Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Józefa, Lubomira, Ramony , 1 maja 2024

I znów o kulturze będzie

2015-09-28, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Zawsze świętem, choć różnie odbieranym oraz komentowanym post factum, było i nadal być powinno otwarcie kolejnego roku kulturalnego. Kolejne nam się zbliża i też już są zgrzyty. Czemuś zaskoczona nie jestem.

Zawsze było tak, że wydział kultury zapraszał na galę otwarcia kolejnego roku kulturalnego z pewnym wyprzedzeniem. Koperty, eleganckie, wąskie trafiały do skrzynek ludzi w mieście nad Wartą, co się rzeczywiście kulturą zajmują oraz do takich, którzy kiedyś się mocno zajmowali, a teraz nieco mniej, ale nadal to robią. I nie liczyło się nic, tylko właśnie ów fakt zaangażowania, działania, jakichś osiągnięć. Tak było.

A teraz jest tak, że działa jakiś tajemny klucz. Tajemność jego polega na tym, że nie bardzo wiadomo, dlaczego się pewnych ludzi zaprasza a innych pomija. Jakiś czas temu od wybitnie zasłużonego gorzowskiej kulturze człowieka (nie napiszę pan/pani celowo) usłyszałam, że przez lata zaproszenia otrzymywał, a teraz nie. No cóż. Nowe nie zawsze wie, nie zawsze pamięta. No ale nowe nie słucha podpowiedzi, więc człowiek na gali otwarcia roku kulturalnego nie był i bardzo się z tego powodu czuł źle. Wcale się nie dziwię.

A teraz będzie tak, że nawet ludzie, którzy aktywnie współtworzyli strategię kultury, zresztą mocno krytykowaną, są prezesami czynnych stowarzyszeń, są artystami, a inni od lat czynnie w kulturze działają, zaproszeń nie dostali. Nie dostali tychże i ludzie, którzy są laureatami Motyla – nagrody kulturalnej prezydenta. I jak dla mnie osobiście, to oburzające. Bo laureaci Motyli winni siedzieć w pierwszych rzędach z tej oto definicji, że laureatami są. W końcu ktoś im tego Motyla dał. Miasto dało. To miasto, które ich teraz pominęło. Wszyscy mówią, jest jeszcze kilka dni, więc może wąska, elegancka wąska koperta z zaproszeniem przyjdzie.

Może przyjdzie, a może nie przyjdzie. Bo kto tam wie, jakimi drogami chadza urzędnicze myślenie. Uważam, że niezaproszenie tych ludzi to nie jest nawet skandal, bo to takie modne słowo. To coś okropnego, to znak, że już nikogo nie stać na refleksję, na namysł, na powalczenie o to, co było, a i w wielu przypadkach co jest dobre w kulturze miasta nad trzema rzekami. To znak, kolejny zresztą, że liczy się tylko podległość nowemu. I co ja mam za okropne właśnie.

No i jeszcze jedna rzecz. Jak się urządza galę, to na tę galę zaprasza się z należytym wyprzedzeniem oraz rewerencją. Zaproszony musi sobie bowiem kalendarz ułożyć, może jakiś nowy strój zakupić, może błyskotkę. Zgodnie z polskimi standardami trzy tygodnie do przodu winno to być, zgodnie z europejskim standardem, równy miesiąc. Już nie mówię, żeby do wąskiej eleganckiej koperty z zaproszeniem dołączono osobny kartonik z kwestią R.S.V.P. Czyli z kartonikiem, za pomocą którego należy potwierdzić udział w gali, bo otwarcie roku kulturalnego za taką mam. (Tak miałam kilka razy w życiu, ostatnią razą na galę nagrody w Fürstenwalde dla Zbigniewa Czarnucha – kartoników kilka było).

Gala bez wielu ludzi, dla których kultura była, jest, i będzie ważna, którzy dla niej robią bardzo dużo, dla kultury powtórzę, nie dla rozrywki, bo to ważne rozróżnienie jest, jak dla mnie nie ma sensu. Nie ma, bo dzieli. A przecież w tym mieście bywały gale, kiedy razem się spotykali ci, co uprawiają trudne i nieoczywiste działki – jak sztuka wysoka, jak literatura trudna, jak myślenie niepopularne, z tymi, co zajmują się działką popularną. I to zawsze były ciekawe spotkania. Do dziś zresztą są. Tak się bowiem często oto składa, że alternatywa i kontestacja przy jednym stole zasiada przy jednej pizzy z tymi, co w wysokich lotach odnoszą sukcesy, i dobrze im się gada, dobrze ze sobą bywają. A potem ciekawe rzeczy się rodzą. Bo i na tym kultura w ogólności polega.

