Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Komentarze na gorąco »
Ilony, Jerzego, Wojciecha , 23 kwietnia 2024

A mogli je sprzedać lub ofiarować niemieckim muzeom…

2017-02-27, Komentarze na gorąco

Jestem pod ogromnym wrażeniem wspaniałej postawy Carli Muller oraz jej brata Matthiasa Lehmanna.

medium_news_header_17677.jpg
Carla Lehmann-Müller i ona sama jako dziecko na wystawie w dawnym swoim domu

Właśnie przekazali Muzeum  Lubuskiemu im. Jana Dekerta w Gorzowie kolejne 80 rodzinnych pamiątek, w tym obrazy i ceramikę, będących dziełami sztuki. Przekazali placówce, która kiedyś była ich domem, a który musieli opuścić w konsekwencji II wojny światowej. I zapowiadają, że przekażą następne pamiątki, jak tylko przywiozą je z Francji, gdzie są obecnie prezentowane.

A przecież mogli je sprzedać lub ofiarować niemieckim muzeom… Przedwojenna willa Schroedera przy ul. Warszawskiej, jest więc obiektem muzealnym, który ma wyjątkowe szczęście. Rzadko bowiem się zdarza, żeby poprzedni właściciel nie tylko nie rościł żadnych pretensji, to jeszcze materialnie wspierał i to na  różne sposoby coś, co nie jest już jego, a kiedyś było… I nie ma w tym cienia żalu, goryczy czy złości. Przeciwnie, jest radość dawania okraszona wspomnieniami dawnych lat. O szczególnych związkach rodzeństwa, zwłaszcza Carli Muller z gorzowskim muzeum, pisaliśmy na tych łamach w 2015 roku, przy okazji jej 75. urodzin. W tych okolicznościach, wyjątkowo w tym miejscu, przypominamy tamten tekst.

Jan Delijewski

Szacowna jubilatka mieszkała tu jako dziecko

Kwiatami, tortem i spotkaniem w Muzeum Lubuskie im. Jana Dekerta uczciło 75. urodziny Carli Müller, córki właściciela willi Schroedera. Miła pani mieszka w Ludzisławicach, małej wiosce pod Santokiem.

Carla Müller, córka ostatniego właściciela willi Schroedera, jest z wykształcenia doktorem geologii, pracowała na całym świecie, przez lata mieszkała w Paryżu. Dziś ma dom w Ludzisławicach, jest stałą bywalczynią rodzinnego domu i generalnie wspiera placówkę, jak tylko może. Dlatego też muzeum właśnie fetą uczciło jej okrągłe urodziny.

- Jestem głęboko wdzięczna temu rosyjskiemu oficerowi, który nie dopuścił do dewastacji naszego domu – powtarza za każdym razem Carla Müller, córka ostatniego właściciela przepięknej willi Gustawa Schroedera, gorzowskiego fabrykanta, światłego obywatela tego miasta, który willę postawił dla własnej rodziny, a jego potomkowie musieli uciekać z miasta nad Wartą, Kłodawką i Srebrną bardzo mroźną zimą 1945 roku. Pani Carla ma na myśli generała Nikołaja Bierzarina, bo dzięki niemu przepiękna budowla ocalała w stanie nienaruszonym.

Opowieść o rodzinie

Muzeum jakiś czas temu otworzyło stałą ekspozycję poświęconą właścicielom, czyli tym, którzy budynek wznieśli. I tam, wśród różnych zdjęć, jest też fotografia, zresztą nie jedna, ślicznej dziewczynki, Carli Lehmann, dziś starszej pani. Można ją zobaczyć samą, albo w konfiguracji z rodzeństwem lub też z rodzicami. To oni właśnie doczekali do końca niemieckiego państwa w 1945 r. na tych ziemiach i to oni uciekali przed Armią Czerwoną z Gorzowa, wówczas Landsbergu. Jest zresztą takie zdjęcie, gdzie widać dziwny wóz, taki trochę drabiniasty, trochę jak z filmów fantasy. Tym wozem właśnie wyjeżdżali z Landsbergu. – No tak, tym jechaliśmy na zachód – przyznaje pani Carla. A dyrektor Muzeum Dekerta, Wojciech Popek dodaje, że ten wóz to jeszcze długo był gotowy do drogi, bo a nuż, znów trzeba będzie gdzieś się przemieszczać.

