2014-01-09, Komentarze na gorąco
Od lat żyję w przekonaniu, że profesor Leszek Balcerowicz jest znakomitym ekonomistą.
Problem w tym, że widzi on jedynie procesy ekonomiczne, trendy, wskaźniki i to jedynie w skali makro. Nie dostrzega zaś człowieka, ludzi, społeczności. Dlatego podzielam oburzenie Reni Ochwat, która we wczorajszym swoim felietonie zwyczajnie zjechała pana profesora za jego wielce krytyczną ocenę wydatkowania środków unijnych i wskazanie (w domyśle) budowy naszej filharmonii jako przykład marnotrawstwa brukselskich pieniędzy.
Uważałem i nadal uważam, że mogliśmy wybudować sobie filharmonię znacznie taniej. Tym bardziej, że z ponad 120 czy 130 milionów kosztów otrzymaliśmy unijne dofinansowanie na poziomie ledwie 30 milionów z jakimś drobnym dodatkiem. Podczas, gdy w ocenie wielu samorządowców w kraju właściwe byłyby proporcje wręcz odwrotne. No, ale to już nasze lubuskie krzywdy oraz rachunki do wyrównania i profesorowi Balcerowiczowi nic do tego. Trudno, będziemy płacić za filharmonię sami, choć wolałbym trochę inaczej wydatkować nasze miejskie pieniądze. Opowiadanie jednak, że zmarnowano unijnie euro, bo filharmonia (w domyśle), w takim mieście jak nasze jest niepotrzebna świadczy, że o prowincjonalizm wyłazi z pana profesora. Intelektualnym prowincjonalizm. Gdzie jest bowiem powiedziane czy zadekretowane, że w takim mieście jak nasze nie ma potrzeb wyższego rzędu, że instytucja typu filharmonia jest niepotrzebnym zbytkiem?
To jest typowy przykład myślenia warszawskiego zaścianka, który dzieli kraj na intelektualne, kulturowe i naukowe centra oraz produkcyjno-robotniczo zaplecze, gdzie do życia i szczęścia wystarczyć ma bułka z masłem lub bananem i teatr objazdowy. A my się na to zgadzamy. Dlatego chcemy mieć pracę, ale i akademię, filharmonię oraz park naukowo-przemysłowy. I nie chodzi tu wcale o to, że nikt nie zabroni biednemu bogato żyć, ale chcemy zwyczajnie się rozwijać i doświadczać wielu rzeczy, które są udziałem mieszkańców Warszawy, Krakowa czy Poznania. Zaś bez wysokiej kultury nie ma mowy o żadnym rozwoju i zmianach. Co najwyżej jest trwanie i walka o przeżycie.
I nie jestem żadnym wskaźnikiem, parametrem czy statystycznym błędem.
J.D.
P.S. Osobiście nie jestem miłośnikiem opery czy muzyki poważnej, ale doceniam znaczenie filharmonii jak instytucji dla kulturalnego, intelektualnego, a w ślad za tym ogólnego rozwoju miasta. Bez szkół wyższych, filharmonii i paru jeszcze innych instytucji Zielona Góra nie miałaby tego wszystkiego co ma i nie byłaby tym, czym jest. Doskonale wiedzą o tym ci wszyscy, którzy spędzili tam trochę życia albo zwyczajnie tam bywają.
W miniony piątek dla lubuskich uczniów zabrzmiał ostatni dzwonek przed zimową przerwę.