Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Na szlaku »
Marka, Wiktoryny, Zenona , 29 marca 2024

Kraj wyśmienitego wina i wielorakich zadziwień

2014-10-01, Na szlaku

Choć leży w Azji, Gruzja określa siebie jako kraj europejski.

medium_news_header_8970.jpg

 Ale kiedy się podróżuje przez tę cudną krainę, to jednak co i rusz odkrywa się jej azjatycką proweniencję.

W drugą tego roku podróż do Azji, tej bliskiej, zabiera mnie samolot Airbus 320 z poznańskiego lotnika Ławica. Lecę do Gruzji, kraju pochodzenia Grigorija Sakałaszwili z „Czterech pancernych i psa”, wyśmienitego wina, baranich szaszłyków, intrygującej historii i zapierających w piersiach dech krajobrazów.

Samolotem do lokalnego Hong-Kongu

Do Gruzji można dojechać na kilka sposobów. Bo i lądem, bo i przez Morze Czarne, ale i samolotem. I ta droga wydaje się najlepsza, bo trwa tylko 3,5 godziny. Startujemy o 16.50. Lecimy na wschód, więc kradniemy sobie czas. To aż dwie godziny w stosunku do polskiego. Lądujemy o 22.30 lokalnego czasu na malutkim lotnisku w Batumi, tym Batumi od herbacianych pól, jak chce dawna piosenka.

I tu pierwsze zaskoczenie tej podróży. Wita nas ulewa z silnym wiatrem. Co się okazuje, trafiamy na oberwanie chmury, jakiego w tym kraju nie było od 10 lat. Efekt – maksymalnie przemoczone bagaże, które wyschną dopiero w Tbilisi.

Jedziemy przez pogrążone w mroku Batumi i jakoś trudno dostrzec cokolwiek, taka ściana wody nam towarzyszy.

Dopiero po czasie okaże się, na czym polega kiczowaty urok tego kurortu, ironicznie określanego, jako lokalny Hong-Kong.

Do najstarszej stolicy

Następnego dnia jedziemy do Kutaisi, to jedno z najstarszych miast świata, była stolica Gruzji i jednocześnie drugie co do wielkości miasto kraju. A także ważne duchowo miejsce. Aby tam się dostać, trzeba przejechać całą Gruzję Zachodnią.  To płaski teren, okolony po obu stronach górami. Na północy to Wielki Kaukaz, na południu Mały Kaukaz. Ale na razie trzeba wyobraźni, bo góry skryły niskie chmury.

Co kilometr, to moje zadziwienie rośnie. Bo wioski i miasta przypominają te z Ukrainy czy Białorusi. Podobna architektura, podobny bałagan. To, co różni gruzińską nizinę od ukraińskiej, to krowy swobodnie pasące się na poboczach i łażące po drodze, jakby to były Indie. Co i rusz widać też pasące się na poboczach chude świnie. No i wszędzie są psy, takie jak w Rumunii, tyle że raczej przyjazne. No i znaki ostrzegawcze – Uwaga krowy. Nigdzie wcześniej podobnych nie widziałam.

I w końcu Kutaisi na horyzoncie. I tu pierwsze spotkanie z zabytkami. To klasztor Gelati, tu pochowany jest genialny król Dawid IV Budowniczy. Wybitna postać, która w Gruzji ciągle jest żywa. W klasztorze obowiązuje tak zwany strój kościelny. Tłumaczy się to tak: kobiety muszą mieć osłonięte włosy i spódnice, panowie długie spodnie.

Mnie za strój kościelny służy czarny kaszmirowy szal, który „robi” za spódnicę. Chodzę po malutkim kościółku i staram się wyobrazić go sobie w latach świetności.

W Kutaisi jest jeszcze przepiękna katedra Bagrati. I tu nagle bonus – odsłania nam się Mały Kaukaz z wiecznym śniegiem na szczytach sięgających do 4 tys. m nad poziom morza. Jeden z moich celów wycieczki właśnie się spełnia.

Bazar, cha-cha i dziwne świece

W Kutaisi warto zajrzeć na lokalny bazar. Bo to jest takie typowe azjatyckie targowisko, gdzie można kupić wszystko Są owoce, egzotyczne przyprawy, od których kręci w nosie, gruzińska herbata hodowana na przydomowych poletkach. Są sery, próbuję po kolei wszystkich i odkrywam swoją ową serową miłość – słony biały owczy ser. Będę go jadła przez całą wycieczkę.

