Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Beniny, Filipa, Judyty , 6 maja 2024

No i jednak cuda się zdarzają, choć nie do końca

2015-12-16, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Nie uwierzyłam w to, na co patrzę. Zniknęły plugawe napisy z dwóch, zresztą świeżo jakiś czas temu odremontowanych kamienic. No stało się. Ale nie do końca stało się obok byłego kina Słońce.

Ale po kolei. Szłam sobie spokojnie do biblioteki wojewódzkiej na bardzo wyczekany wykład prof. Beaty Halickiej o Polskim Dzikim Zachodzie. Myślałam sobie o różnych rzeczach związanych właśnie z tym polskim Dzikim Zachodem, a tu nagle oko moje zahaczyło o dwie kamienice przy Kosynierów Gdyńskich. Świeżo jakiś czas temu odnowione, a już zdążył być popaćkane. A czemu oko moje się tam zawiesiło? Ano z tego powodu, że plugawe, mocno plugawe napisy zniknęły. Ktoś na nowo pomalował elewację. Super! Znów kamienice wyglądają, jak powinny. Jak jeszcze to wredne słowo z przyziemia jednej z nich zniknie, będzie megasuper.

Bo ktoś, znaczy Zakład Gospodarki Mieszkaniowej oraz prywatni właściciele wyłożyli kasę na remont. I powstało coś super, coś pięknego. Fantastycznie nam się elewacja zamykała. I po niedługim czasie pojawiły się te plugawe teksty. Ktoś swoją malusią wojenkę na ślicznie odnowione ściany przełożył. Mnie bolało serce wówczas, bo wiem, ile to kosztuje, pieniędzy, zachodu, i powtórzę kolejny raz, pieniędzy.

Bo tak się bowiem składa, że w kamienicach na Nowym Mieście istnieją wspólnoty. Na ludzki i zrozumiały język to się przenosi tak, że są mieszkańcy, którzy mieszkają w mieszkaniach komunalnych, należących do miasta, ale są i tacy, którzy są właścicielami. I ci właściciele partycypują w kosztach, wszelakich. A remont fasady to już fortuna.

Udało się, fasada i boczne skrzydła wyremontowane zostały, a tu taki zonk, plugawe napisy uczynione ręką jakichś wandali znów sprawiły, że śliczne kamienice znów stały się paskudne.

No i w każdym razie, znów te piękne kamienice są piękne. Zniknęły plugawe napisy. Mam tylko nadzieję, że za odmalowanie na nowo zapłacą ci durnie, którzy te ściany popaciali, a nie wspólnoty. Mam nadzieję.

No i z drugiego kątka. Popatrzyłam sobie uważniej na bliskie sąsiedztwo byłego kina Słońce. Pozornie tam klar jest, ale tylko pozornie. Przyjrzałam się i… No cóż, trzeba tam jednak większy porządek zaprowadzić, trzeba bowiem pomyśleć, co dalej z tymi bokami od platformy, bo dziury i wertepy tam straszą. To trzeba uporządkować. Oraz wytłumaczyć różnym ludziom, że to nie jest parking dla samochodów, bo ich trochę tam stało wczoraj. Tych z rejestracją z Winnego Grodu rozumiem, bo niby skąd mają wiedzieć, tych z lokalną, naszą z miasta nad trzema rzekami nie rozumiem. Bo wiedzą, że tam parkować nie można. Zwyczajnie nie jest to parking, tylko początek Szlaku Królewskiego – nie moja to etykietka, tylko Wysokiej Rady. Więc może rada zajmie się skutecznym przeganianiem autek i auteczek z miejsc, gdzie parkować nie nada. A ponieważ przetasowania w radzie nastąpiły, to może komuś z radnych się zechce pochylić na takim drobiazgiem, jak właśnie wlot w Królewski Szlak. Oby.

