Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Balladyny, Lilli, Mariana , 30 kwietnia 2024

Na Nowy Rok zamyśleń kilka…

2014-12-31, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

No i przyszła końcówka roku, ostatni dzień tego 2014. Czas podsumowań i rozliczeń. W moim przypadku bardzo dużo tego będzie.

Po pierwsze, przepraszam za wszystkie pomyłki, jakie mnie się wydarzyły w tym roku i jakie znalazły się w szacownym portalu. Bo nie dość, że mylę cyferki, to jeszcze od czasu do czasu imiona i nazwiska. No i za to bardzo przepraszam.

Po drugie, zmienia się mój status. Czyli  nie bardzo wiem, w którą stronę los machnie ogonem i nie bardzo wiem, czym się od stycznia będę zajmować. Na razie złośliwce pisać jeszcze zamierzam, ale jak długo…? Tego nie wiem i na wszelki wypadek już troszeczkę się żegnam, bo jak napisałam wcześniej, nie wiem, w którą stronę los ogonem machnie i gdzie mnie rzuci.

Ale dopóki piszę, to nastał czas na podsumowanie w działce, na której, mam nadzieję, odrobineczkę się znam, czyli w kulturze.

Bardzo chcę podziękować władzom miasta nad trzema rzekami za zadymę i pseudozmiany w kulturze właśnie. Bo dzięki nieodpowiedzialnym decyzjom mamy w tej materii dość duży bałagan. Bo nadal nie wiadomo, co dalej z piękną willą na Zawarciu, czyli zameczkiem Hermanna Pauckscha. Bo nadal nie wiadomo, jak ma wyglądać nowa instytucja, czyli Miejski Ośrodek Sztuki po połączeniu z Lamusem. Bo emerytowani nauczyciele nadal nie mają swego miejsca. No jednym słowem, zrobiono rewolucję w starym bolszewickim stylu. Znaczy to tylko tyle, że dawaj zmieniamy, ale co po tych zmianach, a to już czas pokaże. Jakie to szczęście, że łupem tej rewolucji nie padł Jazz Club. Bo gdyby tak się stało, jak chciały dwie panie urzędnik, to należałoby zamknąć działkę kultura w mieście nad trzema rzekami.

Myślę sobie też, że w przyszłości należałoby się bardziej namyślać nad tym, kto będzie dowodził wrażliwą i newralgiczną działką, jaką jest kultura, bo akurat ona jest jedną z najbardziej czytelnych i rozpoznawalnych marek oraz tropów identyfikujących markę główną, jakim jest szyld Gorzów Wielkopolski. A w tej chwili w mieście są dwie bardzo wyraźne instytucje identyfikujące ten szyld.

Jedną jest właśnie jazzowa piwnica, drugą Filharmonia Gorzowska z jej osiągnięciami, a to za sprawą tandemu, czy się to komuś podoba, czy też nie, pań Małgorzaty Pery i prof. Moniki Wolińskiej.

O piwnicy i roli prezesa pisać nie będę, bo to jest jednoznacznie wiadome. Co prezes robi, zawsze jest trafione w dziesiątkę. Nawet jak odbywa się koncert słabo zapowiedziany, to i tak jest dobrze. O nieustającym festiwalu „Gorzów Jazz Celebrations” wspominać nie trzeba, bo zjeżdżają na te wydarzenia ludzie z całej Polski i okolic, potem jedzą sobie pierogi w klubie i deklarują – wrócimy. I wracają, a przy okazji chodzą po mieście, zachwycają się nim i mówią – Tak przyjaznych ludzi, jak wy (znaczy my, piwniczna armia z prezesem na czele), to jednak próżno i trudno szukać. Wiem, bo wiele razy w rodzimym języku, ale i języku Albionu z nimi rozmawiałam.

