Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Na szlaku »
Jarosława, Marka, Wiki , 25 kwietnia 2024

Sentymentalna podróż na Kresy

2013-05-29, Na szlaku

W Gorzowie i okolicach żyje jeszcze całkiem spora grupa repatriantów ze wschodu przedwojennej Polski, czyli tzw. Kresów Wschodnich.

medium_news_header_3860.jpg
Kolegiata św. Wawrzyńca
fot. Dagmara Kotwicka

Nie tylko oni, ale także ich potomkowie z sentymentem wspominają swoje dawne ziemie, rodzinne gniazdo i przodków. Jednym więc dla przypomnienia, innym dla poznania publikujemy reportaż z podróży na obecna Ukrainę, a konkretnie do miasteczka Żółkiew.

 Moja miłość – Żółkiew

Do miasteczka Żółkiew najlepiej wjechać od strony Lwowa. Najpierw mija się śliczną XVIII-wieczną cerkiewkę, potem dwa zespoły budynków sakralnych. A potem szlak wywija tak, że widać, czym tu się można zachwycić.

O Żółkwi uczyłam się kiedyś w szkole. Ale dawne to czasy były. Do Żółkwi trafiłam na początku maja i żałowałam, że tak późno. A Żółkiew to miejsce magiczne, związane z potężnymi rodami magnackimi i jednym królewskim i dlatego warto je odwiedzić.

Na surowym korzeniu

Żółkiew to miasto totalne, idealne, założone na surowym korzeniu, czyli mówiąc zwykłym językiem, na miejscu, gdzie wcześniej nic nie było. Otóż to taka niewinna nieprawda. Bo miasto to założył i wyłożył pieniądze na jego budowę hetman wielki polny najpierw, potem hetman wielki koronny, a w końcu kanclerz wielki koronny Stanisław Żółkiewski w miejscu, gdzie wcześniej istniała wioseczka zwana Winnikami. I do dziś zresztą ta wiedza zachowała się w określeniu starego cmentarza z cudnej urody kolejną już cerkiewką – na Winniku. Tak to miejsce się zwie.

Żółkiew leży około 30 km na północny wschód od Lwowa, na starym szlaku pomiędzy Rawą Ruską i Lwem, czyli między Zamościem i królestwem polskim a Kijowem, stolicą Rusi Kijowskiej i jednocześnie ważnym miastem w drodze do Moskwy. Szlak istotny. I trzeba o tym pamiętać. Dojechać do Żółkwi można na kilka sposób. Prosto z Polski – najlepiej własnym samochodem lub z przyjaciółmi. Ze Lwowa – takim żółtkiem, zwanym marszrutką, lub też rejsowym autobusem do Łucka, tudzież pociągiem w tę samą stronę.

Dziś z żadnej strony nie robi takiego wrażenia, jak w końcówce XVI i na początku XVII wieku, kiedy miasto otaczał mur obronny, a zza niego wychylały się wieże kościołów, klasztoru, baszt obronnych. Ale kiedy mija się tabliczkę z nazwą miejscowości (a na Ukrainie to rzadkości i znaczy, że w godne miejsce turysta przybył) Żowkwa - tak po ukraińsku się to miejsce nazywa, to serce zaczyna dygotać. Że to już, że za chwilę przejdziemy się po miejscach ważnych dla nas, Polaków i dla nich, naszych przyjaciół i braci, Ukraińców. 

Do serca miasta, czyli do olbrzymiego rynku założonego na planie nieregularnego czworoboku dojechać z każdej strony łatwo. Auto lub autokar podjechać może pod sam zamek. Stąd wszelkie uliczki prowadzą po zabytkach.

Z nadania hetmana

Jak już wspomniałam, miasto w 1594 r. ufundował hetman wielki koronny Stanisław Żółkiewski. Chciał założyć własne gniazdo na wzór swego nauczyciela i mentora kanclerza wielkiego koronnego Jana Zamoyskiego – fundatora Zamościa. Było to nowe miasto zaprojektowane i wybudowane w większości przez włoskich mistrzów, przede wszystkim Pawła zwanego Szczęśliwym i Ambrożego zwanego Łaskawym oraz Piotra zwanego Rzymianinem. Miejscowość została nazwana tak, jak poprzednia siedziba rodu – Żółkiew w powiecie Krasnystaw koło Zamościa (dziś miasto partnerskie Żółkwi).

