2013-12-19, Komentarze na gorąco
Budżet miasta na 2014 rok uchwalony, wszyscy powinni być zadowoleni – jedni mniej, inni bardziej, ale przecież nie da się wszystkim w równym stopniu dogodzić.
Tymczasem nikt nie jest ukontentowany. Prezydent odgraża się, że tak tego nie zostawi i zapewne coś tam wymyśli, by nie realizować nieplanowanych przez niego wydatków, a radni PiS, którzy na sesji najbardziej przy budżecie namieszali zmieniając wydatki, zagłosowali w końcu przeciwko temu budżetowi.
A ja jest tym wszystkim zniesmaczony, zdegustowany i zniechęcony do lokalnej samorządności w takim wydaniu. Głównie z powodu sposobu i trybu procedowania oraz tego całego miejskiego politykowania. I nie chodzi mi wcale o terminy, ale o elementarny brak dialogu, rozmowy miedzy radnymi a prezydentem i jego służbami. Szanuję prawo i obowiązek prezydenta do tworzenia projektu budżetu. Szanuje również prawo i obowiązek radnych do zgłaszania swoich wniosków i postulatów. Jednakże obie strony po wyartykułowaniu swoich propozycji winny usiąść do stołu i uzgodnić co możliwe, co niemożliwe, spisując nawet protokół rozbieżności, by na sesji nie dochodziło do partyzanckiego szarpania, kombinowania, liczenia na kolanach i biegania po korytarzach. Budżetowe wydatki to zbyt poważne sprawy, by je tak sobie po prostu rozgrywać.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to jest właśnie polityka, że każdy ma swoje priorytety, pryncypia i coś do wygrania. Ale na wszystko jest czas i miejsce. Na sesji można projekt uchwały dopracować, dopieścić, coś poprawić a nie tworzyć w części od nowa, bo wcześniej się nie dało lub nie chciało. Budżet miasta to nie jest, a przynajmniej nie powinien być polityczną układanką ostatniej chwili, ale dobrze przemyślaną konstrukcja od a do z, od przecinka do kropki, od kultury po drogi.
Nie było na to czasu, woli czy cierpliwości?
J. D.
W miniony piątek dla lubuskich uczniów zabrzmiał ostatni dzwonek przed zimową przerwę.