2014-08-09, Komentarze na gorąco
W środę 6 sierpnia wojewoda Jerzy Ostrouch i jego urzędnicy na placu przy katedrze zbierali jabłka.
Była to odpowiedź wojewody na ogólnopolską akcję „Jedz jabłka”, o której już pisaliśmy. Wojewoda postanowił więc połączyć przyjemne z pożytecznym i w ramach tej akcji zebrać jabłka dla dzieci, które wypoczywają na obozach i koloniach w regionie. Zebrano 50 kilogramów jabłek, co pan wojewoda skwitował zdaniem, że „nie liczy ilość przyniesionych jabłek, ale sam gest”.
Przy tak mizernym plonie akcji i po takim stwierdzeniu spodziewałem się jak najbardziej, że sam wojewoda będzie miał gest i publicznie ogłosi, iż za własne ciężko zarobione pieniądze kupi drugie 50 kilogramów jabłek, albo i więcej, i przekaże od siebie, a jego urzędnicy być może w geście solidarności z nim i przecież dla dzieci dołożą swoje. Minęło kilka dni i nic takiego się nie stało. Przynajmniej ja nic o tym nie słyszałem. Jedynie w mediach pojawiła się gdzieś tam informacja, że pan wojewoda dalej zbiera jabłka, ale już u siebie w urzędzie.
Akcja, jakby nie patrzeć, nie okazała się sukcesem, bo zrobiona ją na chybcika, a nawet na wariata, czyli bez specjalnych zabiegów, starań i promocji licząc, że przyniesie efekt ze względu na szlachetne cele. Przyniosła - całe 50 kilogramów jabłek, które na dobra sprawę zmieściły się w jednym worku i pan wojewoda mógłby je nawet osobiście zanieść do najbliższej placówki organizującej półkolonie, np. w podziemiach Infoglobu. Miało być dobrze, wyszło jak zwykle. Ale tak się dzieje, gdy w działaniach jest więcej „piaru” niż prawdziwej troski o realizację celów.
Jan Delijewski
W miniony piątek dla lubuskich uczniów zabrzmiał ostatni dzwonek przed zimową przerwę.