Natomiast w przypadku FG słówko się należy. Tak się bowiem składa, że obie panie dyrektor wykonały maks wysiłków, aby gorzowska FG stała się znana i rozpoznawalna. Przede wszystkim pod względem artystycznym. No i się udało. Nie było wpadek, każdy koncert, każde wydarzenie było godne tylko dobrych słów. Tychże nie szczędzili wielcy, którzy tu byli. A było ich sporo. Jeszcze jak w FG zagości Yehudi Menuhin, czego wcale nie wykluczam, to będzie tylko potwierdzeniem tego, że nawet bardzo młoda, bo zaledwie teraz czteroletnia instytucja dowodzona przez tandem żelaznych, bardzo młodych dam, ma sens i trzeba ją wspierać. Wiem bardzo dobrze, że i w FG są problemy i konflikty, ale gdzie ich nie ma. Wszędzie są. Ja w każdym razie trzymam za FG kciuki i za każdym razem siądę sobie w rzędzie R na miejscu 24, bo tam mi najlepiej i będę klaskać po wydarzeniu oraz czasami przełykać łzy wzruszenia, kiedy pójdą mi ciarki po krzyżu podczas koncertu. A tak bywało wiele razy w mijającym roku. I za wszelkie Bogi tego świata nie chcę się czuć zażenowana za publiczność, która wychodzi, kiedy solista i maestro jest jeszcze na scenie i takie tam…

Ale na markę główną Gorzowa składa się też kilka innych działań. Ot choćby wybór Marii Szupiluk do ważnej organizacji dotyczącej tańca ludowego. To wielki sukces. I też trzeba o tym mówić. To konsekwencja pracy, wielu lat w niszy pod tytułem upowszechnianie tańca ludowego w jego najbliższej wersji ku korzeniom. Zaszczytem dla miasta powinno być, że ma taki zespół, jak „Mali Gorzowiacy” i państwo Maria i Krzysztof Szupilukowie, którzy mają taką misję, że tych małych i maleńkich kultury uczą. A potem te małe i maleńkie dorośleją i jakoś nie bardzo się od „Gorzowiaków” odklejają i są tam ciągle, już jako duże i dorosłe. I wcale ujmą żadną dla nich nie jest latać w zapaskach i bufiastych spodniach po mieście i zapraszać na koncerty. Bo dumy z ludowego nauczyli ich właśnie Maria i Krzysztof. Podziwiać i pozazdrościć.

Ale główną markę Gorzowa buduje też alternatywa, choć w przypadku Błażeja Króla mówić o alternatywie, to gruba przesada. Bo właśnie Błażej, czasem w bandach, czasem solo wyrósł na gwiazdę muzyki, ma której się nie bardzo znam, ale doceniam głosy tych, co się znają. Bo właśnie owa krytyka twierdzi, że mamy do czynienia z gwiazdą. I to gwiazdą, która co zrobi, to jest ciekawe i zauważalne. Choć jak chce pewna pani urzędnik, to tylko amator i ona z amatorami pracować nie zamierzała. Jakie to szczęście, że nie musi już, owa pani urzędnik decydować o współpracy z Błażejem.

Ale nietaktem wielkim i pominięciem byłoby też nie wspomnieć Moniki Kowalskiej, dyrektor kina Helios, ale i pomysłodawczyni Kina Koneserów, która ze względu na swoje zainteresowanie kinem, filmem, stała się jedną z twarzy sieci Helios. To właśnie ona firmuje ciekawe wydarzenia i kolejne otwarcia kin koneserów. To ona promuje dobre, ciekawe, niszowe kino. A jako, że gorzowianka, to i Gorzowowi splendoru przysparza. Zresztą zupełnie przez przypadek, bo tu urodzona i tu mieszka. Ale jakby chciała gdziekolwiek indziej, to też by nie miała problemu, bo nie tylko mową Jana Kochanowskiego włada, ale i językiem Albionu, ale chce tu, więc cieszyć się tylko należy, że nadal chce.

Zresztą miasto to identyfikują także inni, którym dziwne zadziałania pań od kultury nie zaszkodziły, bo zwyczajnie o nich nie wiedziały.

I na zakończenie – szczęsnych chwil temu miastu, szczęsnych wydarzeń, szczęsnych dokonań. Artystom – płyt, książek, dobrych spektakli. Sportowcom – medali, rekordów, złotych dokonań. Nam zwykłym ludziom – dobrego życia. Tego wam i sobie w tym nowym, dla mnie niewiadomym roku 2015 życzę.

Każdego, kogo obraziłam świadomie lub nieświadomie, przepraszam raz jeszcze.

P.S. A domowe jaskółki, które przeczytały moją pisaninę, szczebioczą, - Zdurniałaś Ochwat ze szczętem, nie znamy cię, ale pomieszkamy z tobą, bo jeszcze jakieś większe głupoty napiszesz. No cóż.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x