Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Na szlaku »
Marii, Marzeny, Ryszarda , 26 kwietnia 2024

Po okolicznych lasach i przez tajemniczą wieś

2014-11-26, Na szlaku

Rzeczki, jeziora, historyczny bruk oraz urokliwa wieś, której od 1945 roku zwyczajnie nie ma, leżą na szlaku, na który warto się wybrać co jakiś czas, bo zwyczajnie za sprawą leśników ciągle się zmienia.

medium_news_header_9585.jpg

To bardzo dobra droga na spacer niedzielny nawet dla tych, co lubią łazić, ale niekoniecznie dobrze czują się na bezdrożach, kiedy trzeba się posługiwać mapą, a bywa i kompasem. Bo szlak jest dość dobrze oznaczony i przy okazji wiedzie urokliwymi miejscami oraz takim, o których do dziś opowiada się legendy, w których naturalnie kryje się ziarenko, albo nawet i całe spore ziarno prawdy. Naprawdę nie sposób zabłądzić.

Grabino, Gołębie, czyli śliczne jezioro

Zaczynamy nasz szlak przy zjeździe z trasy z Gorzowa na Barlinek. Za Kłodawą, jakieś dwa do trzech kilometrów jest wskaźnik „Do punktu czerpania wody” i szeroka leśna droga odbijająca w lewo, w las. Kierujemy się w nią. Wiedzie wysoką monkulturą sosnową. Po chwili po prawej ręce pojawia się ogrodzony młodnik, a ponieważ idziemy późną jesienią, już łyska ku nam srebrzysto-ołowiana tafla jeziora. To Grabino, choć wielu gorzowian mówi o nim Gołębie. To jedno z bardziej popularnych kąpielisk pod Gorzowem i choć jesień, można tu spotkać wielu ludzi. Bo i są morsy, co nie kąpią się Kłodawie, jest sporo wędkarzy. Samo jezioro nie jest zbyt duże. Ma 35 ha powierzchni, ale za to prawie 16 m głębokości. Zasila je ciek wodnym z rejonu Mszańca, czyli rzeczka bez nazwy, którą przekraczamy i już jesteśmy nad dzikiej plaży. Stoją tu wiaty z wygodnymi siedziskami i jest miejsce na ognisko. Ale za wcześnie na biwak. Ruszamy więc dalej w drogę, czyli ścieżkę dydaktyczną wywijającą w prawo, która zaczyna się za stojanem ze znakami, iż teren ten należy do Nadleśnictwa Kłodawa. To nowość, tego jeszcze kilka miesięcy  temu nie było.

Ścieżka jest wygodna, szeroka. Stoją przy niej tablice dydaktyczne, a nad samym jeziorem, które mamy po prawej ręce, wygodne ławy i siedziska. Jest czysto, spokojnie i choć jesień, co jakiś czas słychać ptasie zakrzyki.

Jest na tyle urokliwie, że warto się poprzyglądać, bo nawet jesienią można zobaczyć a to przemykającego lisa, a to sarnę. No niestety, oryginalne kaczki chodzące po drzewach, czyli czarno-białe gągołki odleciały na południe na zimowe leże.

I tak sobie idziemy wzdłuż Grabina, aż dochodzimy na jego drugi kraniec.

Końskim do mostku i Dębiny

I tu za chwilkę odbijamy w lewo, za znakami Międzynarodowego Szlaku Końskiego. Oznaczenie jest proste. Na białym kwadracie widać stylizowany łeb konia namalowany pomarańczową farbą. Zwyczajnie trudno przegapić. To szlak, który łączy Polskę i Niemcy, ale zobaczyć to turystów konnych jest prawie niemożliwe, za to pieszych turystów można owszem, nawet często. I znów zagłębiamy się w wysoką monokulturę sosnową i znów można obejrzeć cuda, jakie oferuje las. Mijamy ciekawe mrowiska, czasem przemknie jakieś zwierzątko. Jest uroczo.

I po rozsianych z rzadka znakach, które w pewnym momencie wyprowadzają nas w lewo, docieramy do bruku. A ponieważ jesteśmy w Barlinecko-Gorzowskim Parku Krajobrazowym, to ci, którzy interesują się historią, wiedza, że doszliśmy do historycznej drogi, jaką po 1871 roku budowali w tych lasach jeńcy francuscy po przegranej wojnie francusko-pruskiej. Dość dodać, że wynik tej wojny za jakiś długi czas stanie się jedną z pośrednich przyczyn wybuchu I wojny światowej, czyli prawdziwej rzeźni Nowoczesnej, bo XX-wiecznej Europy.