I dobrze się czyta w źródłach, że miasto wybudował sam hetman Stanisław Żółkiewski. Prawda jest jednak taka, że owszem, miasto wymyślił i cegły pod wszystko położył, ale tak naprawdę wybudowała je jego żona, Regina z Herburtów, młodsza od niego o niemal 20 lat, panna z wielkiej magnackiej rodziny, która swego czasu była z hetmanem w zwadzie. I jak to się pięknie losy ludzkie przędą. Brat przyszłej żony hetmana niemal na śmierć go wydał, a potem tańczyć musiał na weselu byłego wroga i własnej siostry.

No ale do miasta wracajmy. Od pierwszych chwil lokacji miasta budowano – zamek, mury obronne z basztami, kościół, dziś kolegiatą św. Wawrzyńca i inne miejsca kultu, dla innowierców. Do dziś zachował się mocno zniszczony zamek, fragmenty murów obronnych – dwie bramy zostały zrekonstruowane już po 1991 r. – po wschodniej stronie zamku – Zwierzyniecka, po zachodniej – Glińska z pięknie odtworzonym herbem Żółkiewskim – Lubicz – czyli podkowa z krzyżem i drugim krzyżem w polu.

Na rynku stoi także odbudowany ratusz miejski, dziś siedziba władz miasta oraz kolegiata p.w. św. Wawrzyńca.

A głowa w Konstantynopolu

Nie będziemy tu głów zaprzątać datami. Ale kilka ważnych po drodze jest. Otóż w 1603 r. król Zygmunt III Waza nadał miastu lokację na prawie magdeburskim, czyli na takim, jak miał Zamość i jeszcze wcześniej Landsberg nad Wartą, dzisiejszy Gorzów. Co to znaczyło dla miasta? Ano to, że choć magnacką posiadłością ono było, to jednakże wszelkie prawa, w tym prawo do sądu podlegały królewskiej jurysdykcji. Znaczy – polska, szlachecka wolność była w dość określony sposób ograniczona.

Potem jeszcze różne rzeczy się działy. Hetman walczył na różnych frontach, głównie z Turkami i Tatarami, zdarzało się, nader często że i z Kozactwem.

W 1610 roku zajął Moskwę i trzeba pamiętać, że być pierwszym Europejczykiem, któremu się to udało i jedynym, który stolicę Rosji okupował przez dwa lata. Feralna to była sprawa. Polska zamieszała się w wojnę domową w Rosji, wplątała w aferę z Szujskimi, w niepotrzebną także następną z Kozakami. Źle to wyszło. Ale hetman wrócił do Żółkwi.

I potem przyszedł ten rok fatalny, 1620. Wojna wielka z Turkami. Ruszył hetman z wojskiem przeciwko Ordzie. Stanął w znanym miejscu, pod Cecorą. Był tam już raz, wygrał z niewiernymi. Tyle tylko, że teraz trochę starszy był. Bitwa źle przygotowana była (tak chcą wszystkie źródła). Efekt, w jesienną noc niewiernym (za Sienkiewiczem idąc) udaje się pokonać wojska Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. W polu ginie hetman, już wówczas kanclerz, ale lekce sobie ważył kanclerstwo nad hetmanię. Źródła mówią – miał uciętą prawą dłoń i ciężką szramę na policzku, także prawym, kiedy ciało znaleziono. Turkom mało było, ucięli głowę hetmana i wielkiemu wezyrowi w Konstantynopolu zawieźli. Głowa wisiała dwa lata przed pałacem wezyra. Na pamiątkę, że te Lachy wcale takie bitne nie są.

W bitwie głowę położył także sługa hetmana Michał Chmielnicki, prywatnie ojciec Bohdana, za czas jakiś wielkiego atamana kozackiego. Sam Bohdan popadł był w niewolę tatarską i trochę trwało, nim na Ukrainę i Dzikie Pola wrócił. W tej samej bitwie w niewolę popadł Jan Żółkiewski, syn hetmana.

I dużo srebra, zachodów, darów i innych rzeczy kosztowało Reginę z Herburtów, aby okaleczałe ciało męża i okaleczałego syna do domu, do Żółkwi sprowadzić. Dość powiedzieć, źródła mówią – 4 tony srebra. Nawet w tamtych czasach to był majątek.

No i wspomnieć trzeba, że przez czas wojaczki, i potem w komnatach hetmana zachowano stary porządek, paliła się lampka oliwna przy obrazie Matki Boskiej Częstochowskiej, zakrwawiona odzież hetmana leżała, tam, gdzie miała leżeć. Ot taki, polski patriotyzm. Wychowywał się w nim przyszły król Jan III Sobieski, ale o nim za jakiś czas.