No i w końcu jest cha-cha, czyli lokalny samogon pędzony z winogron. Jeden ze znaków Gruzji. Dzięki uprzejmości naszego gruzińskiego pilota trafiamy na właściwy stragan i kupujemy. Za pół litra lokalnego, mocnego, bo mającego 70 procent, alkoholu nalanego w plastikową butelkę po coli płacę 3 lary, czyli dokładnie 6,60 zł. W Polsce rodzina została zmuszona do spróbowania, ale zachwycona nie była, cóż zrobić.

Na tym samym targu można kupić takie dziwne coś, co przypomina świece. To czurczchele, czyli orzechy lub inne owoce zatopione w smakowym kisielu. Dobre, kupuję kilka dla znajomych. Tu też można dostać kolejny smakołyk, czyli sprasowane owoce mają wygląd serwetki. No i są jadalne.

Muzeum Stalina i inne atrakcje

Następnego dnia wyruszamy do Gori. Miasto znane jest z tego, że tu urodził się Józef Wissarionowicz Dżugaszwili, czyli Stalin. Muzeum to prawdziwe kuriozum. Założone w latach 50. minionego wieku ma taki sam kształt, jak w chwili otwarcia. Jak mówi nasz polski przewodnik pan Łukasz – to muzeum o muzeum. No bo cały czas przekonuje, że komunizm to najlepszy z możliwych systemów, a Stalin to najlepszy przywódca na świecie. No i dodać trzeba, że lokalni gruzińscy muzealni przewodnicy nadal tak po tym kuriozum oprowadzają.

Ale w Gori można też zobaczyć, jak się wypieka lokalny chleb, posmakować go i zrobić zdjęcia. No i z Gori jedziemy do Uplisciche, starego skalnego miasta, jednego  trzech w tym pięknym  kraju. Leży nad rzeką Kurą, zwiedzanie jest proste i intrygujące.

A z Uplisciche jedziemy do Mcchety, bardzo długo centrum religijnego Gruzji. Wiedzie nas tam jedyna w Gruzji autostrada, która idealnie pokrywa się z Gruzińską Drogą Wojenną. No i jest – Mcchceta zauracza katedrą Swety Cchoweli, czyli Katedra życiodajnej kolumny. Tu po raz pierwszy widzę krzyż św. Nino i jeszcze nie wiem, że stanie się ona dla mnie bardzo ważna.

Mccheta to piękne, czyste i zadbane miasteczko. W punkcie informacji turystycznej młoda dziewczyna mówiąca po angielsku daje mi przewodnik. Po zwiedzeniu kościoła na lokalnej uliczce z knajpkami piję czerwone wino. Za solidna lampkę płacę 2 lary, znaczy 4 zł. Jest ciepło, nie ma słońca, mam pół godziny na winko, jest cudownie.

Stolica pełna niespodzianek

Z Mcchety jedziemy do Tbilisi. W gruzińskiej stolicy mieszka 1,5 mln ludzi, dla wiedzy, w całej Gruzji coś około 5,5 mln. Tbilisi jest wielkomiejskie, piękne, rozciągnięte wzdłuż rzeki Kury i okolone górami. To niesamowite uczucie, stać w centrum i po jednej oraz po drugiej stronie widzieć góry właśnie.

W stolicy przede wszystkim trzeba zobaczyć starą dzielnicę z meczetem, wodospadem, Majdanem, kościołami i kościółkami, z katedrą Sioni, gdzie przechowywana jest najświętsza relikwia Gruzji, czyli krzyż św. Nino. Warto rzucić okiem na łaźnie miejskie. Należy przejść się aleją Szoty Rustawelego, pogapić się na plac św. Jerzego, patrona Gruzji i na jego złoty pomnik. Niedaleko jest fantastyczna knajpka – tramwaj z rewelacyjnym winem.

Na trasie zwiedzania Tbilisi nie może zabraknąć katedry Trójcy Świętej, obecnie najważniejszego gruzińskiego kościoła, gdzie swoją siedzibę ma patriarcha Gruzji, Eliasz II. No i koniecznie trzeba się przejechać metrem. Jak ktoś lubi starocie, to powinien się wybrać na targowisko na Suchym Moście. Można tam kupić wszystko, bo sztukę, porcelanę, figurki Lenina i Stalina oraz milion innych przedmiotów. No i koniecznie trzeba się wybrać na gruzińską ucztę, gdzie tamada wzniesie toast, Gruzini zatańczą, a baranie szaszłyki przyprawią o szaleństwo własne kubki smakowe.

Do Toskanii w Gruzji

Z Tbilisi warto się wybrać do klasztoru w Bodbe, który jest oddalony o 2 km od Signagi, czyli miasteczka przypominającego toskańskie krajobrazy na tle Wielkiego Kaukazu.