Historyczny stary bruk jest na tyle dobry, że jeżdżą nim do dziś samochody, więc widok współczesnej cywilizacji na czterech kołach w środku lasu, wolno sunącej co prawda, nie powinien nikogo dziwić.

Bruk i znaki międzynarodowego szlaku konnego doprowadzają nas do czerwonej tablicy z napisem Rezerwat Przyrody „Dębina”. I tu coś ciekawego. Nagle na drzewach pojawiają się znaki – biało-niebieskie, które wyglądają jak oznaczenia szlaku pieszego. Ale to taka zmyłka, bo to granice właśnie rezerwatu. Oznacza to, że skoro jednak brukiem możemy iść, to za znaki już wchodzić nie wolno. No i bruk doprowadza nas do mostku nad Kanałem Kłodawskim. I tu już czas najwyższy na przerwę i herbatę oraz coś smacznego z własnego plecaka. A zatrzymać się warto, aby popatrzeć na monumentalne dęby, od których rezerwat wziął nazwę oraz na piękne bluszcze owijające drzewa. I to kolejna ciekawostka, bo bluszcz to gatunek parkowy, nie wiadomo jak zawleczony w ten odległy od siedzib ludzkich zakątek lasu i na dodatek niebezpieczny dla drzew. Tak mówią leśnicy, a komu, jak komu, specjalistom wierzyć trzeba. Inna rzecz, że majestatyczne drzewa w zielonym bluszczowym kostiumie wyglądają nad zwyczaj pięknie i zachwycająco.

No i warto pamiętać, że jesteśmy na terenie Obszaru Natura 2000, czyli szczególnie chronionego, gdzie ludzka ręka może zrobić niewiele, albo prawie nic.

Do wsi, której nie ma

Po odpoczynku ruszamy dalej. Znaki końskiego prowadzą cały czas, aż dochodzimy do miejsca, gdzie znów wchodzimy w leśny dukt i idziemy sobie dalej. Po chwili szlak wyprowadza nas w prawo i nagle pojawiają się znaki szlaku kijkowego niebieskiego oraz oryginalne znaki szlaku rowerowego ze stylowym welocypedem w miejsce tradycyjnego roweru. Ale na razie koncentrujemy się na końskiej główce. I po chwili dochodzimy do pomnika leśniczego Hermana Schultza, którego tu kłusownicy ciężko pobili, kiedy ich ścigał za nielegalny ubój zwierzyny. Leśniczy, ciężko skatowany o własnych siłach dotarł do leśniczówki Gośniewiec, gdzie rezydował i tam dopiero zmarł. Szczęściem, kłusowników schwytano i przykładnie ukarano. Pomnik bohaterskiemu opiekunowi lasów postawili jeszcze niemieccy leśnicy, koledzy po fachu. A polscy po wojnie o niego po cichu dbali, choć się nie chwalili tym faktem, bo za bardzo niewolno było. Dopiero po przełomie 1989 roku zaczęli tak wyznaczać szlaki, aby wielu turystów tu trafiło. Leśnicy nadal o to miejsce dbają. Cieszy ich, kiedy turyści tu docierają i chwalą solidarność zawodową oraz dbanie o takie miejsca pamięci ze zwykłego ludzkiego obowiązku wobec tych, co troszczyli się o te lasy na długo przed nami.

I tak niespiesznie sobie idąc, ciągle za końską główką, docieramy do Marzęcina, wsi, której od zimy 1945 roku nie ma. Spalili ją Rosjanie w odwecie za pomoc, jaką mieszkańcy okazywali niedobitkom byłej niezwyciężonej hitlerowskiej armii. Warto pamiętać, że w ognistej jatce, jaką żołnierze spod Czerwonej Gwiazdy urządzili malutkiej wioseczce zagubionej w lasach, prawie nikt nie ucierpiał, choć ofiary jednak były.

Troskliwa ręka kłodawskich leśników ustawiła tu kamienie pamiątkowe, zadbała o pomnik byłych mieszkańców, którzy polegli w I wojnie światowej (co wcale nie jest ciągle takie oczywiste). Postawiła też symboliczną dzwonnicę w miejsce kościoła, urządziła miejsce do wypoczynku, zbudowała wygodne schodki do źródła Marii. Ciągle coś nowego zresztą tu się pojawia i dlatego warto tu zachodzić. Warto, bo miejsce jest magiczne.

