Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Hugona, Piotra, Roberty , 29 kwietnia 2024

Śmiercionośny złom nadal straszy

2015-08-06, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Niewybuchy na chwilkę sparaliżowały centrum miasta na siedmiu wzgórzach. Na szczęście nikomu nic się nie stało. A mogło być groźnie.

Niewybuchy znaleźli robotnicy przy ul. Młyńskiej. Zachowali się przytomnie. Powiadomili służby, te saperów. Wszystko odbyło się zgodnie z wzorcem sztuki. I dobrze, bo nie ma co w takich chwilach zgrywać bohaterów, tylko poszukać pomocy specjalistów.

A swoją drogą, to jednak dziwne, że śmiercionośny złom jest znajdowany co jakiś czas na terenie miasta, które nie było żadnym ważnym punktem oporu na szlaku wędrówki Armii Czerwonej do Berlina. Tu się nic nie działo, a jednak okazuje się, że jednak jakiś teatr wojenny się wydarzył.

Pamiętam, jak lata temu na Kolejowej, tak, tak, na tej ulicy, też wygrzebano z ziemi takie „pamiątki” tamtych lat. Wówczas pół dzielnicy ewakuowano. W napięciu i zimnie, bo chłodna to była pora roku, czekaliśmy na saperów z Krosna Odrzańskiego. Minęło kilka długich godzin, bo w takich sytuacjach czas się wlecze okropecznie wolno, jak nie wiem, nawet co. W końcu przyjechali. Obserwowałam, jak szybko przenieśli śmiercionośny złom do specjalnego samochodu. Potem ich dowódca wyszedł do nas, na króciuteńką rozmowę, jeszcze nie było modnego określenia – briefing. I na pytanie, czy jednak nie boją się jechać z tym czymś w jednym samochodzie, odpowiedział – Taka praca. Poczym grzecznie, ale stanowczo się pożegnał, wsiadł do auta i saperzy pojechali, oczywiście eskortowani przez policyjne wozy na kogutach.

A ja szłam sobie wolnym krokiem do centrum i myślałam o ich, znaczy saperów pracy. Od czasu serialu „M.AS.H.” podziwiam tych ludzi. Podziwiam za wiele rzeczy. Za odwagę w mierzeniu się z niebezpieczeństwem, za zimną krew, za profesjonalizm w wykonywanej robocie. Bo to przecież strach tak stare wojenne żelastwo brać do ręki, przenosić, przewozić i gdzieś tam detonować…

A wracając do miasta naszego najpiękniejszego, choć ja cały czas nazywam je kurnikiem, to jednakowoż zadziwia mnie, że jednak żelazna śmierć bywa odkrywana. Bo powtórzę, teatrum wojny miasto jednak ominęło. Co innego jest w mieście z twierdzą nad Odrą i Wartą oraz Postomią, tam co i rusz muszą wzywać specjalistów od żelaznej, przerdzewiałej i odroczonej w czasie śmierci. Bo jak żartował swego czasu pan dyrektor Muzeum Twierdzy, wystarczy trochę głębiej szpadlem w gruncie ruszyć i jest. I nawet się zastanawiał, czy na czas jakichkolwiek prac archeologicznych stałego posterunku saperskiego w mieście nie powinno się ustanowić. Ale akurat tam nie ma się co dziwić. Wszak dwa pełne miesiące morderczych walk o przegraną sprawę sprawiły, że piękne miasto obróciło się w nice i perzynę. No i tej śmierci ubranej w żelazo z odroczonym momentem działania stale tam jest dużo. Właściwie od jasnej cholery i innych plag.

A teraz znów z innego kątka będzie. Otóż wizyta u przemiłych znajomych przywróciła mi wiarę w to, że jednak są jeszcze na świecie normalne dzieci. Normalne, czyli w moim myśleniu takie, które mają czas pobawić się na podwórku, pograć w klasy, pobazgrać kredą na czarnym asfalcie różne esy-floresy. Jednym słowem, odchodzą od komputera, telepatrzydła i dawaj na podwórko. Z wielkim wzruszeniem gapiłam się na kredowe ślady dziecięcych zabaw. I błogo mnie się zrobiło, że duch w malusim narodzie jednak nie umiera. I stare zabawy są nadal kultywowane. No i chwała dorosłym, że malusich z ich zabawami i bazgraniem na asfalcie nie przeganiają. A małe i maleńkie mają swój azyl. I nawet jak deszcz im wzory zmyje (co daj panie Boże i mój Dżinie, aktualnie z dużego domowego imbryka do herbaty, bo lampy ci w domu niet), to sobie nowe namalują kolorową kredą. Jak jej zabraknie, rodzice kupią. No super sprawa.

No i z kolejnego kątka. Byłam ostatnio w Kłodawie. Tam ktoś wybudował na jeziorze jakieś konstrukcje, wyciągarki i progi do uprawiania jakichści skoków i innych ewolucji na wodzie przy pomocy desek czy innych takich. I jak dla mnie jest to kolejny przyczynek do tego, żeby tam na razie nie zaglądać. Bo jezioro w Kłodawie małe, albo i nawet bardzo małe jest. I zabudowywanie go jakimikolwiek urządzeniami powoduje, że człowiek z wrzaskiem ucieka stamtąd, gdzie pieprz rośnie (nota bene, już wiem, gdzie rośnie). Bo nie robi się takich rzeczy na kałuży, którą de facto jezioro to jest. Szkoda…

Ps. Bardzo jestem ciekawa, co partia PO zrobi z decyzją wojewódzkich struktur, które wyciachały wszystkich posłów z północnej części województwa w konstruowaniu list wyborczych do sejmu i senatu. Co będzie dalej, skoro sama pani marszałek sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska o np. pośle Witoldzie Pahlu wyraziła się w samych superlatywach, nazwała go „jednym z najlepszych posłów”. Czy rzeczywiście struktury krajowe, w tym przypadku pani premier Ewa Kopacz zainterweniuje i coś się zmieni. Bo jeśli się tak nie stanie, to rzeczywiście należy sobie poszukać innej alternatywy. Problem jednak polega na tym, że nie bardzo ją widać, a na państwo wyznaniowe, jakie nam się szykuje, ja się z różnych względów zgodzić nie mogę i zwyczajnie nie chcę. Bo jak powtarzam, jestem za całkowitym oraz stałym rozdziałem państwa od Kościołów wszelakich, w tym szczególnie od Kościoła katolickiego. I przy okazji. Należy zmienić preambułę do Konstytucji.

Ps. 2. W Bańskiej Bystrzycy służby i zwykli ludzie uratowali kaczą rodzinę. Kaczątka wpadły do kanału odpływowego. Mama kaczka i jedno kaczątko się ostały. Dzięki pomocy zwykłych ludzi, służb i dziennikarzy, pozostałych sześć albo coś koło tego kaczątek udało się uratować. Kiedyś w mieście z pięknym parkiem po środku urządziłyśmy z moją przemiłą znajomą podobną akcję – ratowałyśmy życie kaczki mamy i jej kaczątek, które szły środkiem Sikorskiego. Nie przytoczę plugawych słów od kierowców samochodów trzech, które musiały się na chwilę tam zatrzymać. Bo nie warto. Kaczki zostały uratowane. Filmu niet. Ale jest ten z Bańskiej, może więc warto pomyśleć o braciach mniejszych i maleńkich. Bo jak kazał św. Franciszek z Asyżu, o naszym człowieczeństwie stanowi fakt, jak odnosimy się do braci mniejszych, zwierząt, ptaków, gadów, płazów… No cóż.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x