Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Floriana, Michała, Moniki , 4 maja 2024

Zauroczył mnie pewien facet…

2015-06-15, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Jest zmęczony, siedzi tak, że tylko widać półprofil. Ręce złożone na kolanach. Na głowie wysoka futrzana czapa. Gapiłam się na niego i nie mogłam od niego odejść.

To obraz „Czerkies” namalowany w 1871 roku przez Stanisława hrabiego Szembeka, który pokazało Muzeum Lubuskie im. Jana Dekerta w Spichlerzu podczas Nocnego Szlaku Kulturalnego, jaki się tradycyjnie odbył z piątku na sobotę.

A było tak. Weszłam do Spichlerza i na dzień dobry spotkałam pana Jacka Antoniego Zielińskiego, wybitnego krytyka sztuki, także malarza, ojca chrzestnego kolekcji Arsenału. Dawno, dawno pana Jacka nie widziałam, więc się ucieszyłam, że z tego oto miasta z syreną w herbie do nas zjechał. Przywitaliśmy się serdecznie.

Pan Jacek odesłał mnie do wystawy Teresy Mellerowicz-Gelli, gdzieś tam prawie pod sufitem Spichlerza. No to poszłam sobie na sam top, pogapiłam się na bardzo, ale to bardzo ulubione prace malarzy związanych z Arsenałem, jak zwykle parę prac mnie wzruszyło. Znalazłam najsłynniejszy obraz, czyli „Głowa mężczyzny na czerwonym tle”  Andrzeja Wróblewskiego. Ruszyłam do prac Izaaka Celnikiera, Jacka Sienickiego, Przemysława Brykalskiego… Dużo by wymieniać. Potem na prace Teresy Mellerowicz-Gelli także i też byłam pod wrażeniem.

Potem sobie schodziłam w dół, na kolejne poziomy Spichlerza i wcale nie byłam rozczarowana, że znów u gościnnych muzealników byłam. Przy historycznej wystawie poświęconej wojnom zażądałam wręcz, aby przy planszy poświęconej bitwie pod Sarbinowem (wojna siedmioletnia) znalazł się artefakt Fryderyka II Wielkiego Hohenzollerna, bo bez tego ekspozycja się nie liczy. No cóż, fiś, to fiś. Obiecano mnie, że figurynka ukochanego władcy się tam pojawi. Za jakiś czas sprawdzę, czy obietnica zostanie dotrzymana. Sprawdzę.

A potem znalazłam się na poziomie 0 Spichlerza i zobaczyłam… Zobaczyłam „Czerkiesa”. I mnie autentycznie i mocno trzepnęło. Bo to znakomity obraz jest. Ma niezwykłą siłę oddziaływania. Bo przyciąga. Stałam tam i się gapiłam, potem poszłam sobie kawałek i znów wróciłam, i znów… No chyba nowy fiś albo nowa miłość się narodziła, bo choć potem byłam w różnych miejscach i z różnymi ludźmi rozmawiałam, to ciągle właśnie ten obraz miałam w oczach, zresztą cały czas mam.

A piszę o tym, bo „Czerkies” to malowidło, które wyszło z rąk Stanisława hrabiego Szembeka w czasach jego studiów w Monachium, kiedy działała tam mocna ekipa polskich malarzy. To XIX wiek, a ja raczej patrzę na dzieła z tamtych czasów z lekkim dystansem. Owszem, zachwycają mnie, ale nie aż tak. A tu masz ci Boże i mój dżinie z lampy Alladyna, totalny zachwyt.

Obraz był i nadal jest w rękach rodziny, czyli hrabiów Szembeków. Rodzina przekazała go muzeum jako depozyt. A dlaczego ja tak dużo o tym piszę? Ano z kilku powodów. Bo w mieście nad trzema rzekami od zakończenia II wojny mieszkają Szembekowie, herbowa szlachta z tytułem hrabiowskim, a po zmianach systemowych 1989 roku już karalne ani wstydliwe nie jest akcentowanie pochodzenia. Choć akurat prawdziwa szlachta nie akcentuje swoich paranteli, co innego ci inni, nieco farbowani, co to lasek na rodowych pierścieniach właściwie policzyć nie umieją.