No i z kolejnego kątka, coby pana profesora Bogdana Kunickiego nie denerwować mańką, będzie. Nadal nie umiemy rozmawiać bez emocji o przeszłości, o historii tej w rzeczywisty sposób nam najbliższej. Mam na myśli tę historię, która na tych ziemiach, na których mieszkamy, wydarzyła się 70 lat temu. Wówczas młyn historii, tej matki tego, co było, matki pamięci, zmielił i przemienił wszystko. Ludzie się tu zmienili, bo genetyczni wyjechali, wywieziono ich, innych przegnano. Przyjechali tu inni, tak samo wyjechani, wywiezieni, przegnani. Zamieszkali.

Pani prof. Beata Halicka napisała o tym książkę o bardzo odważnym tytule „Polski Dziki Zachód. Przymusowe migracje i kulturowe oswajanie Nadodrza 1945-1948”. Na spotkanie z autorką, zresztą dość dobrze już w mieście nad trzema rzekami znaną, zaprosiła Wojewódzka i Miejska Bibliotek Publiczna w ramach cyklu „Nowa Marchia – prowincja zapomniana – Ziemia Lubuska – wspólne korzenie”. I to było coś niebywałego. Pani profesor, kulturoznawca, też germanistka, opowiadała o badaniach, jakie prowadziła, zanim napisała książkę, w istocie habilitację. Okazało się, że książka świetnie się sprzedaje w Niemczech, ale i tak samo w Polsce. Ale dyskusja, jaka po wykładzie się zdarzyła, pokazała jedno. Nadal nie umiemy mówić o tamtych czasach bez emocji. A jak emocje grają, to się niczego nie osiągnie.

Pani prof. Beacie Halickiej gratuluję panowania nad emocjami dyskutantów. Grażynie Kostkiewicz-Górskiej dziękuję za taką prelegentkę. A w generalności WiMBP za cykl. Bo dziś odwagą wielką jest w publicznych instytucjach mówić o naprawdę nieprostych sprawach, jakimi są właśnie przetasowania na naszych ziemiach. Można je bowiem nazywać w różny sposób. Podobnie jak i o losach przesiedleńców w Kresów. Krzywda się stała.

Ale nie można mieszać pojęć – nie wolno zapomnieć, że to Niemcy wywołały II wojnę, to Niemcy ponoszą tak naprawdę całe odium krzywd, to Niemcy są winne tego, że dały się uwieść pewnemu dziwnemu Austriakowi. To Niemcy. Na ten temat książka pani prof. Beaty Halickiej też odpowiada. I to w bardzo wyważony, spokojny sposób.

Przeczytać nie zaszkodzi. Na mojej regionalnej półce książka pani prof. już jest. I ważną dla mnie sprawą jest język oraz określenia. Mnie przekonują. Bo język, jakby kto nie pamiętał, to raz – spuścizna kulturowa jest. Dwa – narzędzie, jakie mamy, po to aby się dobrze komunikować. Czas jest taki, że ponoć mówimy jednym językiem, ale chyba jednak nie. Książka pani prof. Beaty Halickiej w pewien sposób też pokazuje, że język, pojęcia, klisze językowe wadzą na komunikacji. I na poznawaniu sensów. Pora odrzucić klisze.

PS. A teraz o teatrze. Wystarczy tylko scena, tylko reflektor, tylko TVP Kultura. Bo jak Janusz Gajos występuje w monodramie „Msza za miasto Arras” według Andrzeja Szczypiorskiego, to mnie zamiera serce. Tak było wczoraj. Za sprawą TVP Kultura. Tylko scena, tylko reflektor, tylko i aż słowo. Tylko płacz…. Bo pisarz napisał, a aktor powiedział . Czapki z głów przed mistrzostwem Andrzeja Szczypiorskiego, ale i przed Januszem Gajosem.

Boję się, że więcej nie będzie. W publicznej telewizji nie będzie. Bo „Msza…” to w istocie jest mszą za zagnębionych Żydów. No cóż. Wielki pisarz to napisał. Wielki aktor to zagrał, ja tylko oglądałam. Inni klaskali na żywo w teatrze. Ja w cichości swego domu też. I też wstałam. 

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x