2013-12-27, Komentarze na gorąco
Trochę dziwne były to święta Bożego Narodzenia. Niby zgodnie z tradycją, niby po bożemu, a jednak jakoś inaczej było niż drzewiej bywało. Tak je przeżyłem i nic na to nie poradzę.
Przede wszystkim zabrakło mi zimy, z całym jej pięknem, ale i utrapieniem. Nie było mrozu, nie było śniegu i spacerów po białym puchu. O rzucaniu śnieżkami czy sankach i kuligach nie wspominając. No i Mikołaj przyjechać musiał zapewne dorożką, bo saniami nie dało rady…
Ale nic to. Ciągle w pamięci mam jeszcze obraz miejskiej wigilii. Dawno nie widziałem naraz tak wielu ludzi, którzy z prawdziwą głodną zachłannością wyciągali ręce po pierogi, krokiety czy kawałek smażonej ryby. Wcześniej cierpliwie odczekawszy przemowy, kolędy, dzielenie się opłatkiem i swoje w kolejce. W większości zwyczajnie głodni i spragnieni wigilijnej strawy. Dla wielu z nich musiało to wystarczyć za całe święta. I tak sobie pomyślałem, że jedne święta to stanowczo za mało, by nakarmić i zaspokoić całoroczne biedę.
Z drugiej strony zapamiętałem tłumy zwykłych gorzowian, które przewalały się po sklepach, galeriach i bazarach. Kupując w ogromnych ilościach świąteczne i wcale nieświąteczne jedzenie i rzeczy, których przesadne nagromadzenie mogło budzić u innych zazdrość, a nawet zdumienie. I w dużej części wcale nie z bogactwa i potrzeby to szaleństwo zakupowe wynikało. Często bowiem z pożyczek lub trudem uciułanych oszczędności ta świąteczna rozrzutność się brała. Bo tradycja, bo honor, bo rodzina…
Święta, święta i po świętach.
I takie to święta były. I takie też jest jakby to nasze życie, w którym syty głodnego nigdy nie zrozumie, choć czasami mu się wydaje, że rozumie. Bo gdyby rozumiał, to sam by się tak nie obżerał i nie wyrzucał resztek na zmarnowanie.
Jan Delijewski
W miniony piątek dla lubuskich uczniów zabrzmiał ostatni dzwonek przed zimową przerwę.