W klasztorze Bodbe pochowana jest święta Nino, to właśnie ona chrystianizowała Gruzję, a służył jej do tego charakterystyczny krzyż z opadniętymi ramionami. Bo jak chce legenda, św. Nino zrobiła go z pędów winorośli, a ramiona związała puklem własnych włosów. Miejsce jej spoczynku przykrywa srebrny sarkofag.

Signagi natomiast to prawie skansen, na remont którego kasę wyłożył prezydent-wizjoner Michaił Saakaszwili. Bo tak ma, że lubi do Gruzji przenosić wszystko, co widzi na Zachodzie.

Przez kurort do Batumi

Z Signagi warto się wybrać do Wardzi, to drugie skalne miasto. O tyle ciekawe, że nadal mieszkają tu mnisi, dokładnie 12 ich jest. W kościele można zobaczyć fresk przedstawiający królową Tamarę jeszcze jako pannę. Stoi ze swoim ojcem, królem Jerzym III. Wycieczka po skalnym mieście dostarcza sporo wrażeń. Nie warto pominąć.

Droga dalej prowadzi do Bordżomi, takiego lokalnego Ciechocinka. Ale sława gruzińskiego kurortu sięga daleko dalej niż polskiej perły uzdrowiskowej. Do Bordźomi zjeżdżał cały ZSRR, teraz prawie cała Rosja, choć akurat Rosjan się tu za bardzo nie lubi.

A z Bordżomi już prosta i dość długa droga wiedzie do Batumi. I tu zaskoczenie. Bo kurort poraża kiczowatością. Bo obok pięknych starych domów stoją jakieś architektoniczne koszmary, w dodatku niezagospodarowane, bo nie opłaca się ich uruchomić. Tu także jest aleja wiodąca do Morza Czarnego wysadzona podświetlonymi palmami. Tu jest kilkanaście rozbabranych budowali, na obrzeżach straszy poradziecka architektura.

Na szczęście jest Morze Czarne z ciepłą jak z kranu wodą i to wynagradza cały kicz Batumi. Plaża jest kamienista, ale w całej Gruzji są tylko dwie plaże piaszczyste.

No i Batumi znów unosi mnie w niebo Airbus 320. Muszę tu wrócić. Nie widziałam Kazbegi z najbardziej znanym klasztorem. Nadrobię, ale jeszcze nie wiem kiedy.

Renata Ochwat

0.IMG_7481--kopia.JPG
1.IMG_7494.JPG
2.IMG_7546--kopia.JPG
3.IMG_7625.JPG
4.IMG_7782.JPG
5.IMG_7865.JPG
6.IMG_7923.JPG
7.IMG_7975.JPG
8.IMG_7992.JPG
0
012345678

Warto wiedzieć

Waluta gruzińska to lari dzielący się na 100 tetri. Obecny przelicznik jest taki, że 1 lari to 2 zł. Polską walutę można zamienić na gruzińską już choćby na poznańskiej Ławicy, ale przelicznik w gruzińskich kantorach jest odrobinę korzystniejszy. Na terenie Polski w innych miejscach niż lotniska, nie da się wymienić gruzińskiej waluty.

Gruziński alfabet jest jednym z 14 odrębnych alfabetów funkcjonujących na świecie. Na szczęście wszędzie opisy są podwójne, czyli w lokalnym języku i w łacińskiej transkrypcji.

W Gruzji najłatwiej porozumieć się po rosyjsku. Młodzi Gruzini mówią także po angielsku. Zdarza się także, że można trafić na kogoś, kto mówi po polsku, ale to raczej rzadkość.

W restauracjach czy barach warto się upewnić, czy w karcie jest wino inne niż tylko wytrawne (dry). Bo, co dziwne, w kraju wina dość często się zdarza, że karta win składa się tylko z win wytrawnych.

Smakołyki, to przede wszystkim chinkali, charakterystyczne pierożki faszerowane dobrze przyprawionym mięsem. Potem jest chaczapuri, czyli cienkie placki faszerowane mięsem lub  serem. Bywa, że Polacy nazywają je pizzą. Poza tym warto spróbować bakłażanów faszerowanych pastą sezamową, baraniny podawanej na różne sposoby oraz wielu innych rzeczy, jakie stoją na stole.

Wino, wręcz należy spróbować, bo przecież Gruzja to ojczyzna wina. Warto wiedzieć, że każde gospodarstwo domowe na swoje potrzeby produkuje około 1 tys. wina rocznie. Najlepsze wino jest z prowincji Kachetia. Właśnie wino z Kachetii można kupić w dobrych delikatesach w Polsce. W Gorzowie kosztuje około 30 zł za butelkę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x