Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Longiny, Toli, Zygmunta , 2 maja 2024

Było wydarzeń cały wór

2015-01-17, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Nawet nie myślałam, że piątkowe popołudnie i wieczór będą aż tak bardzo wypełnione ciekawymi i intrygującymi wydarzeniami. Bo po prawdzie, tak dużo się wydarzyło tylko tam, gdzie byłam, a przecież nie mogłam być wszędzie i wszystkiego doświadczyć. Bo się nie da.

 

Weekend zaczął się przeuroczo od wystawy Juliusza Piechockiego w Spichlerzu. No i dumna z siebie jestem, że się tą razą w lokalizacji i godzinie cudnego wydarzenia nie pomyliłam. Bo niestety tak mam, jakąś wadliwą klapkę mózgową, że mylę. Dni, daty, miejsca, godziny. Na szczęście nazwisk z rzadka tylko. No i byłam przezadowolona, kiedy okazało się, że znajomi do mnie dzwonią, bo nie wiedzą, czy na Warszawską, czy na Fabryczną lecieć, aby Julowe, jak o Juliuszu Piechockim mówimy, malarstwo obejrzeć. No i z pewnością Herminatora (jak kto nie wie, kto to jest, niech w Google wpisze nazwisko Hermann Maier) potwierdzałam, tak, na pewno w Spichlerzu. No i zeszło się tam nas gorzowian cały tłum. Bo też i było po co. Po to, aby cudne malarstwo najlepszego obecnie malarza już pokolenia 50+ oglądać. No zachwyt pełen, ale o tym za jakiś czas odrębny większy tekst w naszej zakładce „Kultura” będzie. Bo i rzeczywiście jest o czym bajać i nie tylko. Artysta zadowolony był, ci, co przyszli też. Bo autor każdemu chwilkę poświęcił, podpisał wysmakowane folderki, a muzealnicy  też byli zadowoleni. Bo wszystko się udało. No ale dlaczego miało się nie udać? No dlaczego? Bo na muzealników i ich projekty zawsze można liczyć. Bo są zawsze dopracowane i godne uwagi. Inna rzecz, że ja z nimi tak trochę zakolegowana jestem, lubię ich sposób myślenia, ich działania. Zwyczajnie lubię ich spotykać, a piątkowe spotkanie w Spichlerzu pokazało, że nie tylko ja. Bo inni też.

No i od wystawy prześwietnych prac Juliusza Piechockiego Muzeum Lubuskie im. Jana Dekerta weszło w obchody 70-lecia istnienia. No więc na te rozciągnięte w czasie urodziny, bo apogeum nastąpi coś około września, wszystkiego naj. Samych sukcesów, samych dobrych chwil. No w każdym razie było cudnie.

Potem mnie zawiało do Filharmonii Gorzowskiej. Od razu przyznałam się jak na katolickiej świętej spowiedzi pani dyrektor, że ja tu tak naprawdę to na pierwszą część przyszłam, żeby posłuchać przede wszystkim polskiego kontratenora Jakuba Monowida w arii Rinalda z opery „Rinaldo” Georgesa Friedricha Haendla. Bo znałam to tylko z jakiejś starej i nie do końca zapamiętanej realizacji radiowej i tkwiło mnie to w mózgu. A po drugie chciałam posłuchać Duetu Kwiatów z opery „Lakme” Léo Delibesa. Bo to duet na dwa głosy żeńskie, czyli na sopran i mezzosopran. A spotkały mnie same niespodzianki, bo w programie awizowana na początek była suita z „Jeziora łabędziego” Piotra Czajkowskiego i trochę go było, ale nagle zabrzmiał „Kankan”. No cóż, „Jezioro” widziałam parę razy, ale ten kankan? Niech będzie. No cóż.

