i Warty. I jak tylko mogłam, to się wyrywałam do miasta nad trzema rzekami do teatru. Wyrywanie polegało na tym, że się urządzało fikcyjne wycieczki, że się organizowało oficjalne wycieczki. Byle do teatru. I oglądałam sobie różne sztuki. Do końca życia nie zapomnę „Barbary Radziwiłłówny”. Bo nie dość, że nudnie zrobione, źle zagrane, i w brudnym kostiumie, to jeszcze przy jakiejś dziwnej publiczności. Ale to właśnie teatr za czasów pana Bohdana Mikucia był moim rajem, dziś to wiem. To właśnie Osterwa, gorzowski Osterwa sprawił, że teatr jest tym, co mi oczka kaprawe i nieco ślepe otwarł na kulturę. A jak po latach wróciłam, to w te dyrdy do teatru poleciałam. I tam sobie na tym trzecim schodku na balkonie po lewej stronie, patrząc od światła sceny, siedzę zawsze. No chyba że mnie kto przegoni. Przeżyję. Ale Osterwa dla mnie zawsze będzie matecznikiem. Matecznikiem teatralnym, za sprawą Bohdana Mikucia, wówczas dyrektora teatru. Teatru, do którego ja zawsze szłam i będę szła.

Szalenie mi przykro czytać takie informacje. Szalenie. Bo choć ta „Radziwiłłówna” to jakiś dziwny przykład, to jednak Bohdan Mikuć ciekawym reżyserem był. Mnie teatrem zaraził w Osterwie „Kot w butach”, jak miałam siedem lat. A miłość do teatru ugruntował afisz podpisywany przez Bohdana Mikucia, kiedy miałam lat naście.

Powtórzę, do teatru się wyrywałam, a ponieważ wówczas dyrektorem był pan Mikuć, to się ugruntowało. Owszem, potem przyszedł czas na rewizję i inne nazwiska. Ale początek był taki. Będę pana pamiętać, bo tak się pamięta pierwsze zachwycenia. Będę.

P.S. Pani dyrektor MCK, całej ekipie, wszystkim pracownikom, paniom w szatni, wymieniać dalej nie będę, wielka podzięka za wybitnie sprawne działania, aby ta impreza, Wigilia Narodów, zatrybiła jak należy, bo tak było. I za skuteczne i szybkie działanie, kiedy pomocy medycznej potrzeba było. A było. Za to dzięki serdeczne.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x