Końskie, a potem niebieskie

Po odpoczynku i tradycyjnym zajrzeniu na pobliskie lapidarium ruszamy dalej. I choć nadal wiodą nas końskie łebki, to jednak od tego miejsca zważamy na znaki szlaku kijkowego niebieskiego. I po chwili, po prawej stronie kolejna ciekawostka. Mijamy kamień pamiątkowy Eriki Sommerfeld, dziewczynki, która tu mieszkała, urodziła się 24 stycznia 1936 roku, zginęła 30 stycznia 1946 roku. Miała zaledwie 12 lat. Ale najbardziej wzruszające jest to, że pieniądze na pamiątkowy kamień zebrali uczniowie ówczesnej klasy VIB kłodawskiej Szkoły Podstawowej i postawili go w 2007 roku. Kamień wzrusza wszystkich, którzy tu docierają i nikt nie pyta, że po co było Niemkę upamiętniać.

Po chwilce niewielkiej idziemy dalej wygodnym szlakiem i już za niebieskimi znakami kijkowymi, bo końskie główki w pewnej chwili odbijają w prawo do Racławia i dalej.

Niebieskie kijkowe prowadzą monokulturą sosnową, a ponieważ jest jesień, to bardzo długo po naszej lewej ręce widać jeziora, jakie tworzy tu Kłodawka, ta sama rzeczka, która płynie przez Gorzów, a może być groźna jak niektóre potoki górskie.

W pewnym momencie szlak skręca ostro w prawo, pod kątem 90 stopni, aby wyprowadzić nad brzeg cudnego jeziorka Leśnego, które w rzeczywistości nazywa się Sulemińskie, ale i tak wszyscy na to urokliwe miejsce mówią Leśne.

Jeszcze tylko kilkaset metrów i już jesteśmy w Azylu, w gościnnym progach Małgorzaty i Roberta Rossowskich. Późną jesienią nawet w weekendy jest w miarę spokojnie, natomiast w sezonie, czyli od wiosny do końca lata bywa tu tłoczno. Tu kończymy naszą wycieczkę.

W liczącą 14 km drogę wybrali się turyści z Klubu Turystki Pieszej Nasza Chata, prowadził Michał Żytkowski, a pisząca te słowa za wiele nie gadała, bo cały czas wypatrywała oczy w nadziei, że jednak zobaczy gągołki, piękne czarno-białe kaczki, które potrafią chodzić po drzewach i wydają charakterystyczne dźwięki tiiwit-tiiwit, choć bardzo dobrze wiedziała, iż dawno poleciały na południe Europy.

Renata Ochwat

0.1_kanlklodawski.JPG
1.bruk.JPG
2.golebie.JPG
3.kamien.JPG
4.lesniczy.JPG
5.marzecin.JPG
6.marzecin1.JPG
7.rzeczka.JPG
8.takieladne.JPG
9.turysci1.JPG
10.zrodlo.JPG
0
012345678910

Warto wiedzieć:

Na drugim brzegu jeziora Sulemińskiego znajduje się użytek ekologiczny, czyli najmniejszy przewidziany polskim prawem rezerwat, cudnej urody bagno z ostańcami roślinności bagiennej. Prowadzi do niego wygodna droga, również z tablicami poglądowymi ustawionym przez kłodawskich leśników.

Niemal naprzeciw Azylu znajduje się śliczna, z początków XX wieku leśniczówka Gośniewiec. To tu mieszkał bohaterski leśniczy Herman Schultz, który ofiarnie, za cenę własnego życia walczył z kłusownikami. Do dziś jest to czynna leśniczówka nadleśnictwa Kłodawa i dobry przykład tego, jak właściwie należy dbać o spuściznę historyczną.

W sąsiedztwie jest wieś Mironice, jedna z najstarszych w subregionie gorzowskim, założona w głębokim średniowieczu (około 1300 roku) przez cystersów domeny kołackiej z nadania margrabiego Albrechta III. To symbol postępu cywilizacyjnego, jaki ze sobą nieśli oświeceni mnisi. Do dziś po ich obecności zachowały się resztki kościoła. Trudno przegapić, bo znajdują się u skrzyżowania drogi z Kłodawy do Mironic i dalej do Santocka z brukówką do Azylu oraz dalej do Kabatek. Otacza je płot, stoi tablica poglądowa, ławki. Choć przy dość ruchliwej drodze, to jednak odium historii powoduje, że na chwilę człowiek zapomina o pędzie czasu i pogrąża się w myślach.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x