A potem, po jakimś czasie ten duet, kwiatowy. Wszyscy tę muzykę znają, znaczy wszyscy , którzy oglądają francuskie kino, bo on tam się pojawia, często jako ilustracja. A tym razem rewelacyjne wykonanie małżeństwa Barbary Gutaj-Monowid i Jakuba Monowida. No pełen zachwyt. I wielkie ukłony podzięki dla pań Małgorzaty Pery i Moniki Wolińskiej za taki afisz. Bo obie panie podjęły to wyzwanie, bo tak ułożyły afisz, że zamiast mezzo był kontratenor, czyli najwyższy męski głos w wykonaniu cudnym pana Jakuba Monowida. Część publiczności była zaskoczona, bo czego innego po bel canto się spodziewała, ale, Rzym warty mszy, warto było zajrzeć do FG. Gratulacje. Wielkie. Naprawdę. Byłam zauroczona. Szczególne afiszem, bo nie było w bel canto „Starego nietoperza”, „Hrabiny Maricy”, kupletów Barinkaya i innych. A muzycy FG kolejny raz pokazali, że potrafią zagrać wszystko. I nie jest ważne, czy to wielkie symfonie Ludwiga van Beethovena czy tylko lekka operowa muza. Zawodowstwo, maestria, doceniana przez wielkich. Szacunek.

A na koniec zawiało mnie do Jazz Clubu, zdążyłam na początek. Tam właśnie Adam Bałdych ogrywał swoją nową płytę i zaprosił swoich przyjaciół. No i ja tam też byłam. Stałam sobie i słuchałam i dobrze mnie było, bo Adaś w swoim nowym projekcie zawarł bardzo dużo polskiej tradycji muzycznej. Bo i trochę tropów Wojciecha Kilara było. Nota bene, jak by było świetnie, aby gorzowska FB została nazwana imieniem wielkiego Kilara. Wiem, marzenie, a moje się nie spełniają, więc się nie uda, ale jakbym ja bym chciała, oj jak bardzo. Oj bardzo. No i teraz słówko do Bogów różnych, mniej lub bardziej zaprzyjaźnionych i do mojego dżina z lampy, zróbcie coś, aby może FG miała to miano, imię wielkiego polskiego kompozytora Wojciecha Kilara, bo związki były i są. Dajcie…

Ale wracając do całości w piwnicy jazzowej, mojej ulubionej, no cóż. To trochę inny Adam Bałdych, aniżeli ostatnio. To Adam bardzo świadomy pewnych konotacji muzycznych, to Adam, który sięgnął po polską tradycję muzyczną. Nie chcę, aby moje słowa zabrzmiały szowinistycznie, czy mocno narodowo. Nie. Każda nacja ma tak, że ma pewne tematy przynależne tylko jej. My mamy Chopina i może jeszcze Kilara z góralskimi nutkami. Czesi mają Smetanę i Rybę, Węgrzy – znacznie więcej. Tak samo jak każda inna, I jak ta inna się nie zamyka, tylko rozwija, to powstaje coś, czego tylko zazdrościć. I właśnie tego Adam Bałdych w swoim najnowszym projekcie dowiódł. Gram moje, ale pamiętam i o spuściźnie.

Zwyczajnie czekam na płytę, a rzadko mnie się za ostatnie lata to zdarza. Pogratulować. Ale z drugiej strony, komu, jak komu, Adamowi Bałdychowi? Taż mistrz jest.

No i konkludując. Chyba jednak ma rację moja przemiła znajoma, która twierdzi, że miasto na siedmiu wzgórzach, to wielkie i piękne miasto jest, a ja się mylę, kiedy piszę o nim, że to taki azjatycki kurnik. Bo skoro w jeden dzień tak dużo i tak doniosłych wydarzeń w kulturze się dzieje, to chyba jednak nie kurnik, a coś, co pretendować może do wielkiego miasta. I dajcie nam Bogi, wszelakie, aby jednak tak zostało.

P.S. A tu link do Duetu Kwiatów z opery „Lakme” Léo Delibesa, co prawda w innym wykonaniu, ale aby wiedzieć, o czym ja bajałam w pierwszej części złośliwca. Duet Kwiatów.

https://www.youtube.com/watch?v=Vf42IP__ipw.

P.S. 2. Dziś obchodzimy rocznicę wejścia wojsk 1 Frontu Białoruskiego do zrujnowanej, zamordowanej Warszawy. Zniszczyli nam stolicę, ale Polak potrafi, szkoda tylko, że w momentach kryzysowych. Bo w pokoju to jakoś nie umiemy działać, no szkoda. Trzeba pamiętać, to co? Zapalimy świeczki? Zapalimy. Ja zapalę. Tak, jak w rocznicę 70. już będzie wyzwolenia Auschwitz, choć cały czas mnie tam nie chcą. Żal.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x