2014-12-19, Komentarze na gorąco
Stary jestem i nie nadążam już trochę za rzeczywistością.
Przyznaję to uczciwie. Niektóre jednak wartości czy pojęcia pozostają niezmienne. Tak mi się przynajmniej wydaje. Jednakże spece od marketingu bardzo się starają przekonać mnie, że i tu błądzę, nie nadążam i w ogóle jestem niedzisiejszy.
Oto media z radością i niemal triumfem ogłosiły, że żużlowcy Stali przyłączyli się do „Szlachetnej paczki”, czyli akcji przygotowania świątecznych prezentów na „zamówienie” konkretnej rodziny, która znajduje się w trudnym położeniu materialnym i nie tyle potrzebuje frykasów na święta, co elementarnych rzeczy do codziennego życia. Stalowcy ruszyli więc do marketu jednej z sieci, gdzie przy błyskach fleszy załadowali wózki towarem za 1500 zł dla jakiejś rodziny, która z pewnością bardzo się z tego faktu ucieszy. No i byłoby fajnie, miło i przyjemnie, gdyby nie pewien drobiazg, który nie wszyscy zechcieli zauważyć. Otóż zakupy odbyły się koszt owej sieci, a zawodnicy, trenerzy i działacze klubu poświęcili jedynie swój czas, ale już nie pieniądze na udział w tej akcji charytatywnej, która przez to staje się działaniem wybitnie marketingowym. I to właśnie wzbudza pewien niesmak i zażenowanie. Przynajmniej u mnie. Co to jest bowiem te 1500 złotych dla klubu, którego budżet sięga ładnych klika milionów… Co to jest te 1500 złotych dla żużlowców, którzy zarabiają wcale niemałe tysiące…
Rozumiałbym i pochwalał, gdyby stalowcy zrobili zakupy za swoje, a drugie tyle owa sieć dołożyła do prezentów tytułem zadośćuczynienia za promocję jej marki… Wszyscy byliby z pewnością zadowoleni. A tak wyszła z tego promocja klubu i żużlowców oraz samej sieci kosztem „Szlachetnej paczki” i całej idei pomagania innym. To prawda, że dobroczynność niejedno ma imię, ale nie może być jednak marketingiem i działaniem wynikającym głównie z wyrachowania. Trochę to wygląda żałośnie i skąpo pobrzmiewa. Przynajmniej dla mnie.
Jan Delijewski
W miniony piątek dla lubuskich uczniów zabrzmiał ostatni dzwonek przed zimową przerwę.