2013-09-07, Komentarze na gorąco
W sobotnie popołudnie spędziłem trochę czasu przy ul. Targowej, gdzie trwa właśnie szumnie zapowiadany „Festiwal Brzmienia i Podniebienia”.
Drogą bezpośredniego zakupu za gotówkę nabyłem trochę wędlin podrasowanych na modłę staropolską oraz napitku stylizowanego na tradycyjny. I nic tam było po mnie. Na biesiadę piwną nie miałem ochoty, szaszłyki i kiełbaski z grilla zwyczajnie mi się przejadły, a muzyczne brzmienia nie brzmiały dla mnie nazbyt świeżo i zachęcająco.
Wrażenia są takie, że brzmi „festiwal” może i lepiej, ale już gorzej smakuje, bo i jakby z roku na rok wystawców było mniej, a i zwiedzających czy kupujących także było mniej. W hali targowej trochę kramów z wędlinami i piwnymi wynalazkami, chlebem i słodkościami w różnej postaci, warzyw i owoców oraz leczniczymi i uzdrawiającymi miksturami. Do tego na placu stoiska z jedzonkiem na ciepło i niemniej ciepłym piwem z bata lub butelki oraz muzyka mniej lub bardziej na żywo. W sumie nawet fajny jarmark połączony z festynem miejsko-ludowym. Nazywanie jednak tego festiwalem jest przynajmniej nieporozumieniem. Z powodów formalnych, programowych i estetycznych, czyli zapachowo-smakowych.
L.Z.
P.S. Gdzie nam do Zielonej Góry, gdzie właśnie trwa winobranie. Tam dopiero mają festiwal… Prawie dziesięciodniowe szaleństwo za całe dwa miliony. A u nas taki jarmark czy festyn, pod zmieniona nieco nazwą na „Brzmienia podniebienia”, mógłby odbywać się co tydzień, przynajmniej latem. Zdrowo jeść przecież cały czas trzeba, a i popić zawsze musowo, by się nie zadławić.
W miniony piątek dla lubuskich uczniów zabrzmiał ostatni dzwonek przed zimową przerwę.