Rodzina szczęśliwie przeżyła, cała piątka rodzeństwa, co można zobaczyć na zdjęciach w muzeum, cieszy się dobrym życiem i czasami zagląda do Gorzowa. Pani Carla ma najbliżej, bo mieszka w Ludzisławicach, tuż koło Gorzowa. Zresztą w domu po Emilii Domańskiej, artystce tkaczce, która się wyprowadziła do Poznania. I jak sama mówi, już do Niemiec nie ma zamiaru wracać. – Pani Carla bywa u nas, jak jest w Gorzowie, napije się z nami kawy, coś wspomni, my ją też wspomagamy, jeśli trzeba – mówi dyrektor Wojciech Popek i pokazuje kolejne zdjęcia wiążące się z rodziną Schroederów i Lehmannów. To stare dagerotypy, bądź ich nowe cyfrowe odczytania. Ale tak naprawdę, to ważne jest to, że pani Carla przyjeżdża do Muzeum Lubuskiego, dobrze się tu czuje i rozmawia z ludźmi, którzy niekoniecznie znają jej macierzysty język, czyli niemiecki. –To wspaniała sprawa móc tu przyjeżdżać i patrzeć, jak ktoś dba o mój dom, a jest on zadbany znakomicie – mówi uśmiechnięta i życzliwa wszystkim starsza pani.

Pół świata mojego jest

Jak się patrzy teraz na panią Carlę, wybitnie sympatyczną osobę, ubraną w sweter wydziergany na drutach i z włosami zawiązanymi w niedbały kucyk, albo kok, stojącą przy zdjęciach rodzinnych z tych czasów, kiedy nazywała się jeszcze Lehamann, to trudno uwierzyć, że to córka i wnuczka wielkich fabrykantów, bardzo zamożnych ludzi. Bo w niej nie ma nic, co każdy chciałby przypisać majątkowi. Oto zwyczajna pani w mocno średnim wieku, która zagląda do Muzeum Lubuskiego, kiedyś jej własnego domu. I czuje się jak u siebie, a to za sprawą dyrekcji muzeum i ludzi tam pracujących. – Przecież nikt nie pamięta, a może i nie wie, że pani Carla, to doktor geodezji i naprawdę pół świata zjeździła na badaniach różnych.  Dość wspomnieć, że pracowała dla wielkiej amerykańskiej firmy Texaco – tłumaczy dyrektor Wojciech Popek. I dodaje, że objechała pół świata i okolic. - A dziś, to najważniejsze, że jest z nami i nam opowiada swoją i naszą historię miasta i nas samych – mówi.

Klucze jeszcze pasują

Choć do muzeum najczęściej zagląda właśnie pani Carla, to sama placówka ma jeszcze bardzo dobre kontakty z pozostałym rodzeństwem. – To wszak oni podarowali muzeum śliczny komplet śniadaniowy, który zachwyca do dziś zwiedzających. Jak obchodziliśmy stulecie willi, to pan Mathias Lehmann, brat Carli podarował nam pęk kluczy do willi. I co ciekawe, one nadal pasują do tych zamków, bo przecież nie są zmienione – opowiada dyrektor Wojciech Popek.

Dzięki kontaktom z Lehmannami w muzeum można oglądać wystawę malarstwa niemieckiego. A wśród eksponatów po byłych właścicielach jest też mały lekko przybrudzony kotek. To zabawka, która należała także do Mathiasa Lehmanna i była furorą wystawy, jaką przed laty muzeum urządziło w Spichlerzu. Pokazano wówczas przedmioty, jakie należały do uciekinierów niemieckich, ale i Polaków, których na te tereny po II wojnie światowej przygnała historia. – Oj, to była bardzo ważna zabawka mego brata. Miał ją ze sobą podczas całej podróży w czasie ucieczki – mów pani Carla.

Pani Carla Müller uśmiecha się często i serdecznie zaprasza do siebie, do Ludzisławic. Bo zwyczajnie lubi ludzi i potrafi się z nimi dogadać, nawet jak nie znają języków.

Renata Ochwat

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x