Kolegiata św. Wawrzyńca

To najważniejszy zabytek dzisiejszej Żółkwi. Nie sposób go nie zauważyć, bo to największe budowla na Starym Rynku – tak na własne widzimisie nazywam obręb starego miasta, czyli tej części opasanej murem obronnym. Powstawała w tym samym czasie, co miasto, po II wojnie światowej zamieniona była na magazyn. W ręce katolików wróciła po 1991 r. i obecnie remontowana jest głównie za polskie pieniądze i głównie rękoma polskich naukowców i studentów.

To kościół, gdzie dziś spoczywają szczątki hetmana wielkiego koronnego Stanisław Żółkiewskiego w pięknym sarkofagu z czerwonego granitu. Także w tej samej krypcie szczątki jego rodziny – w drugim sarkofagu. Pamiętajcie, jak będziecie tam jechać, weźcie ze sobą znicz. W takim miejscu zapalić trzeba. W kościele jeszcze można i raczej trzeba popatrzeć na przepięknej urody rzeźby epitafijne. Po jednej stronie postaci hetmana Żółkiewskiego i jego syna Jana, po drugiej – prawej stojąc twarzą do ołtarza, żony hetmana Reginy i jej córki Zofii Daniłowiczowej, która to, odziedziczywszy po śmierci brata Żółkiew, zrobiła wszystko, aby miasto rosło w dostatek.

Nieco bliżej w kolegiacie widać dwa plafony z czarnego marmuru poświęcone Jakubowi Sobieskiemu i Stanisławowi Daniłowiczowi. Ten pierwszy ojcem Jana III Sobieskiego był, ten drugi wujem. A fundatorem, ni mniej, ni więcej, sama jego królewska mość.

Sobiescy w Żółkwi

Co by nie zanudzać. Fundatorem Żółkwi był Stanisław Żółkiewski, jego spadkobierczynią była córka Zofia – po mężu Daniłowiczowa, po niej domenę odziedziczyła córka Teofila – po mężu, wojewodzie ruskim, Sobieska, matka Jana III Sobieskiego. I tak mamy prosty wywód genealogiczny.

Śladem najważniejszym po Teofili de domo Daniłowicz, po mężu Sobieska, jest kompleks po ojcach dominikanach. Położony poza murami miejskim, przy ul. Lwowskiej, do którego z rynku prowadzi prosta droga. Ufundowała ten klasztor i kościół na pamiątkę starszego syna – Marka, brata króla, który spełniał obowiązki nałożone przez historię – głównie i rodzinę, i walczył w bojach z Tatarami i Kozakami. Nie udało się w 1652 r. Wtedy pod Batohem, po okropnej bitwie Marek Sobieski wpadł w ręce Kozaków. Myślałby kto, że się uda. Tym bardziej, że atamanem głównym Siczy kozackiej był nie kto inny, tylko sam Bohdan Chmielnicki, wielki ataman, wielki przywódca. W jakiś sposób związany z rodem Żółkiewskich, Daniłowiczów, Sobieskich. Nic z tego. Nie udało się. Na jego osobisty rozkaz Marka Sobieskiego, brata późniejszego króla Jana III Sobieskiego, ścięto go. Haniebna to śmierć, tym bardziej, że niezasłużona.

Zwłoki Marka wróciły do Żółkwi, tam pochowane zostały i do II wojny światowej spoczywały. Po wojnie niej szczątki matki i syna zostały przeniesione do Krakowa i tam w królewskim grodzie godnie spoczywają.

Ale wróćmy do tamtych czasów. Otóż jak się urodził Jan Sobieski, a było to dziewięć lat po śmierci pradziadka, że przypomnę, hetmana wielkiego koronnego Stanisława Żółkiewskiego, czyli w 1629 r., noworodka położono na sarkofagu wielkiego przodka. I jak chce legenda – nagrobek się rozpadł i głos Stanisława Żółkiewskiego powiedział – Oto z kości naszych narodził się mściciel. Prawda, jaka ładna legenda? Tym bardziej, że słowa te napisał dawno temu Wergiliusz. Ale jak pasują do legendy? Jak pięknie tłumaczą sławę i moc Lwa Lechistanu.

A potem, już w dorosłym życiu Jan III Sobieski pogonił Turków pod Wiedniem, przyjmował w Żółkwi wszelakich dworaków i służby dyplomatyczne, także odebrał tu poświęcony przez papieża Innocentego XI kapelusz i laskę w nagrodę za Victorię Wiedeńską. Dziś oba przedmioty znajdują się na Wawelu w stołecznym mieście Krakowie.