No więc ta szlachta nie dość, że obraz przechowała, to jeszcze teraz przekazała w depozyt miejskiej instytucji (Nie będziemy się spierać – marszałkowska, czy miejska. Działa na rzecz miasta, więc w tym kontekście miejska, choć świetnie, że za marszałkowski grosz to czyni).

Obraz przekazano muzeum, a za tym i my, zwykli mieszkańcy, dzięki gestowi hrabiów Szembeków, zyskaliśmy świetne dzieło sztuki, bo wystarczy za jakiś czas kupić bilet do Willi Muzealnej przy ul. Warszawskiej, bo tam się docelowo „Czerkies” znajdzie, i będziemy mogli się do woli na niego gapić. No ja w każdym razie zamierzam.

Rodzina Szembeków zachowała się tak, jak przez lata zachowywali się ci z tytułami książę i hrabia. Przekazywali na rzecz publicznych instytucji różne artefakty. Bo szlachectwo zobowiązuje. Tak już jest, że ten możniejszy i bardziej zasobny w jakiś sposób wspomaga tych mniej zasobnych.

Kiedy do muzeum trafił „Album Pałahickie” Henryka Rodakowskiego, to nie był depozyt czy donacja. Placówka musiała zapłacić, ale i tak warto było, bo to po Arsenale był skarb. A teraz dzięki wielkoduszności hrabiów Szembeków znów jest skarb. Co prawda depozyt, ale zawsze. Bo dzięki depozytowi rodzina ta daje możliwość obcowania z dobrym malarstwem szerokiemu kręgowi odbiorców.

Ja wiem, od piątku wiem, że nie potrafiłabym się z tym obrazem rozstać. Bo urzekł mnie i zafascynował ten zmęczony facet. Bo urzekła mnie sztuka. Przemiły znajomy, z którym tam byłam, i który tak ma, że tonuje moje zauroczenia, tłumaczył spokojnym głosem – Przecież ten obraz potrzebuje przestrzeni, potrzebuje oddechu, a we współczesnych mieszkaniach ich nie ma…

Ma rację. Tak jest. Bo hrabiowie Szembekowie dziś nie mieszkają w pałacach. W innym miejscu, niż muzealne, we współczesnych wnętrzach „Czerkies” zwyczajnie by się dusił. A tak możemy go oglądać wszyscy.

No ja w każdym razie zamierzam. I jeśli coś po nocy szlaku zostało w mojej głowie, to dwie rzeczy. Bezsprzecznie „Czerkies” i rozmowa z pewnym osobnikiem. Ale to temat na inną bajkę.

Nigdy nie myślałam, że doznam zauroczenia szkołą monachijską. A tu masz. Jest. I dobrze, że obraz znalazł się w publicznej przestrzeni wystawowej. Dzięki, raz jeszcze powtórzę, państwu Szembekom.

A muzeum to mogłoby pocztówki z „Czerkiesem” przygotować. Bo chciałabym mieć. Na razie mam tylko swoje kiepskie zdjęcie i ukradzione komuś, zrobione tak, że całego malowidła nie widać.

I ostatnie słówko. Kolejny raz polska szlachta pokazała, że rozumie hasło „szlachectwo zobowiązuje”. Dlatego głowy i ręce powinny się skłonić do podzięki.

P.S. Nie ma bieżących wydarzeń, zatem mogę zacytować osobiste jaskółki. – Znów nas zostawiłaś. Poleciałyśmy sobie do muzeum same i już cię serdecznie nienawidzimy. Bo znów po tobie się dowiedziałyśmy o obrazie… I też chcemy pocztówkę. Ma stać koło kawy arabskiej i nas zupełnie nie obchodzi, jak to zrobisz, ma być. No cóż.

P.S. 2. Czapki z głów wobec muzyków i ludzi którzy pomagają Katarzynie Ślemp de Sanchez w walce o zdrowie jej córeczki Karolinki. Powtórzę, nigdy wcześniej w historii tego miasta nikt nie zrobił tak dużo dla jednego małego istnienia. A w tych wrednych czasach, w jakich nam przyszło żyć, to jest coś niezwykłego, coś wielkiego, coś, o czym trzeba i należy pisać oraz coś, za co należy kłaniać się w pas do samej ziemi. Bo im się chce, bo sami to robią. No czapki z głów. Za tę pasję i pomoc koleżance. Bo to dziś się nie zdarza.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x