Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Floriana, Michała, Moniki , 4 maja 2024

Miejsca i ludzie, którzy tworzą kulturę

2015-09-19, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Kiedy nie chcę myśleć o rzeczywistości, to książki mnie ratują. Zawsze tak było. A teraz już bez książek zwyczajnie się nie da. Bo rzeczywistość staje się coraz bardziej przykra.

Z książkami jest tak, że je czytam, bo je mam. Albo idę do księgarni i coś mnie przyciąga, więc robię tak, czego wszyscy księgarze nienawidzą (ukłony Danielowi, Iwi, Marzenie i paru innym osobom, księgarzom, szlachetnemu zawodowi, dziś z wiadomych przyczyn w zaniku). Udaję, z trudem, bo kłamać nie umiem, że może kupię tę książkę, i ją sobie przeglądam. U Daniela na Chrobrego, no na tej animowanej do życia ulicy, przeglądałam sobie ostatnio rzecz o Simonie Kossak. Tak, tak, z tej rodziny, ale ostatecznie wyrodzona, bo biolog, która zamieszkała w Puszczy Białowieszczańskiej (tu za Kabaretem Dudek idę), i która całe swoje życie dedykowała zwierzakom, różnym. Lektura fascynująca (Iwi mnie ostatecznie przegoni z księgarni – co oczywiście nie daj …). Tam zresztą u Daniela książek ciekawych cała moc. A jak nie ma, to Iwi sprawi, że jest. Ale oczywiście nie chcę chwalić, tylko stwierdzam prosty fakt. U Daniela, na tej stale martwej ulicy Chrobrego, można sobie spokojnie nowości poprzeglądać, coś wybrać, o coś zapytać, i zawsze jest pomoc. Podobnie jest u Marzeny i pani Hrybacz na Matejki, było u pani Ewy Ogórek, bo księgarni już niet.

No w każdym razie, te nieliczne księgarnie, które się ostały, to mega pomocne instytucje są. I ściągną każdą książkę, która jest dostępna. I co więcej, można sobie o ulubieństwach czytelniczych pogadać. A to rzadkość.

Tak więc w mieście nad trzema rzekami jest trochę fajnych miejsc, gdzie książkoluby mogą bywać i dobrze się czuć. Bo księgarnie, księgarze, to moim zdaniem, miejsca i ludzie, którzy tworzą kulturę, tę wysoką, tę, która rozwija, która nadaje sensu życiu tym, co lubią czytać. No zwyczajnie mamy w mieście na siedmiu wzgórzach ludzi, którzy lubią czytać i wstępują do księgarzy. I jakoś sobie nie wyobrażają, że ich, księgarzy znaczy, zabraknie.

Cody nie będzie.

A teraz z innego kątka. Sprawę Marka Wróblewskiego, jego zwieszenia przez radę nadzorczą ZUO już skomentował nadredaktor Jan Delijewski. Ja tylko od siebie chciałam dodać – znam Marka od lat. Przyglądałam się wiele razy działaniom tej trudnej i wymagającej rzetelnej wiedzy spółce. Z wielką satysfakcją notowałam sukcesy, bo były. Bo ważne nagrody, bo nowe trendy w trudnej działce, bardzo trudnej. I tu masz, babo placek. Nagła zmiana, bo Marek, którego zaliczam do przemiłych znajomych, nagle ma trudne chwile. Trudne, bo władze odsunęły go od kierowania firmą, miejską dodam, firmą, która tylko znakomicie była oceniana, która przynosiła zyski. I którą Marek od zera do sukcesu stworzył.

Mogę się mylić, bo każdy, kto coś robi, ma takie prawo, albo margines błędu też. Ale akurat w tym przypadku myślę sobie, że coś bardzo mocno nie zatrybiło. Staję za Markiem Wróblewskim, staję za firmą przez lata mozolnie budowaną na chwałę i potęgę tego miasta. Staję za człowiekiem, którego znam i co do którego nie mam żadnych wątpliwości, jeśli chodzi o jego myślenie o dobru miasta.

Staję, bo dziś szalenie niepopularne jest mówić dobre słowo za kimś, kto kawał czasu i własnego życia poświęcił, aby ta firma, miejska ostatecznie, tylko profity przynosiła. Miastu głównie. I jest mi szalenie przykro, że Marek tak a nie inaczej został potraktowany. Zwyczajnie się nie godzi. No nie godzi się traktować tak człowieka, który jednak zbudował wielką firmę, miejską, swoim nazwiskiem też ją firmował. I zwyczajnie nie wierzę w te dziwne słowa obecnego prezesa. Bo gdyby Marek Wróblewski chciał jakieś lody własne kręcić – okropne określenie, populistyczne – to by to robił. A nie robił.

Straszne jest, że takie rzeczy się dzieją. Gonimy z funkcji człowieka, który tak naprawdę wie, jak ma działać firma. Wie i nie zgadza się na półśrodki. A te zdają się być jednak ważne.

Marek, ja stoję za tobą.

Och, trochę egzegetycznie się zrobiło. A chciałam jeszcze o jednym. Ale niech zostanie ta egzegeza. Bo przypadek Marka to chyba pierwsza taka czytelna ilustracja, że wszystkie władze jednak rządzą się starą zasadą znaną od lat. TKM się nazywa.

P.S. Skrzydlate siedzą na walizkach i mówią jednym głosem – Ochwat, zdurniałaś ze szczętem. Wadzisz się z rzeczywistością… Trudną. Żegnamy się z tobą. I dodają, nikt nas nie zechce. No może jednak nie odjadą. Znalazłam płytkę… Słucham skandynawskiego jazzu. Skrzydlate się zatrzymały… Oj, może zostaną.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x