Car i ataman

A czasach, kiedy Żółkwią władali królewicze Sobiescy, dokładnie w 1707 r. miasto gościło dwie wybitne postaci tamtych czasów. Otóż na przełomie 1706 i 1707 r. przez kilka miesięcy przebywał tu car Piotr I wielki władca rosyjski, budowniczy Sankt Petersburga, Piotrogrodu lub Leningradu, twórca potęgi morskiej Rosji. Tu rozmawiał z atamanem kozackim Iwanem Mazepą. Chodziło o uporządkowanie sytuacji na prawobrzeżnej Ukrainie, którą dość mocno nękali kozacy, między innymi Mazepy. Do porozumienia jednak nie doszło. Zwierzchność nad tym terenem otrzymali Polacy, a sam Mazepa sprzymierzył się z ówczesnym biczem Bożym Europy, czyli królem szwedzkim Karolem XII.  Razem nękali przez jakiś czas jeszcze zarówno Rosjan, Ukraińców i Polaków.

No i dalsze dzieje

Wielkość Żółkwi skończył się w 1740 roku, kiedy z rąk Sobieskich, a dokładnie z rąk wnuczki Jana III Sobieskiego Marii Karoliny przeszła w ręce Radziwiłłów, potem miast straciło status domeny prywatnej – po I rozbiorze Polski w 1772 r. Potem działy się jeszcze inne rzeczy.

Otóż w 1903 r. w 300. lecie Żółkwi postawiono pomniki fundatora – Stanisława Żółkiewskiego i jego prawnuka Jana III Sobieskiego – dotrwały do II Wojny światowej.

A podczas wojny ostatniej Żółkiew długo się broniła. Była zresztą ostoją dla 10 Brygady Kawalerii wówczas pułkownika Stanisława Maczka, obrońcy skutecznego Lwowa, przystanią i odwodą. I dlatego do dziś przy sarkofagu hetmana Stanisława Żółkiewskiego jest tabliczka: 10 Brygada – swojemu szefowi.

No i współczesne dzieje. W 1951 r. jakiś partyjny kacyk wymyślił – zmieniamy nazwę. No i nazwali Niesterow – na pamiątkę Pawła Niestierowa, mistrza radzieckiej awiacji, który rozbił się tu w 1915 r. Ale mieszkańcy jakoś nie pokochali nowej nazwy. Zawsze dla nich była to Żółkiew – po polsku, albo Żowkwa, po ukraińsku. Po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości w 1991 r. władze przywróciły starą, historyczną nazwę.

Już w nowej rzeczywistości, 24 stycznia 2011 r. władze Żółkwi nadały honorowe obywatelstwo Stepanowi Banderze, nazwały jego imieniem jedną z ulic. drugiej nadały miano Wojaków UPA. Te fakty położyły się długim cieniem na układy Żółkwi z miastami partnerskimi i odbiły szerokim echem w środowiskach polonijnych.

Inne zabytki i Haraj

W Żółkwi nie wolno przegapić klasztoru bazylianów, którego majestatyczne kopuły widać z rynku. Aby tam trafić, trzeba ominąć kolegiatę i pójść prosto kawałek ulicą Winnikowską. Klasztor wrócił do bazylianów po 1991 r. i jest obecnie remontowany. Ale i już teraz przepiękne sklepienia robią wrażenie.

Od ojców bazylianów trzeba się wybrać do synagogi – zamknięta ona jest co prawda. Ale to jedyny tego typu budynek – w tej części Europy – budowla ma bowiem charakter obronny. I na szczęście obecnie jest remontowana. Dojść do niej też jest prosto. Dalej ul. Winnikowską, potem trzeba skręcić w prawo w ul. Konowalca i jakichś 200 m trafiamy na synagogę. Potem tą samą ulica dalej prosto i za chwilę były kościół i klasztor ojców dominikanów, dziś własność cerkwi grecko-katolickiej.

Spacer kończymy na rynku, gdzie zachowało się sporo kamienic z XVII wieku, w tym z arkadowymi podcieniami, jakie można obejrzeć w Zamościu. A w kamienicy nr 10 w czasach Jana III Sobieskiego mieściła się ambasada Wenecji, co tylko potwierdza wagę tego miasta.

Warto także się wybrać do zamkowego parku i dalej na wzgórze Haraj, które leży za rzeką Świnią. Wzgórze było ulubionym miejscem polowań Jana III Sobieskiego, zresztą jak chce legenda, sam król nazwał wzgórze. Mawiał bowiem „Ha, raj” i tak już zostało.

Wycieczka po Żółkwi zajmuje około dwóch-trzech godzin. W zamku, w już wyremontowanym skrzydle mieści się niewielki punkt informacji turystycznej, tu można się zaopatrzyć w folderek z opisaną przeze mnie trasą.

Renata Ochwat

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x