A tu masz babo placek. Nie wiadomo, czy i alternatywa została zaproszona. Bo ona jakaś taka niespokojna, wcale nie poukładana. Ale z drugiej strony, jaka ma być? Uczesana i grzeczna? No nie.

Gratuluję więc organizatorom gali otwarcia roku kulturalnego wyczucia i znajomości świata kultury gorzowskiej. Gratuluję zapominania o ludziach, którzy w tym nowym układzie trochę pracy w kulturę włożyli, trochę dużo, a teraz się o nich nie pamięta. Bo to niepolityczne jest. Moim pominiętym znajomym współczuję.

I żeby była jasność. Ja nie piszę o sobie. Bo przecież ja nic dla kultury w tym mieście nie zrobiłam. Nic, bo pisanie o niej, to mój zawód jest (o książce poświęconej Andrzejowi Gordonowi nie mówię, bo kto by się takimi drobiazgami przejmował. Zresztą dawno to było). Dlatego wcale nie jestem zniesmaczona czy zasmucona, że wąska elegancka koperta w mojej skrzynce się nie znalazła. Zaskoczona nie jestem. Bo stawiam trudne pytania, bo chcę wiedzieć.

A teraz z innej mańki będzie. Pana profesora przepraszam za określenie, ale owa mańka jest jak najbardziej na miejscu. Otóż z wielkim zażenowaniem i smutkiem patrzyłam na informację w sobotnim Teleekspressie o tym, jak traktuje się pacjentów w gorzowskim szpitalu. A poszło o drobiazg. O to, że każdy pacjent, który trafia do gorzowskiej lecznicy, musi mieć ze sobą sztućce, piżamkę, szlafrok, kubek i coś tam jeszcze. I wyszło z tego wielkie halo, że w Gorzowie – celowo łamię konwencję złośliwca – pacjenci muszą być niczym harcerze przygotowani na hard core – muszą mieć ze sobą wszystko. Obrazek szpitala skonfrontowano z harcerzami właśnie, z ZHR. A potem patrzyłam na pana Piotra Dębickiego, który trochę zażenowany tłumaczył, że jak ktoś trafi do lecznicy i piżamki tudzież sztućców nie będzie miał, to je naturalnie dostanie.

Konstatacja moja taka jest. W każdym szpitalu w tym kraju, no OK. może w większości, takie normy obowiązują. Wiem, bo od trzech lat to trenuję. Nie chcę pisać, w jakich okolicznościach, ale tak jest. Sama to zresztą lata temu przeżyłam za jedynym moim pobytem w lecznicy tejże. I dlatego oburza mnie pewna manipulacja, jaka się dokonała. Manipulacja polega na tym, że szukamy tematu, to dawaj do szpitala, bo tam na pewno coś się znajdzie. Manipulacja tym bardziej paskudna, że nikt z robiących materiał, nie dodał ani słówka, że to norma jest. Norma polskiej publicznej medycyny. I znów dostało się Gorzowowi. Znów o mieście naszym poszedł przekaz w bardzo lubianym i oglądanym programie, że ten zaścianek i coś okropnego to w Gorzowie jest. Bo wszędzie indziej to jest jak w serialu „Na dobre i na złe”, gdzie nawet dyrektor lecznicy zaangażuje się w pomoc nie nawet pacjentowi, ale rodzinie.

No nie, nie ma tak nigdzie, poza serialem „Na dobre…”. Nie rozumiem więc, dlaczego tak się portretuje miasto, w którym się mieszka, w którym się być może urodziło – bo jak się urodziło, to się ma większą predylekcję do pisania o nim. Ja nie stąd, więc w opinii różnych ludzi tej predylekcji nie mam.

Nie bronię szpitala. Bronię tylko zasady bezstronności. Skoro ktoś postanowił pokazać lecznicę aż tak strasznie, to powinien również popatrzyć, jak jest gdzie indziej. Problem polega na tym, że gdzie indziej jest tak samo. Dziwnym trafem, takich deprecjonujących i negatywnie sytuujących informacji nie ma z Winnego Grodu. Polityka? A może coś innego.

A druhom z ZHR słówko powiem. Ja, stara harcerka ze wszystkimi stopniami instruktorskim, z czerwoną podkładką pod krzyżem i dębowymi liśćmi wokół niego, z tego złego ZHP, bardzo bym się obruszyła, gdyby mnie w takim materiale pokazano. Bardzo. W takim kontekście.

Ps. Nie będzie. 

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x